Boogeyman (2023) recenzja, opinia o filmie [Disney]. Raczej luźna adaptacja opowiadania Stephena Kinga
Lester Billings przychodzi do domu psychiatry, który być może będzie w stanie uwierzyć w jego historię. Ludzie twierdzą, że zabił swoje własne dzieci. On utrzymuje, że zrobił to cienisty potwór. Na własne nieszczęście, lekarz, Will Harper, nie daje wiary jego zapewnieniom...
Jak zrobić dobrą, skuteczną adaptację opowieści grozy w wykonaniu Stephena Kinga? Złośliwa małpa mieszkająca w mojej głowie powiedziałaby, że się nie da, bo ze stolca bicza nie ukręcisz. Ktoś zaraz powie, że przecież są dziesiątki świetnych dzieł spod jego ręki i na podstawie jego twórczości. Zgoda - ale wszystkie te prawdziwie dobre nie są horrorami, jak "Misery", czy "Skazani na Shawshank". Do dziś w samych superlatywach mówi się o "Lśnieniu" w wersji Kubricka i nie bez powodu. Ponieważ Stanley wiedział co zmienić, co wyciąć, na czym się skupić, a co zignorować. King był do tego stopnia zły na jego wersję, że kilka lat później nakręcił swoją, znacznie bliższą oryginałowi i znacznie gorszą. Dzisiejszy film, na szczęście, kręcono na podobnej zasadzie.
Boogeyman (2023) recenzja filmu [Disney]. Widać zalążki pary ciekawych koncepcji
Oryginalne opowiadanie Kinga i jest tutaj tylko punktem zapalnym, katalizatorem całej opowieści. Głównym bohaterem nie jest Lester (David Dastmalchian), a rodzina psychiatry, którego odwiedza (Chris Messina) - jego córki, Sadie (Sophie Thatcher) i Sawyer (Vivien Lyra Blair). Najpierw ta najmniejsza, już wcześniej zafiksowana na zasypianiu przy zapalonym świetle, zaczyna słyszeć głosy, skrzypienia i doszukiwać się kształtów w przestrzeni między uchylonymi drzwiami a framugą. Starsza siostra z początku jej nie wierzy, lecz kiedy sytuacja zaczyna robić się poważna, zmuszona jest zmienić zdanie.
Film całkiem ciekawie kontekstualizuje całą postać Boogeymana, konfrontując jego istnienie z wytłumaczeniami oferowanymi przez świat nauki. Zarówno pierwsze dziecko Lestera wcześniej, jak i żona Willa teraz zmarli w tragicznych okolicznościach, co czyni ich (z jakiegoś powodu) podatnymi na energię tytułowego potwora. Postacie w filmie racjonalizują jednak, że to po prostu chory umysł mordercy szuka usprawiedliwienia. Mógł być z tego cholernie interesujący wątek, gdyby nie to, że bardzo szybko wokół Harperów zaczynają dziać się rzeczy nie poddające się prawom logiki. I niby reżyser podrzuca co jakiś czas potencjalne wytłumaczenia tych strasznych scen, ale to absolutnie za mało. Szybko staje się boleśnie jasne, że oglądamy wydarzenia paranormalne.
Boogeyman (2023) recenzja filmu [Disney]. Brak konsekwencji i dziury w logice
Innym - choć wynikającym z tego poprzedniego - problemem filmu Roba Savage'a jest jego ostateczna płytkość. Scenarzyści (a była ich bodajże trójka) podsuwają ciekawe motywy, jak choćby problemy psychologiczne rodziny związane z żałobą, po czym reżyser absolutnie nie rozwija ich w żaden ciekawy sposób. Mało tego, miejscami wręcz aktywnie torpeduje jakąkolwiek glebie i logikę. Sadie nie radzi sobie ze stratą mamy, zakłada do szkoły jej starą sukienkę. Koleżanki starają się być pomocne i wyrozumiałe, choć może niezbyt delikatne. Dziewczyna wkurza się więc i reaguje agresją, co w jej obecnym stanie jest całkiem zrozumiałe. Efektem jest wielka plama z zepsutego jedzenia na mamowej sukience (szczery wypadek). Co robi w tej sytuacji koleżanka? Zaczyna się śmiać. Ja rozumiem, że wcześniej też nie były najlepszymi przyjaciółkami na świecie, ale kto tak robi?! Jakby tego było mało, w filmie prawie nikt nie umiera, więc zapewne nawet nie spotka jej zasłużona kara.
Elementem, którym film wybija się przed szereg jest jego nastrój. Twórcy długo budują klimat, uparcie trzymają Boogeymana poza kadrem, albo gdzieś tam rozmazanego w tle. Od czasu do czasu złapią nas jakimś chamskim jump scare'em, ale generalnie klimat jest gęsty, ciągnie się, droczy z widzem... Przynajmniej przez pierwsze pół filmu, ponieważ druga połowa to już zasadniczo gra w otwarte karty i jakikolwiek suspens, czy grozę można sobie jedynie powspominać. Gdyby tylko cały film mógł być tak sprawnie rozpisany, jak jego pierwsza połowa.
"Boogeyman" nie jest złym filmem grozy. Pierwsza połowa szczerze intryguje i potrafi wrzucić ciarki na plecy. Podejrzewam, że kładąc się dzisiaj spać, będę chwilę dłużej gapił się w wejście do przedpokoju. Scenariuszowi nie udaje się jednak solidnie skleić lądowania. Ciekawie zapowiadające się wątki do niczego nie zmierzają, klimat gdzieś ulatuje, a finał to klasyczne ostateczne starcie z raczej generycznie wyglądającym potworem. O aktorstwie celowo nie wspominałem, bo niespecjalnie jest o czym rozmawiać. Aktorzy spisują się solidnie, biorąc pod uwagę materiał, z którym przyszło im pracować, ale nic ponad to. I taki też jest cały "Boogeyman", choć mając w pamięci choćby zeszłoroczną "Podpalaczkę" i tak nie jest źle! Jeśli ktoś ma ochotę na prosty horror, to można sprawdzić.
Atuty
- Pierwsza połowa filmu pięknie buduje klimat;
- Intrygujące podejście do adaptacji;
- Kilka ciekawych ujęć i niezła ścieżka dźwiękowa.
Wady
- Druga połowa kompletnie gubi klimat;
- Emocjonalnie bez wyczucia;
- Generyczny, raczej nudny finał.
"Boogeyman" potrafi zaimponować klimatem i pomysłowością twórców filmu. Ostatecznie jednak żadne nie zostaje w pełni wykorzystane i kiedy na ekran wjeżdżają napisy, okazuje się, że to tylko prosty straszak bez ambicji. Szkoda, bo ocena mógł być znacznie wyższa.
Przeczytaj również
Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych