Składanki Erry'ego (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Złota era piractwa
Z grubsza prawdziwa historia rodzeństwa młodych Włochów, którzy rozkręcili piracki biznes skupiony wokół kaset magnetofonowych. Ich imperium i jego upadek były punktami inicjującymi zmiany w ochronie praw autorskich na Półwyspie Apenińskim.
Oglądając "Składanki Erry'ego" nie da się nie zauważyć pewnych podobieństw do krajobrazu Polski przed 1994 rokiem. Nie pamiętam, szczerze mówiąc, jak to wyglądało z kasetami audio - ja tam sam robiłem sobie własne składanki na dwukasetowym stereo brata. Ale jak wyglądało to choćby w temacie wypożyczalni kaset video? Przyjaciele rodziców mieli własną, a w niej... Ani jednej oryginalnej taśmy, czy choćby udającego oryginał pudełka. Mało tego, zupełnie normalny był fakt, że na jednej kasecie znajdowały się dwa filmy, bo skoro się mieści, to czemu nie. Rozgłośnia harcerska nadawała w radiu programy i gry, które można było próbować nagrać i następnie puścić u siebie - co nie było takie proste, bo najdrobniejszy hałas w trakcie nagrywania powodował wywalanie błędów i po temacie. W telewizji można było obejrzeć oficjalne reklamy "Pegasus: Family Game", chamskiego klona japońskiego Famicoma, z którego Nintendo nigdy nie widziało ani złotówki i który sprzedawany był w zestawie z kartridżem zawierającym 167 gier (w rzeczywistości około 30, bo spora ich część to były lekkie haki, w stylu "Super Mario Bros" ale z wyższymi skokami). I to właśnie ten ostatni temat, z pozostałymi w formie tła, byłby świetnym materiałem na film w stylu "Składanek Erry'ego", tyle że na naszym podwórku. Dlaczego nikt jeszcze tego nie zrobił?!
Składanki Erry'ego (2023) - recenzja filmu [Netflix]. To nie piractwo jest tu tłem dla postaci, a postacie dla piractwa
Historia Enrico Frattasio (Luigi D'Oriano) ma w sobie echa mitu o Ikarze. Kiedy po krótkim wstępie w więziennej celi cofamy się w czasie aby poznać początek tej opowieści, Erry jest raczej cichym chłopcem z biednej rodziny, mieszkającej gdzieś w Neapolu. Jego tata trudni się sprzedawaniem lewego alkoholu, ale najmłodszy syn nie chce iść w jego ślady. Jego pasją jest muzyka. Chce być DJem - wierzy, że jest to zawód, który pomoże mu wyrwać się z biedy w uczciwy sposób. Brakuje mu jednak przebojowości, skutkiem czego nikt nie daje mu szansy, która pozwoliłaby zaprezentować drzemiący w nim talent. Mamy więc na początku filmu głównego bohatera, który stara się być dobry, ale los zdaje się być przeciwko niemu. Kiedy zaczyna sprzedawać swoje składanki, jest to raczej niewielki biznes, a sam Erry pozostaje skromny. W pewnym momencie staje się jednak pirackim królem, a wraz z tym nieoficjalnym tytułem przychodzi pycha, która nakłoni go do wzniesienia się zbyt blisko metaforycznego słońca. Klasyka, ale nieźle pokazana.
W pozostałych rolach oglądamy rodziców i braci Erry'ego, jego dziewczynę, rozchwianego, niestabilnego psychicznie partnera biznesowego oraz próbującego go przyskrzynić policjanta. I tak jak każda z tych postaci jest przyjemnie charakterystyczna i ma jakieś tam swoje momenty, tak finalnie są oni jedynie tłem, narzędziami wspomagającymi opowiadanie historii głównego bohatera.
Bardziej niż postaciami, scenariusz interesuje się samym procesem – jak to wszystko zostało zorganizowane, w jaki sposób i dlaczego ewoluowało. Tytuł filmu jest pod tym względem bardzo trafny – to nie jest w pierwszej kolejności opowieść o człowieku, ale machinie, którą trochę przypadkiem stworzył. I tak jak cały proces opisano klarownymi związkami przyczynowo-skutkowymi, tak temat jest na tyle ciekawy, że prosi się aż o głębsze spojrzenie. Z drugiej strony, to ma być film fabularny, a nie dokument, więc może nie ma co przesadzać z marudzeniem.
Składanki Erry'ego (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Jakbyśmy przenieśli się 40 lat w przeszłość
Lwia część filmu dzieje się w latach osiemdziesiątych i to, co widzimy na ekranie piekielnie dobrze ten fakt oddaje. Nie chodzi nawet o kostiumy, fryzury, rekwizyty, czy sposób, w jaki przystrojone są budynki. Cały film został złapany okiem kamery Valerio Azzaliego, natomiast za reżyserię odpowiadał Sydney Sibilia i panowie ewidentnie obrali sobie za cel unikanie dzisiejszego języka filmowego, obstając przy klasycznych rozwiązaniach. Tak więc w "Składankach Erry'ego" często sceny dialogowe kręcone są na pełnym planie, z kamerą po prostu postawioną przed aktorami i już - niech grają! Obiektyw omiata plan od prawej do lewej, po czym wraca, aby być świadkiem wkroczenia na scenę aktora, elegancko, z prawej strony. Reżyser dużo miejsca zostawia też na grę całym ciałem, nie trzymając aktorów non stop na zbliżeniu i ganiając za nimi z kamerą. Cały film nabiera dzięki temu takiego klasycznego, kameralnego charakteru, podkręconego jedynie odpowiednio ostrym obrazem. Aż szkoda, że nie pokusili się nagrywać na taśmie.
Aktorsko trochę ciężko jest mi się zdecydować, czy jest dobrze, czy raczej tak sobie. Włosi mają bardzo charakterystyczny, "sprężysty" i energiczny styl wysławiania się, przez co zawsze sprawiają wrażenie pobudzonych, może nawet lekko wkurzonych lub wiecznie rozradowanych, zależnie od sytuacji, albo mówią kompletnie bez energii i po cichutku, jakby byli zmęczeni. Cudownie się z nimi obcuje na żywo, nie wiem jednak, czy tych 110% entuzjazmu dobrze przekłada się na język kina. Jasne, są w filmie i cichsze momenty, a i cała postać Erry'ego to właściwie taka cicha myszka, lecz zazwyczaj miałem problem aby dobrze wczuć się w emocjonalną warstwę opowieści. Może ma to związek ze wspomnianym już położeniem większego nacisku na mechanikę działania operacji braci niż na nich samych, trudno powiedzieć, ale rzuciło mi się to w oczy. Niedostatki w dialogach wynagradzają jednak wspomniane już, pełne autentyzmu występy fizyczne całej obsady, więc ostatecznie wszystko się wyrównuje.
Biorąc pod uwagę temat filmu, oczywistą oczywistością powinien być fakt, że muzycznie wszystko tutaj gra tak, jak powinno, bez jednej fałszywej nuty. Reżyser dobrał kilka sympatycznych, znanych przebojów, raz na jakiś czas wprawiających widza w dobry nastrój (wszystko zgodnie z ramami czasowymi filmu, oczywiście), a niektóre z bardziej klasycznych kompozycji dosłownie wrzucały mi ciarki na plecy - zwłaszcza jeden z ostatnich utworów, robiący za tło, kiedy wszystko zaczyna się sypać. Niesamowity klimat.
"Składanki Erry'ego" to bardzo dobrze, z wyczuciem zrealizowana opowieść o niezwykle ciekawym procederze, którego pokłosiem była faktyczna, dogłębna zmiana obowiązującego prawa. Aktorzy swoim urokiem i szczerością nadrabiają braki dialogów, a całość brzmi i wygląda jakby wyrwano ją bezpośrednio z lat osiemdziesiątych. Absolutnie warto poświęcić jej te niecałe dwie godziny. To co, kiedy jakaś dobra fabułka o piractwie w Polsce? Może Patryk V. chciałby zrobić? Chłopaki z BobMarku uciekali by pewnie wtedy wśród eksplozji przed chińską mafią starym Merolem, z pierwszym egzemplarzem Pegasusa pod pachą. Dla Polski i Polaków. Szlag. W sumie chciałbym to obejrzeć...
Atuty
- Piękne, pachnące klasyką zdjęcia, kostiumy i cały kierunek artystyczny;
- Świetna ścieżka dźwiękowa;
- Zrozumiale i logicznie pokazana ewolucja biznesu braci Frattasio;
- Bardzo ekspresyjna, wyrazista gra całym ciałem;
- To po prostu szalenie ciekawy temat na film.
Wady
- Podnoszący non stop głos Włosi nie sprzyjają przekazywaniu niuansów;
- Dialogi sprawiają często wrażenie niekompletnych, jakby połowę wycięto żeby zmieścić się poniżej dwóch godzin;
- Bardziej marudzenie osoby pochłoniętej filmem, niż minus, ale chciałoby się żeby scenariusz mocniej wyeksponował wątek samego biznesu.
"Składanki Erry'ego" to eksploracja niesamowicie ciekawego tematu przez pryzmat związanych z nim ludzi, opowiedziana jednak trochę po łebkach, za to w pięknym stylu. Jeśli kogoś interesuje temat piractwa, tak powszechnego pod koniec ubiegłego wieku, to powinien sprawdzić nową propozycję Włochów.
Przeczytaj również
Komentarze (4)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych