Mała syrenka (2023) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. To będzie popis możliwości OLEDów
Kolejny remake ukochanego klasyka wytwórni Walta Disneya, w znacznej mierze trzymający się raz już rozpisanego scenariusza. Jeśli jednak porównać czas trwania obu filmów, wyjdzie, że nowa wersja trwa blisko godzinę dłużej. Skąd ten dodatkowy czas i czy była to dobra decyzja ze strony twórców?
To trochę zabawne że dostajemy kolejny remake live action, którego przynajmniej połowa powstawała na green screenie. Taka była "Księga dżungli", a już "Król lew" zupełnie nie pierniczył się w kręcenie zdjęć na lokacji. Rozumiem że tym razem dosłownie nie dało się tego inaczej nakręcić, jako że dno oceanu nie jest zbyt przyjaznym miejscem dla ludzi. Wątpię też aby aktorom pływało się świetnie z rybimi ogonami przyklejonymi do pasa, a i włosy są raczej znane z tego, że nie lubią współpracować pod wodą. Myślałby kto, że filmowcy doskonale zdają sobie z tych faktów sprawę i zdecydowali się zrobić właśnie "Małą syrenkę", ponieważ czują, że technologicznie jesteśmy już w takim miejscu, że projekt ma zwyczajnie sens. Cóż, teoria to jedno, a praktyka drugie.
Mała syrenka (2023) - recenzja filmu [Disney]. Relatywnie wierny oryginałowi
Moim największym problemem z wszystkimi tymi wersjami aktorskimi klasyków Disneya jest taki, że są one zazwyczaj absolutnie zbędne, jako że oryginały wciąż bronią się wręcz doskonale. Tak więc z zasady nie oceniam ich wyżej niż 6/10, może ewentualnie oczko wyżej, jeśli film jest absolutnie wybitny (wciąż na taki czekam), bo to zwykle niemal dosłownie to samo, tylko w deczko innym stylu. Najgorzej jednak dzieje się, kiedy twórcy na siłę próbują zmodernizować historię, przepisać ją pod dzisiejszego widza. Chociaż tak naprawdę powinienem użyć cudzysłowu, bo wciąż muszę znaleźć choćby jedną osobę, której by się te zmiany podobały.
Mała syrenka w reżyserii Roba Marshalla również jest filmem absolutnie zbędnym, jasne, ale przy tym jednakowo nieszkodliwym. Dla porównania obejrzałem sobie po seansie oryginał i jest to wciąż zasadniczo ta sama historia, z minimalną ilością zmian (choć oczywiście jakieś tam są). Nowe sceny w znakomitej większości służą rozbudowaniu relacji Ariel (Halle Bailey) i Eryka (Jonah Hauer-King), który tym razem ma mamę (Noma Dumezweni). Zastanawiałem się czemu będzie służyła nowa informacja, że Eryk został adoptowany - czy okaże się być syrenem, jakimś zaginionym bratem Ariel, która na koniec nie będzie potrzebowała żadnego faceta aby być szczęśliwa, bo lepiej jest być królową mórz i oceanów? Nie. Po prostu chcieli jakoś wytłumaczyć dlaczego chłopak jest biały, mimo że rzecz dzieje się gdzieś na Karaibach i wszyscy dookoła są raczej ciemniejszej karnacji. Tyle mentalnych fikołków dla białego chłopaka, ale tytułowa bohaterka niech będzie czarna tak o. Fajnie.
Mała syrenka (2023) - recenzja filmu [Disney]. Sporo zmian na plus, kilka na minus
Nowe piosenki autorstwa Lin Manuela Mirandy wypadają... Raz lepiej, a raz gorzej. Bardzo przypadła mi do gustu ta wyśpiewana w głowie, kiedy dziewczyna traci głos. Jest skoczna, przyjemnie powtarzalna i o dobrym rytmie. Sara James w polskiej wersji językowej robi robotę jako Arielka. Gorzej natomiast wypada... Eh, rap Blagi (która w tej wersji jest dziewczyną, bo ktoś chciał dać rolę Awkwafinie). Nie wiem jak rzecz brzmi w oryginale, choć nie wyobrażam sobie aby mogło być znacznie lepiej. I pomyśleć, że zamiast tego mogliśmy dostać klasyk między Sebastianem, a kucharzem - chociaż rozumiem dlaczego postanowili ostatecznie z niego zrezygnować. A właśnie, Sebastian!
Byłem pewien, że będzie to pojedyncza, najgorzej zrealizowaną postać całego filmu. No bo jak realistycznie wyglądający krab może być równie uroczy, co animowany skorupiak o wielkich, ekspresyjnych oczach i dolnej wardze, której pozazdrościłby mu Bubba z "Foresta Gumpa". Oczywiście prawidłowa odpowiedź to: nie może. To powiedziawszy, Sebastian wypada całkiem dobrze. Ma dobre teksty - część zupełnie nowa - a te jego wystające spod muszli patrzałki dodają mu tonę uroku. Tego samego nie da się jednak powiedzieć o Florku, który jest po prostu... Rybą. Jego oczy cały czas mają tępy wyraz, łuski nie są tak wyraziście żółte, jak dawniej, a i sylwetce brakuje... Objętości, że tak powiem. A skoro już jesteśmy przy łuskach, to nie wypada nie wspomnieć o tym jak dziwnie od początku do końca filmu wyglądają syreny. Jednak ta śliska, błyszcząca łuska, którą można ukryć w klasycznej animacji, staje się szalenie rozpraszająca w live action. No i dlaczego ogon Trytona (Javier Bardem) jest zawsze taki... Wyprężony?! Do kompletu skóra wszystkich syren pokryta jest delikatną łuską, a ich włosy falują wesoło pod wodą dzięki magii CGI. Tak więc całość wygląda non stop wybitnie komputerowo i sztucznie. Po co było zabierać się za robienie filmu, który będzie wyglądał źle za maksymalnie 10 lat, a pewnie i prędzej?
"Mała syrenka" w wersji live action to kolejny remake, o który nikt nie prosił. Całość jest zaskakująco wierna oryginałowi, choć parę detali zmienia, a jeszcze kilka dodaje. Zazwyczaj jednak efekt jest raczej zadowalający albo chociaż akceptowalny. CGI nie wygląda przesadnie świetnie, spora część filmu dzieje się w relatywnych ciemnościach, nowe aranżacje starych piosenek i spora część tych nowych robią dobre wrażenie, a zakończenie w dalszym ciągu potrafi chwycić za serce. To zdecydowanie jeden z bardziej udanych remake'ów animowanej klasyki studia, choć wciąż absolutnie niepotrzebny i w paru momentach odznaczający się kompletnym brakiem wyczucia. Ostatecznie jednak bawiłem się na nim całkiem nieźle. Nawet nie zauważyłem kiedy tych 135 minut minęło. Czyżby krok w dobrym kierunku?
Atuty
- Dobre aranżacje klasycznych piosenek i w większości wpadające w ucho nowości;
- Eryk i Ariel mają niezłą chemię;
- Sebastian zaskakująco udany;
- Ładnie rozwija wątek romansu głównych bohaterów.
Wady
- Bailey jest urocza, ale aktorsko trochę drętwa;
- Znaczna część filmu rozgrywa się w mroku/pólmroku;
- CGI zajeżdża sztucznotą;
- Część zmian negatywnie wpływa na opowiadaną historię;
- Ptasi rap.
"Mała syrenka" daje radę w porównaniu z niektórymi innymi niewypałami live action, ale to wciąż tylko niepotrzebna próba przerobienia czegoś, co wcale nie jest zepsute. Halle Bailey ładnie śpiewa i się uśmiecha, choć strachu zagrać nie potrafi. Jest ok, chociaż oryginał wciąż jest lepszym wyborem na rodzinny seans.
Przeczytaj również
Komentarze (124)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych