Strażnicy Galaktyki: Vol. 3 (2023) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Tak się kończy trylogie!
Stworzony przez Suwerennych Adam Warlock namierza w końcu Strażników Galaktyki. Efekty ich starcia wyślą Petera i resztę na misję, która może okazać się być bezpowrotną, a na pewno zmieni na zawsze sposób, w jaki postrzegają siebie i otaczający ich świat.
Produkcję trzeciej części "Strażników" od początku dręczyły problemy. Disney, poprzez osobę Kevina Feige, stara się czuwać nad kształtem całego swojego uniwersum, skutecznie tęperując zapędy reżyserów (czasami zapożyczonych z arthouse'u przecież) w imię jednolitości. Ostatnimi laty studio zdaje się jednak nie do końca wiedzieć co robi. Tak jakby mieli całkiem solidny plan na cały storyline Thanosa, ale nie zaczęli odpowiednio wcześnie tworzyć ciągu dalszego. W efekcie, ostatnie filmy i seriale są trochę 'o niczym', nie starając się nawet zapewnić jakiejś sensownej ciągłości. Z jednej strony niewybaczalny grzech, z drugiej tęskno mi trochę do czasów, kiedy produkcja musiała być po prostu dobra sama w sobie, a nie odnosić się do siedmiu produkcji i zapowiadać dziesięć kolejnych. Później wyszedł cyrk z reżyserem, Jamesem Gunnem, który DEKADĘ temu napisał cos głupiego na Twitterze. A ponieważ żyjemy w chorych czasach, natychmiast zwolniono go za tamte słowa z pracy. Na szczęście zarówno fani, jak i współpracownicy reżysera stanęli za nim jak jeden mąż i były 'gość od Tromy ' został przywrócony na stanowisko. Mleko się jednak rozlało i od tej pory Gunn będzie dbał o stajnię DC. Jest to ogromna strata dla Marvela, jako że "Strażnicy Galaktyki vol. 3" to jedno z najpiękniejszych dopełnień trylogii w historii całego MCU.
Strażnicy Galaktyki: Vol. 3 (2023) - recenzja filmu [Disney]. Nowi-starzy Strażnicy
Zwiastuny kłamią! Jak to zwykle u Marvela. Należało się tego spodziewać - jaki poważny zwiastun mógłby pokazać zwłoki głównego bohatera wynoszone przez jego towarzyszy... Gdzieś tam?! Zupełnie szczerze mówiąc fabuła dzisiejszego filmu jest raczej prosta. 'Coś' się stało i teraz trzeba prawie dać się zabić (wielokrotnie) aby to odwrócić.
Głównym bohaterem nie jest tym razem Quill (Chris Pratt), a Rocket (Bradley Cooper). Przynajmniej tematycznie, bo na ekranie więcej zobaczymy jednak Star Lorda. To historia zgłębiająca przeszłość szopa, który mówi, że wcale szopem nie jest. W końcu dowiemy się kto, jak i dlaczego zepsuł go do poziomu, na jakim poznajemy go w pierwszym filmie. To zdecydowanie smutna opowieść - chociaż przy tym raczej przewidywalna i bezczelnie skrojona pod wyciskanie łez... I nie mam z tym absolutnej żadnego problemu, ponieważ scenariusz Gunna zwyczajnie działa. Chłopakowi udało się zaprojektować i rozwinąć kilka zupełnie nowych postaci, z którymi widz natychmiast zaczyna sympatyzować, a których przeznaczenie zna od pierwszej sekundy, kiedy na nich patrzy. I nawet mimo tej przewidywalności, finał wzbija się na takie wyżyny emocjonalnej demolki, że zwyczajnie nie da się podejść do niego obojętnie. Wiem, że na tym etapie nic to nie znaczy, bo mówię to prawie za każdym razem, ale ostatnich dziesięć, do piętnastu minut tego filmu ryczałtem jak bóbr (a może borsuk albo szop?) I to nie tylko przez Rocketa.
Po finale "Końca gry" i świątecznym odcinku specjalnym, Quill wciąż nie poradził sobie ze stratą ukochanej. Najgorsze jest jednak to, że Gamora (Zoe Saldana) żyje, nie pamiętając jedynie czasu spędzonego ze Strażnikami, ponieważ pochodzi z przeszłości. Tworzy to ciekawy konflikt między nią, a Quillem, który my, widzowie, uważamy naturalnie za rozstrzygnięty, jako że oglądaliśmy ich już jako parę. Prócz tego swoje 'momenty' dostają dosłownie wszyscy pozostali członkowie Strażników, od dopakowanego Groota, po już nie taką zimną Nebulę.
Strażnicy Galaktyki: Vol. 3 (2023) - recenzja filmu [Disney]. Istna fontanna emocji
Oczywiście, poza płaczem, Gunn przygotował też dla widzów również sporo żartów. Każdy jeden z nich jest WYBITNIE w jego stylu, tak więc jasnym i klarownym powinno być, że nie każdemu podejdzie. Osobiście jestem fanem poprzednich "Strażników" i produkcji, które Gunn zrealizował dla DC, czyli "The Suicide Squad" i "Peacemaker". Biorąc pod uwagę humorystyczny wydźwięk tych produkcji, można spodziewać się co, mniej więcej, otrzymamy. Nie oznacza to jednak, że jakość tych produkcji zachwyci każdego widza. Humor Jamesa jest dosyć specyficzny i nie trafia do każdego. W moim przypadku był on całkiem trafny, choć i tak czasami miałem wrażenie, że bohaterowie są przeraźliwie nienaturalni i nie czują swoich ról. Może to kwestia indywidualnego podejścia, ale część dowcipów naprawdę mocno minęła się z moim wyczuciem.
Jeśli chodzi o spektakl, nie ma się do czego przyczepić. Bohaterowie tłuką się i biegają po niegościnnych planetach bez cienia wyrzutów sumienia, dzięki czemu młócka robi wrażenie. Nigdy jednak nie robiłaby takiego 'wow', gdyby nie szalenie hiperaktywna praca kamery Henry'ego Bahama. Nie jest to może nic wybitnego, ale facet bardzo skutecznie buduje akcję, składa przejścia i metaforycznie przekazuje emocje zachowaniem kamery. Oczywiście nie wszystko wypada tak samo świetnie. Miejscami obiektyw utrudnia oglądanie akcji, zamiast go ułatwiać. Są to jednak sporadyczne odstępstwa od standardu i zazwyczaj możemy podziwiać piękną choreografię kaskaderów, bezbłędnie uchwyconą w kadr przez pana operatora.
Żadna recenzja "Strażników Galaktyki" nie może obejść się bez wspomnienia o muzyce. Poprzednie dwa soundtracki albo przypomniały mi o niesamowicie wpadających w ucho kawałkach albo wręcz mi je przedstawiły. Były skoczne, czasami lekko melancholijne, ale każdorazowo po prostu świetne. Vol. 3 zdecydowanie pobudza nostalgię i składa się z samych hitów, ale ostatecznie jestem nim trochę zawiedziony. Opowiadana w filmie historia wymusza użycie bardziej... Niejednoznacznej muzyki, która mimo że pasuje do wydarzeń na ekranie, ostatecznie jednak może pozostawić widzów z uczuciem pustki w sercu. Niby takie to zadanie tej konkretnej fabuły, ale jednak trochę szkoda. Dobrze chociaż, że na koniec dostajemy klasyczne "Come and get your love" i jeden kawałek Bruce'a Springsteena.
"Strażnicy Galaktyki vol. 3" mają kilka problemów. Humor nie zawsze trafia, a i fabuła czasami sprawia wrażenie wymuszonej, ale ostatecznie jest to piękne pożegnanie postaci, w które James Gunn tchnął nowe życie w 2014 roku. Gdyby tylko wszyscy reżyserzy potrafili tak solidnie zakończyć swoje trylogie.
Atuty
- Pięknie rozbudowuje historię Rocketa;
- Dobry, choć wybitnie depresyjny soundtrack;
- Każda postać dostaje swoje pięć minut;
- Typowy humor Gunna;
- Świetne tempo;
- Doskonale rozpisane relacje między postaciami.
Wady
- Antagonista ma prezencję, ale brakuje mu wyrazu i większego wpływu na fabułę;
- Adam Warlock to trochę żart;
- Początek może wydawać się być rozwleczony.
"Strażnicy Galaktyki vol. 3" to piękne pożegnanie ekipy z która spędziła że sobą blisko dziesięć lat. Nie wszystko gra, tak jak powinno, ale finalnie mamy do czynienia z jednym z lepszych zakończeń trylogii w historii MCU. Idziemy jutro wszyscy do kina!
Przeczytaj również
Komentarze (71)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych