Warszawianka (2023) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Rzeczywiście nie Californication
Franciszek "Czuły" Czułkowski jest pisarzem, który całe lata już niczego nie napisał. Ma jednak kawiarnię w centrum Warszawy i bogatego tatę, więc bez większego problemu daje radę prawie non stop być pijany i nawąchany. Przez jego życie przewija się wiele kobiet, ale najważniejszą jest córka, Nina. To wokół jego relacji z nimi (po części) kręci się fabuła serialu.
Kiedy miesiąc temu opisywałem swoje wrażenia po zapoznaniu się z pierwszą połową pierwszego polskiego serialu SkyShowtime, stwierdziłem, że to takie trochę gorsze "Californication" - bo ciągle zalany w trupa i nawąchany pisarz, bo piękne kobiety dosłownie proszą go żeby się z nimi przespał, bo była żona, młoda córka, względnie wyprostowany (zwłaszcza w stosunku do niego) najlepszy przyjaciel. Po zapoznaniu się z resztą odcinków muszę jednak posypać głowę popiołem. To nie jest polska kalka "Californication". To coś dużo gorszego.
Warszawianka (2023) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Luźno połączony zbiór wydarzeń
"Nazywam się Franciszek Czułkowski i zaraz umrę" przypomina mi średnio kilka razy dziennie Borys Szyc w reklamach serialu na YouTube. Tak też zaczyna się cały serial, po czym robimy krok wstecz i przez jedenaście odcinków oglądamy jak życie głównego bohatera wali się coraz bardziej i bardziej. Zawsze też zaczynamy od jakiejś narracji, jakiegoś porównania Warszawy do czegoś lub kogoś albo odniesienie do dzieł literatury. Nie są to jednak jakiegoś głębokie analogie, nadające sens całemu nadchodzącemu odcinkowi. Zazwyczaj to raczej proste metafory nasadzające szeroko pojęty, ogólny temat - o przyjaźni, uzależnieniu, miłości. Wymyślało się takie żeby być zabawnym w gimnazjum (gimby znają).
Fabuła w pierwszych odcinkach jest tak epizodyczna, że można by je wymieszać i spora część widzów pewnie nawet by nie zauważyła. W pilocie Czuły pije, wącha i uprawia przypadkowy seks, wszyscy mu nadskakują, a i tak jest nieszczęśliwy. Finalnie dochodzi do wniosku, że to córka jest sensem jego istnienia, a my dostaje ładnie poprowadzoną sekwencję scen, sklejoną pod melancholijny utwór i końcowy monolog głównego bohatera. Myślisz sobie, że to było całkiem, kurna, piękne, ciekawe co dalej. Po czym drugi odcinek zalicza jakby reset i główny bohater znowu jest degeneratem na wiecznej imprezie. Pewne detale zmieniają się z odcinka na odcinek, lecz zazwyczaj zaliczamy coś w stylu powrotu do statusu quo, jak w jakimś sitcomie.
Dopiero gdzieś około połowy sezonu zmiany zaczynają być na tyle duże, że faktycznie czujemy, że oglądamy jedną, ciągnącą się historię. Problem w tym, że nawet wtedy te wydarzenia są tak przypadkowe i zazwyczaj zupełnie nierozwinięte, że nie wywierają żadnego wrażenia. Dowiadujemy się czegoś mocno amoralnego i wręcz nielegalnego o jednej z postaci, ale poza początkowym szokiem związanym z poznaniem tego faktu, dalej nie ma już nic. Żadnych konsekwencji, rozwoju wypadków. Jedynie krótki komentarz i jedziemy dalej. I nie jest to jedyna taka sytuacja - mógłbym ich wymienić jeszcze przynajmniej kilka, ale musiałbym wjechać w dosyć konkretne spoilery. Tylko z drugiej strony, co tu spoilerować, skoro nic nie niesie ze sobą żadnych daleko idących konsekwencji.
Warszawianka (2023) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Brawurowy przerost formy nad treścią
Najsmutniejsze jest to, że serial wygląda i brzmi bardzo dobrze. Aktorsko jest zwykle dobrze, z okazjonalnymi eksplozjami wielkości. Czuły martwiący się o swoją córkę i ich wspólną przyszłość to widok dojmująco smutny, nawet mimo faktu, że widz wie o jego przeszłości, o wszystkich jego błędach i niewykorzystanych okazjach. Szyc w tych momentach naprawdę pokazuje klasę. Reszta obsady jest, zaryzykowałbym stwierdzenie, bardziej użytkowa - są tam po to żeby Borys miał z kim rozmawiać. Piotr Polak jako Sanczo znika z ekranu na pół serialu, wszystkie dziewczyny Czułego są zasadniczo po prostu prezentem dla widza, żeby sobie mógł oczy nacieszyć ładnymi ciałami bez ubrań, bo w większości przypadków są takimi samymi postaciami, jak kolejne dziewczyny Hanka Moody'ego we wspomnianym już "Californication" - a więc żadnymi. Chlubny wyjątek mogłaby stanowić Gryzelda (Marianna Zydek), ale i jej wątek został poprowadzony tak chaotycznie i nieskładnie, że kolejne jego etapy potrafiły mnie szczerze zaskoczyć, jako że zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że nadchodzą. Wypada jednak pochwalić często subtelną, a jednocześnie przyciągającą uwagę grę Zydek. W niewielkich, choć teoretycznie istotnych rolach zobaczymy też jeszcze choćby Tomka Włosoka, Marcina Januszkiewicza, Jakuba Wieczorka, a na sekundę wpadnie i Krystyna Janda. Tylko znowu - to bardziej zalążki postaci, niż w pełni zrealizowani bohaterowie, więc nie ma o czym mówić. Do tego pani Krystyna gra jak w teatrze, a nie przed kamerą, co strasznie wybijało mnie z seansu.
Klimat Warszawy zdecydowanie jest w serialu Jacka Borcucha wyczuwalny. Miejscami niemalże czuć zapach tych miejsc, tych ulic. Reżyser dobrał całą masę interesujących, raczej nieoczywistych lokalizacji do kręcenia scen, nie bojąc się bardziej bocznych, ale za to jakże malowniczych uliczek, puszcza aktorów pod rusztowania ekip remontowych - to powinien być jakiś znak rozpoznawczy miasta. Mam wrażenie, że w niektórych miejscach nie znikają z elewacji dosłownie nigdy. Kawiarnia Czułego, knajpa Borygo, mieszkanie głównego bohatera to miejsca aż kipiące klimatem, pełne wysłużonych mebli, pięknych neonów, całych ton dodających klimatu dekoracji. Dodajmy do tego świetnie zgraną z obraz ścieżkę dźwiękową, pełną głębokich nut i melancholijnego brzmienia i mamy gotowy przepis na najlepsze elementy całego serialu - te ciche momenty, w których nikt nie atakuje nas żadnymi ociężałymi metaforami, a wszystkie emocje możemy chłonąć bezpośrednio zmysłami, bez przeszkadzajek. Gdyby cały serial mógł trzymać poziom tych montaży.
Czym w takim razie jest "Warszawianka"? Moim zdaniem raczej chaotycznym zlepkiem wątków i wydarzeń, które próbują (raz lepiej, raz gorzej) udawać spójną fabułę. Aktorzy robią co mogą, serial brzmi też i wygląda zazwyczaj bardzo dobrze, ale tutaj rzecz została położona już na poziomie konceptualizacji. Jeśli nie mamy mocnego scenariusza, mocnej historii na tych 11 odcinków , to nie ma co liczyć na to, że uda się nadrobić ją innymi detalami. Obejrzałem "Warszawiankę" niejako z musu i powiem zupełnie szczerze, że sam z siebie raczej nigdy bym jej nie dokończył. Już tych pierwszych sześć odcinków nie powalało. Dalej, niestety, wcale nie jest lepiej.
Atuty
- Szyc czuje tę rolę;
- Dobra muzyka;
- Klimatyczne zdjęcia;
- Ma kilka fajnych pomysłów.
Wady
- Fabularna sieczka;
- Zwroty akcji biorą się i prowadzą donikąd;
- W większości płaskie postacie;
- Płytka satyra i metaforyka.
"Warszawianka" to 11 odcinków narracyjnego chaosu, urwanych albo wyciągniętych znikąd (ale i prowadzących donikąd) wątków, ratowany odrobinę przez niebanalną warstwę audiowizualną i mocny występ Borysa Szyca, ale to zdecydowanie za mało. Nie chcę takiej Warszawy.
Przeczytaj również
Komentarze (50)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych