Bo się boi (2023) - recenzja, opinia o filmie [Gutek film]. 3 godziny ostrej jazdy na psychotropach
Ari Aster nakręcił do tej pory dwa filmy - "Hereditary" i "Midsommar" - które uznawane są za jedne z najciekawszych pozycji nowej fali filmów grozy. Tak więc kiedy ogłoszono, że w jego najnowszym projekcie weźmie udział aktor kalibru Joaquina Phoenixa, fani horrorów na całym świecie poczuli miłe mrowienie niecierpliwego wyczekiwania w całym ciele. Później natomiast ukazał się zwiastun, którego wynikało, że dostaniemy horroro... Komedię?
Zaczynam odczuwać już lekkie znużenie faktem, że Phoenix gra w kółko skrzywdzonych przez los, być może lekko upośledzonych facetów, nierzadko skrywających w sobie mrok. Jasne, potrzeba dużego talentu aby wiarygodnie zagrać tak odsłoniętą emocjonalnie postać, a Joaquin nieraz już udowodnił, że ma tego talentu wręcz nadmiar, ale takie powielanie schematu (jeśli można to tak nazwać) może powodować zmęczenie materiału, sugerować lekką stagnację. Dzisiejszy film jest absolutnie unikalny pod względem zawartości, tak więc znajomo brzmiący aktor w głównej roli niejako nie pasuje do otaczającego go świata. A może właśnie na tym polega cały geniusz tego castingu? Podobnie jak w przypadku wszystkiego innego, co obejrzałem w ciągu 3 godzin seansu - nie jestem pewien.
Bo się boi (2023) - recenzja filmu [Gutek film]. Niebezpieczny świat oczami neurotyka
Aster zaprasza widzów w podróż życia. Jego główny bohater, Beau (tak jest też podpisany w napisach, więc nie wiem skąd ten "Bo" w tytule) jest lękliwym, samotnym facetem około pięćdziesiątki, mieszkającym w najbardziej zdegenerowanej okolicy, jaka w życiu widziałem w filmie. Ludzie śpią pod murami, jakiś wygrzany świr tańczy non stop w samych dżinsowych szortach, wychudzone ćpuny walą po kablach i uprawiają seks bez grama wstydu tam gdzie stoją, na środku skrzyżowania od pewnego czasu leżą zwłoki jakiegoś mężczyzny, wytatuowany od góry do dołu nerwus narzeka na darmowe jedzenie, że jest zbyt gorące i robi się agresywny na sam widok głównego bohatera, przez co ten musi dosłownie biec sprintem do domu. Wszędzie panuje brud i smród, sąsiedzi słyszą nieistniejącą muzykę, ale pozostają głusi na wystrzały pistoletu, które słychać właściwie każdej nocy. Jakby tego było mało, po okolicy kręci się goły staruch z nożem i zabija średnio po kilka osób tygodniowo. Trudno się dziwić, że Beau jest raczej wycofanym człowiekiem. Kiedy dostaje niespodziewaną informację z rodzinnych stron, musi prędko udać się do domu, co nie będzie jednak takie łatwe. Zwłaszcza, że dzień wcześniej dostał nowe, eksperymentalne leki psychotropowe...
Ciężko powiedzieć co w "Bo się boi" dzieje się naprawdę, a co jest tylko halucynacją wywołaną przez leki. To jeden z tych filmów, które, za przeproszeniem, ryją widzowi czosnek nie gorzej, niż głównemu bohaterowi, niejako sprowadzając widza do tego samego poziomu. Beau już od pierwszych chwil swojego życia musiał mierzyć się z toksyczną miłością swojej matki, która martwiła się o jego dobrostan w każdej sekundzie swojego życia, lecz w zamian oczekiwała od niego dokładnie tego samego, obarczając go poczuciem winy, jeśli tylko nie czuła, że stara się równie mocno, jak ona. Z tego powodu nasz główny bohater dorastał w atmosferze ciągłego strachu przed wszystkim i gdzieś podświadomie pielęgnował nienawiść do samotnie wychowującej go rodzicielki. Już samo to może oznaczać, że pewne elementy świata przedstawionego będą lekko wyolbrzymione, ponieważ oglądamy je przefiltrowane przez jego umysł. Do tego dochodzą wspomniane już psychotropy i otrzymujemy obraz, który można przyrównać do cholernie złego tripa na kwasie.
Podróż Beau podzielona została na cztery wyraźnie odseparowane od siebie etapy. najpierw oglądamy go w jego naturalnym środowisku. Później - bardzo nagle - trafiamy pod dach Rogera (Nathan Lane) i jego żony, Grace (Amy Ryan), z którymi spędzimy solidnych czterdzieści - jeśli nie więcej - minut filmu. Dalej odyseja Beau zabierze nas do dokładniej nieopisanego lasu i grupy wędrownych aktorów i ostatecznie do domu mamy. Każdy etap podróży traktuje o różnych problemach natury psychologicznej, z którymi nie radzi sobie główny bohater - od lęku przed ludźmi, przez tęsknotę za normalną, kochającą rodziną i marzenie o założeniu własnej, na konfrontacji z legendą "doskonałej i kochającej" matki kończąc. Metafory zastosowane przez reżysera są zazwyczaj raczej oczywiste, a w jednym wypadku wręcz ciężko mówić o jakiejkolwiek subtelności, choć raczej dokładnie taki był zamysł. Gwarantuję, że będziesz wiedział o który dokładnie moment mi chodzi.
W paru momentach filmu bohaterowie wokół Beau zdają się sugerować, że my, jako widzowie, nie widzimy części tego, co się dzieje, lub w oczach głównego bohatera pewne wydarzenia wyglądają inaczej, niż w rzeczywistości.widac to choćby, kiedy na początku filmu przerażony policjant błaga Beau by ten się uspokoił i przestał się ruszać, mimo że dla nas stoi on grzecznie i co najwyżej drży ze strachu i niepewności. Ten i podobne mu momenty sprawiły, że zacząłem mieć wobec filmu Astera pewne oczekiwania. Liczyłem na wielki finał, który ujawni jak bardzo zepsutą psychicznie postacią jest Beau, może powtórzy pewne sceny z perspektywy innych osób w jego otoczeniu. I tak jak nie da się zaprzeczyć, że stan zdrowia umysłowego postaci Phoenixa jest w najlepszym wypadku raczej kruchy, tak ostatecznie film do samego końca pozostaje metaforą, nie oferując właściwie żadnego konkretnego klucza, pod który można by zrekontekstualizować wszystko, co do tej pory obejrzeliśmy. Z jednej strony sprawia to, że "Bo się boi" jest istną kopalnią bez dna dla fanów interpretacji i tworzenia całych elaboratów na temat tego co autor mógł mieć na myśli wybierając kolor ścian w mieszkaniu głównego bohatera albo co symbolizuje kobieta w ciąży, siedząca obok Beau w jednej scenie. Z drugiej zakończenie może wywołać zawód u osób, które po spędzeniu trzech godzin w kinowym fotelu wolałyby mieć jakieś, choćby mgliste pojęcie na temat tego, co właśnie obejrzały. Mnie osobiście finał trochę zawiódł.
Bo się boi (2023) - recenzja filmu [Gutek film]. Trochę horror, ale głównie komediodramat
W całej tej swojej dziwaczności, nowy film Astera jest niemożliwie zabawny, ale w taki absurdalny, miejscami wręcz obrzydliwy sposób. Już wspomniana okolica, w której Beau mieszka, jest tak niedorzecznie niebezpieczna i obleśna, że trudno jest się z niej nie śmiać. Na późniejszych etapach podróży reżyser atakuje nas innymi dziwactwami, których absolutnie nikt w całym filmie nigdy nie komentuje, co tylko potęguje humorystyczne doznania widza. Myślałem, że padnę, kiedy bliżej końca widzimy któreś już z kolei zwłoki, które niby powinny wyglądać smutno i poważnie, lecz sposób w jaki Aster je prezentuje jest tak kompletnie odklejony, pozbawiony krztyny realizmu, że nie tylko ja, ale również cała sala kinowa śmialiśmy się w głos. Niedługo później widzimy kolejnego trupa i następnego, a każdy z nich jest tak unikalny, zaprezentowany w tak oryginalny sposób, że każdy jeden, nawet w krótkiej sukcesji, bawi równie mocno.
Na pewno niemała w tym zasługa również świetnej obsady. Wspomniani już Phoenix, Lane i Ryan są wręcz hipnotyzujący - każdy z innego powodu. Phoenix doskonale gra człowieka, któremu matka nigdy nie pozwoliła dorosnąć, dziesięciolatka w ciele łysiejącego faceta w średnim wieku. Jego szeroko otwarte oczy i często lekko otwarte, wiecznie zdziwione usta sprawiają, że wygląda nawet jak duże dziecko, a dzięki ogromnemu talentowi jego postać najwięcej mówi, kiedy milczy. Lane i Ryan natomiast bezwysiłkowo łączą w sobie podmiejską, lekko sucharową "tatusiowość" z delikatnymi odcieniami szarości, sprawiającymi, że widz, podobnie jak główny bohater, nigdy nie jest do końca pewien o co im chodzi i czy może im ufać. Mają w sobie coś z Kathy Bates w "Misery", zdecydowanie. Prócz nich, w filmie zobaczymy jeszcze między inncudownie okropne Patti LuPone i Zoe Lister-Jones jako Monę, mamę Beau na różnych etapach jej życia, Armena Nahapetiana w roli nastoletniego Beau (po plakacie byłem pewien, że to po prostu cyfrowo odmłodzony Phoenix!), Parker Posey w krótkiej, ale zabawnej roli dziewczyny imieniem Elaine oraz równie niedługo pojawiającego się na ekranie, za to robiącego bardzo upiorne wrażenie Stephena Hendersona.
Cała ta zwariowana, pełna przesady i halucynacji otoczka wymagała oczywiście odpowiedniego podejścia do kręcenia, o co zadbał stały kolaborator Astera, Paweł Pogorzelski. Już na poziomie samej pracy kamery i ustawiania kadrów "Bo się boi" robi miejscami niesamowite wrażenie. Oko Pogorzelskiego zmienia kąt nachylenia, obraca się wokół swojej osi, tańczy od punktu do punktu. Miejscami, kiedy scena dopiero się zaczyna, nie mamy pojęcia na co dokładnie patrzymy i dopiero z czasem, kiedy zadecyduje o tym reżyser, staje się to dla nas jasne. Już nawet pierwsza scena całego filmu z początku jest dla widza kompletną enigmą, po czym zmienia się w mieszankę czegoś lekko strasznego i przy tym komicznego. Między strachem, a zabawa nie zawsze panuje równowaga. Niektóre sceny są zdecydowanie bardziej mroczne od innych, inne zaś potrafią raczej wyłącznie rozbawić. Kamera Pogorzelskiego sprawnie manewruje między tymi dwoma ekstremami, a miejscami idzie wręcz jeszcze o kilka kroków dalej i albo doskonale wręcz oddaje stany paranoiczne Beau albo zabiera widza w całą mentalną podróż przez życie Beau, wysoce stylizowaną, miejscami wręcz karykaturalną, bardzo bliską przekroczenia granicy dobrego smaku. Mniej sprawna ekipa i gwiazda filmu mogliby z łatwością przesadzić, kompletnie zepsuć efekt końcowy. Lecz nie w przypadku dzisiejszego filmu. To zdecydowanie najbardziej hipnotyzująca, wciągająca widza w ten wir wydarzeń i informacji scena. Tak naprawdę im mniej szczegółowo o niej opowiem, tym lepiej docenisz kunszt, z jakim została przygotowana.
"Bo się boi" jest dziwnym filmem, kompletnie odrealnionym, praktycznie pozbawionym prostych odpowiedzi, na każdym kroku zachęcającym widza do snucia własnych wniosków. Jest przy tym produkcją bardzo charakterystycznie nakręconą i brawurowo zagraną, lecz mam wrażenie, że dla sporej części widzów, którzy chcieliby sobie "pójść do kina na film" może to być zbyt wiele (lub zbyt mało, zależy jak na to spojrzeć). Tak jak doceniam pomysłowość, niebanalny styl i świetną realizację, tak ostatecznie czekałem na jakiś potężny finał, który zepnie całą tę halucynację w sensowną całość. Nie doczekałem się. To wciąż kino jak najbardziej godne uwagi, choć trzeba mieć na uwadze, że łatwo też określić je mianem pretensjonalnego, czy przekombinowanego. Końcówka mnie nie zachwyciła, ale przez większą część tych trzech godzin nowa propozycja jest po prostu genialna, stąd i ocena taka, a nie inna.
Atuty
- Doskonale miesza komizm z grozą i metaforą;
- Świetna praca kamery i montaż;
- Niebanalna ścieżka dźwiękowa;
- Świetna, pełna zagadek i sprzeczności obsada;
- Zróżnicowanie wizualno tematyczne sprawia, że trzy godziny nie mają jak zacząć się dłużyc;
- Miejscami samemu ma się w trakcie wrażenie, że coś jest nie tak z naszą głową.
Wady
- Niektóre metafory aż zbyt mocno biją widza po głowie swoim znaczeniem;
- Phoenix ponownie w z grubsza takiej samej roli, co aż kłóci się z wyjątkowością reszty filmu;
- Zakończenie równie abstrakcyjne, jak i cała reszta filmu, co może spowodować zawód osób oczekujących jakichś wyjaśnień, czy choćby wskazówek na temat tego, co tu się właściwie wydarzyło.
"Bo się boi" to film jak żaden inny. Z jednej strony bardzo w stylu Ariego Astera, z drugiej zahaczający o tereny zupełnie dla niego dziewicze. Mistrzowsko łączy lekkość wymowy, z przygniatającą ciężkością przekazu. Inaczej wyobrażałem sobie zakończenie, lecz nie znaczy to, że dla ciebie nie będzie to absolutnie najlepszy film tego roku. Albo kompletny niewypał. Tak to już jest z tymi trudnymi produkcjami.
Przeczytaj również
Komentarze (21)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych