Miraculous: Biedronka i Czarny Kot. Film (2023) – recenzja, opinia o filmie [Kino Świat]. Wersja musicalowa
Marinette, wstydliwa, raczej pechowa nastolatka z Paryża zostaje pewnego dnia wybrana przez Tiki, duszka opiekuna potęgi tworzenia, aby zostać nową Biedronką – superbohaterką, która wspólnie z awatarem potęgi destrukcji, Czarnym Kotem, powstrzyma złego Władcę Ciem przed zniszczeniem miasta, a może i całego świata. Problem w tym, że dziewczynie brakuje wiary w siebie...
W 2015 Francuzi zrobili serial animowany, który pod wieloma względami był po prostu kalką „Czarodziejki z Księżyca” - fajtłapowata główna bohaterka poznaje magiczne stworzenie, które daje jej niezwykłe moce (łącznie z animacją transformacji). Jest też podobający się jej chłopak z podobnymi mocami, czarny charakter wykorzystujący zasiane w sercach ludzi mroczne myśli aby zmieniać ich w potwory, a z biegiem czasu ekipę tych dobrych zasili jeszcze kilka dodatkowych osób. No i przez dobre pół serialu mamy zastanawiać się, czy duet głównych bohaterów będzie wreszcie parą czy nie, dowiedzą się o swoich sekretnych tożsamościach czy nie. No mówię, francuska „Czarodziejka z Księżyca”. Dzisiejszy film natomiast jest zasadniczo na nowo opowiedzianym początkiem tej historii, poszerzonym o kilka zajeżdżających Disneyem piosenek i bardziej konkretne niż w serialu zakończenie. Czy to wystarczy aby usprawiedliwić cenę biletu?
Miraculous: Biedronka i Czarny Kot. Film (2023) – recenzja, opinia o filmie [Kino Świat]. Nowe szaty, stary król
Pierwszym, co natychmiast rzuca się w oczy, jest solidnie podbita oprawa graficzna. Skóra postaci wydaje się być odrobinę mniej porcelanowa – choć wciąż postacie są wysoce stylizowane i nie próbują nawet udawać realistycznych ludzi – włosy składają się teraz ze znacznie większej ilości oddzielnych pukli, a cieniowanie nadaje całemu obrazowi przyjemnie ciepły, estetyczny feeling, z czego reżyser, Jeremy Zag, bardzo chętnie korzysta, regularnie serwując widowni sceny nocne, rozgrywające się przy delikatnych, punktowych źródłach światła. Czysto wizualnie film jest po prostu miły dla oka, od panoram Paryża, przez oświetlenie, na detalach, takich jak faktura stroju Biedronki kończąc.
Fabularnie mamy tu do czynienia z ponownym opowiedzeniem genezy tytułowych bohaterów, które fani serialu widzieli już też w pierwszym sezonie (z pewnymi różnicami tu i tam). Marinette nie ma zbytnio przyjaciół, jej jedyną przyjaciółką zostaje Alya, zapalona reporterka, której chaos wokół naszej bohaterki bardzo odpowiada. Marinette chciałaby zostać projektantką, lecz za bardzo wstydzi się pokazać komukolwiek swoje szkice, ale to nic, ponieważ jest to wątek absolutnie w żaden sposób nie rozwinięty, nie mający żadnego związku zresztą fabuły filmu. Tak jakby przeniesiono go z serialu na zasadzie „żeby było”. Z drugiej strony mamy Adriena Agreste, syna słynnego projektanta mody (wiem, co sobie myślisz, ale nie) i dzieciaka raczej samotnego, zwłaszcza odkąd zmarła jego mama. Wydarzenie to wstrząsnęło nie tylko nim, ale również jego ojcem, który... jakoś (?) wszedł w posiadanie jednego ze wspomnianych już duszków. Co planuje osiągnąć z jego pomocą i jaki to ma związek z Biedronką i Czarnym Kotem? Cóż, fani serialu dobrze to wiedzą, a cała reszta łatwo się domyśli, ponieważ opowiedziana przez tych 110 minut historia nie należy raczej do zbyt skomplikowanych.
Miraculous: Biedronka i Czarny Kot. Film (2023) – recenzja, opinia o filmie [Kino Świat]. Na nagrodę Grammy raczej nie mają co liczyć
Kolejną istotną różnicą w stosunku do wersji telewizyjnej jest fakt, że dzisiejszy film jest... musicalem. Takim klasycznym, z postaciami raz na jakiś czas przechodzącymi spontanicznie w śpiew, choć nikt ich o to nie prosił. Lubię śpiewać sobie do utworów z animacji Disneya, więc i tę zmianę przyjąłem z otwartymi ramionami, lecz z przykrością donoszę, że nie są to najlepsze, najbardziej wpadające w ucho kawałki świata, przynajmniej w polskiej wersji językowej. Tak naprawdę, szczerze spodobała mi się tylko jedna – kiedy Marinette po raz pierwszy przemienia się w Biedronkę (choć sposób w jaki kończy się ona animacyjnie woła o pomstę do nieba). Słychać w niej nuty piosenki tytułowej z serialu, a i śpiew na dwa, sprzeczające się ze sobą głosy wypada bardzo klimatycznie. Problemem reszty utworów jest to, że wszystkie są do siebie podobne i mają raczej dziwne, trudne do lekkiego nucenia sobie pod nosem melodie. Ten powtarzający się wkoło temat jeszcze można wybaczyć – w końcu film to po prostu romansidło dla nastolatków i paru staruchów, którzy wkręcili się oglądając serial razem z dziećmi, więc wiadomo, że głównie będzie o uczuciach i problemach z ich wyrażaniem. Ale jeśli melodia nie gra blisko serducha, to sam tekst też nie zadziała...
Gdyby nie całkiem definitywne (jak na tę serię) zakończenie, można by spokojnie stwierdzić, że cały film to po prostu kilka odcinków serialu, sklejonych na szybko do kupy. Po pierwszym większym przeciwniku zaraz pojawia się duet kolejnych, mały montaż kolejnych. Brakuje właściwie jedynie jakichś bardziej „codziennych” sytuacji pomiędzy, które tutaj zastąpiono wyłącznie rozterkami sercowymi głównych bohaterów. Niby pojawiają się postacie z serialu, takie jak Chloe, Nino czy asystentka pana Agreste, lecz nie mają tu absolutnie nic do roboty – są żeby być. Chloe nawet w pewnym momencie mówi Marinette, że nie ma szans u Adriena, ponieważ on należy do niej, po czym... nie dzieli z nim ani jednej sceny do samego końca filmu. Dodajmy do tego przepełnione kiczowatymi one-linerami dialogi i wyłania nam się obraz filmu, który jest tak niemożliwie leniwą adaptacją, że równie dobrze mógł nie powstawać.
„Miraculous: Biedronka i Czarny Kot. Film” może być niezłym punktem wejścia dla dzieciaków, które nigdy w życiu nie widziały oryginalnego serialu, lecz brak oryginalnej fabuły i ogólne, scenariuszowe lenistwo zniesmaczą raczej już istniejących fanów. Jasne, animacja pokazuje wyraźnie wyższy budżet, lecz to w zasadzie tyle. Nijakie piosenki, pozbawione kontekstu i rozwinięcia wątki i do tego ogólny brak przemyślenia scenariusza sprawiają, że jest to zwyczajnie kiepski film. No nic. Zawsze pozostaje nam jeszcze serial!
Atuty
- Ładnie wygląda;
- Marinette i Adrien wzbudzają sympatię i chce się aby się odnaleźli;
- Jedna naprawdę solidna piosenka;
- Całkiem zabawny.
Wady
- Masa ledwie liźniętych wątków, żywcem przeniesionych z serialu, ale w filmie pozbawionych rozwinięcia i zakończenia;
- Większość piosenek słaba i na jedno kopyto;
- Miejscami kompletnie niedorzeczna fabuła;
- Z grubsza to samo, co w serialu.
„Miraculous: Biedronka i Czarny Kot. Film” zawiodą wiernych fanów odtwórczością, a nowych skołują narracyjnym chaosem i brakiem logicznej ciągłości. Lepiej włączyć sobie ponownie oryginalny serial, a do kina wybrać się na coś innego. W temacie animacji dla dzieci jest obecnie w czym wybierać.
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych