The Legend of Heroes: Trails into Reverie – recenzja i opinia o grze [PS5, PS4, SWITCH, PC]. Marsz ku zadumie
Ktoś powiedział kiedyś, że wolność nigdy nie jest dana na zawsze. Dobitnie przekonali się o tym mieszkańcy Crossbell, których marzenia o wolności ciągle spalają na panewce. Jednak czy zły los może się odmienić? Falcom serwuje nam, wprawdzie z opóźnieniem, lecz nareszcie The Legend of Heroes: Trails into Reverie, czyli kolejną odsłonę swojego coraz bardziej rozpoznawalnego tasiemca jRPG. W tej recenzji opowiemy sobie o wyboistej drodze do niepodległości, na której nasi bohaterowie muszą stawić ponownie czoła nie tylko ambitnym osobistościom, lecz też mrocznym siłom czającym się w cieniu.
W zamierzeniach scenarzystów The Legend of Heroes: Trails into Reverie to odsłona mająca stanowić zakończenie dwóch fabularnych ścieżek cyklu – „Crossbell” i „Cold Steel”. Oczywiście cała seria nie odchodzi do lamusa, o czym może jeszcze kiedyś opowiem w przyszłych recenzjach, ale nareszcie otrzymaliśmy zwieńczenie poznanych do tej pory wydarzeń. Szkoda tylko, że ponad dwa lata od japońskiej premiery, ale lepiej późno niż wcale.
Pokój okazał się fikcją
Pewnym novum wprowadzonym przez recenzowaną właśnie odsłonę jest prowadzenie fabuły z trzech odrębnych, ale przeplatających się punktów widzenia. Gra pozwala nam dosyć swobodnie się pomiędzy nimi przełączać, aczkolwiek fabuła nakłada swój kaganiec, gdy w danej przygodzie wysforujemy się zanadto do przodu. Akcja The Legend of Heroes: Trails into Reverie rozpoczyna się pół roku po wydarzeniach z Cold Steel IV i to od razu z grubej rury. Wymarzony krok do wolności przez Lloyda i jego paczkę z SSS wreszcie się ziszcza – w Crossbell wybucha powstanie przeciw siłom okupacyjnym, które, oczywiście z naszą pomocą, odnosi sukces. Wszyscy znani nam bohaterowie wraz mieszkańcami miasta gratulują sobie zwycięstwa z niecierpliwością oczekując ceremonii ogłoszenia niepodległości, lecz czy ich radość nie okaże się przedwczesna?
W Erebonii natomiast po okresie zamętu Rean Schwarzer, z uczniami z nowej klasy VII, odwiedza swoje rodzinne miasta Ymir. Nie będą to jednak zasłużone wakacje, bo przyjdzie im stawić czoła próbie, zmuszającej ich do wykorzystania wszystkich umiejętności, jakie nabyli przez minione lata, a porażka nie wchodzi w grę. Ponadto ze stolicy hurtowo nadchodzą wieści o niepokojących wydarzeniach, w tym o pojawieniu się odrodzonego Frontu Wyzwolenia z dziwnie znajomym przywódcą. Rean, wraz z przyjaciółmi, ponownie zostaje wciągnięty w problemy coraz bardziej trzeszczącego w szwach Imperium.
Oglądanie wciąż tych samych bohaterów, mogłoby się znudzić, więc twórcy dorzucili nam trzecią ścieżkę fabularną z nowymi postaciami. Prześledzimy losy zamaskowanej persony, której towarzyszy dwójka dzieciaków, uciekinierów z Calvardu – asasynów Swin i Nadia, a także tajemnicza, drobna dziewczynka z amnezją - Lapis. Ta ścieżka jest raczej tłem do przygód Lloyda czy Reana, ale pozwala przyjrzeć wszystkim wydarzeniom z trzeciej, niezależnej strony. Plusem tego scenariusza w The Legend of Heroes: Trails into Reverie są relacje pomiędzy bohaterami, trochę wprawdzie dziwaczne, ale pełne humoru i prawdziwych uczuć. Lapis, dzięki swojemu ślicznemu wyglądowi i ciętemu językowi, rzecz jasna rządzi. Warto też przeczytać wielostronicową, cyfrową powieść o nich, dostępną z ekranu początkowego gry, a wtedy wiele rzeczy stanie się bardziej zrozumiałe.
The Legend of Heroes: Trails into Reverie – poprawki zamiast nowości
Przyznam szczerze, że Reverie pod względem fabuły bardzo przypadło mi do gustu, nawet jeśli to przeważnie więcej tego, co już znamy, czyli humoru, poświęcania się głównych protagonistów, dziewczyn wypłakujących się im na rękawach, zwrotów akcji, czy nieprzewidzianych wydarzeń, ale podanych w bardziej przystępnej formie. Cold Steel IV osobiście mnie nieco zmęczyło, ale teraz, dzięki wspomnianemu już powiewowi świeżości, moja chęć poznania dalszych losów mieszkańców Zemurii ponownie wzrosła.
Cały scenariusz The Legend of Heroes: Trails into Reverie wydaje się bardziej zwarty, a wydarzenia toczą się sprawniej bez nadmiernych dłużyzn, czy przestojów. Fanserwisu również nie zabrakło, lecz ponoć część jego zawartości zmieniono/wycięto w stosunku do japońskiej serii. Ucieszyło mnie też lekkie łamanie czwartej ściany z graczem, kiedy poczułem się naprawdę nieswojo, gdy okazało się, iż wiele spraw ma swoje drugie, a jakby mocniej poskrobać, trzecie dno.
Sam jRPG-owy rdzeń rozgrywki nie został praktycznie naruszony i niewiele różni się od tego co już znamy z chociażby Cold Steel III i IV. Jedyną większą różnicą jest usunięcie zadań pobocznych-misji (eventowe jednak pozostawiono), co o dziwo poprawia przyjemność z zabawy pozwalając mocniej skupić się na fabule. Poza tym w The Legend of Heroes: Trails into Reverie nic nowego. Przemierzamy świat gry, rozmawiamy z napotkanymi ludźmi, odkrywamy różnorodne sekrety majstrujemy przy posiadanej drużynie itd, by ostatecznie udać się w miejsca wypełnione potworami.
The Legend of Heroes: Trails into Reverie nie pieści się z graczem
O samej walce nie ma co się rozpisywać, jest praktycznie kalką tego co widzieliśmy już wcześniej. Ot turowy, lecz wielowarstwowy system, wypełniony atakami specjalnymi, pseudo-czarami i atakami łączonymi. Jedna nowość to tak zwany United Front, pozwalający wyprowadzić potężne natarcie/leczenie aż pięcioma postaciami (czterema w boju plus jedna ze wsparcia). Uważam jednak, iż jest ono przereklamowane i nie wyrządza wrogowi poważniejszych szkód, a przynajmniej dopóki nie podczepimy sobie jednej z postaci jako „tagalonga”. Mimo to walki nadal są szalenie ekscytujące, ale wymagające, co widać zwłaszcza po bossach. Już pierwszy w Prologu potrafi nam spuścić takie manto, że iskry lecą, co tylko świadczy o tym, że dalej też łatwo nie będzie.
Ogólnie przeciwnicy mają sporo punktów życia, więc można sobie darować chęć masowego spamowania atakami super-craftowymi zresztą AI z lubością, w trakcie walki, faszeruje wroga pozytywnymi modyfikatorami. Starcia tak jak wcześniej zawierają spore pokłady frajdy i są naprawdę widowiskowe, ale wciąż drażni mnie jedna rzecz. CS IV zmuszało nas nawet do kilku walk z bossami pod rząd i niestety tutaj twórcy z sadystycznym samozadowoleniem też to stosują. Cóż, trzeba się przeprosić z wojakami, którzy brylują w leczeniu drużyny oraz wydawać rozkazy kiedy tylko możliwe. Wbrew powszechnemu mniemaniu atak to nie zawsze najlepsza obrona.
Wylosuj sobie bohatera
Wracając jeszcze do sprawy zadań wspomnianych wyżej w recenzji. By ich wielbicielom nie było smutno po wycięciu ich z fabuły, w nieco okrojonej formie, wrzucono je do „True Reverie Corridor”- proceduralnie generowanego gigantycznego lochu czegoś na miarę Mementos z Persony 5 Royal. Zasadniczo to kolejne miejsce wyrzynania potworów i potężnych bossów, ale wnosi on ze sobą tonę innych dobroci. Dba o to system „false gacha”oferujący liczne nagrody, nowe postacie, minigry, stroje, niedostępne inaczej przedmioty i tak dalej. Polecam zwłaszcza pełnoprawny shmup z naszymi dziewczynami, wcielającymi się w rolę Magicznych Wojowniczek. Fanów z pewnością ucieszy wspomniana możliwość zwerbowania ponad 40 dodatkowych bohaterów do drużyny z całego przekroju serii. Szkoda tylko, że poza „corridorem” nie są dostępne, ale jeśli zechcemy, wesprą nas pośrednio w walce jako tzw. „tagalongi”. Jak dla mnie przypomina to trochę przywoływanie Person, lecz jest całkiem miłym aspektem zabawy w The Legend of Heroes: Trails into Reverie.
Przyznaje, że system oparty na modelu „gacha” i zbieraniu kolorowych kulek po potężnych wrogach początkowo wydaje się osobliwy, ale z czasem go polubimy. Nie opiera się nadmiernie na szczęściu, ponieważ raz wylosowana co lepsza zawartość, minigra czy bohater nie pojawi się ponownie, więc każde kolejne „pociągnięcie” zwiększa tylko szansę na otrzymanie upragnionego fanta. Najcenniejsze jednak, co zaoferują nam kulki są tutaj poboczne historie zwane Snami na Jawie (Daydreams). Przedstawiają one różnorodne wydarzenia poboczne odnośnie naszych ulubieńców, domykając różne niedopowiedziane kwestie z ich życia. Jak widać Falcom chciało kompleksowo zamknąć całą sagę i to im się chwali. W każdym razie do Reverie Corridor warto wracać jak najczęściej, nawet w obszernym post-game i resetować jego poziomy, by zdobyć nową zawartość i napotkać potężniejszych przeciwników. To nie wszystko, ponieważ za zaliczanie zadań i minigierek dostajemy specjalną walutę zwaną Phantasma, za którą wykupujemy różne usprawnienia rozgrywki.
The Legend of Heroes: Trails into Reverie – żegnamy przeszłość, spoglądamy w przyszłość
Największą bolączką The Legend of Heroes: Trails into Reverie jest jednak mocno przestarzała oprawa wizualna. Ten sam silnik, katowany już od dekady, niestety mocno trąci myszką i nawet najzagorzalsi fani serii z utęsknieniem czekają na nowy, dostępny w niewydanej jeszcze u nas podserii Kuro. Cóż, jak na razie mamy to co mamy i od ostatniej odsłony prawie nic się nie zmieniło, chociaż twórców usprawiedliwia fakt, że 3 lata temu nikt jeszcze nie myślał o konsolach obecnej generacji. Z drugiej strony nie sprawdziły się pogłoski o niedomaganiach grafiki i wersja na PlayStation 5 śmiga bardzo sprawnie w 60 klatkach bez spadków animacji, a wyższa niż poprzednio rozdzielczość podnosi atrakcyjność modeli postaci i wyostrza obraz.
Poprawiono także jakość efektów specjalnych, lecz niewiele to zmienia. Za to pochwalić należy oprawę audio wzbogaconą o nowe utwory, które czasem aż wyrywają z fotela. Pomimo cenzury nie zabrakło oczywiście półnagich piersi i niemal gołych pup (Rixia). Przyczepiłbym się jednak do głosów aktorów/angielskiego dubbingu. Drażni mnie fakt ze trakcie scenek fabularnych i rodzajowych dialogi mówione potrafią być znienacka przerwane bez wyraźnego powodu uzasadniającego takie działanie.
The Legend of Heroes: Trails into Reverie to najkrótsza część całej sagi co nie znaczy, że krótka, bowiem by zobaczyć wszystko wciąż trzeba poświęcić minimum 60 godzin. Falcom naprawdę postarało się na tyle na ile starczyło im sił i funduszy, byśmy godnie pożegnali się ze starymi znajomymi, znajdującymi się do tej pory w centrum uwagi. Pewnie nie na zawsze, ale na horyzoncie czeka już nowa epopeja i dobrze byłoby się do niej mentalnie przygotować.
Ocena - recenzja gry The Legend of Heroes: Trails into Reverie
Atuty
- Trójdzielna fabuła i nowi bohaterowie
- „Reverie Corridor” i system False Gacha”
- Pełno minigierek
- Oprawa muzyczna
- Wymagające starcia dla lubiących wyzwania
- 40 dodatkowych postaci do zwerbowania…
Wady
- ...ale do wykorzystania tylko w „Reverie Corridor”
- Oprawia wideo mocno się już zestarzała
- Tylko dla fanów cyklu (w sumie to ostrzeżenie a nie minus)
- Niektórych może drażnić brak pewnych zawartości dostępnych w wersji japońskiej
Piękne pożegnanie (przynajmniej na jakiś czas) z bohaterami dotychczas poznanymi w serii The Legend of Heroes. Z drugiej strony przestarzała oprawa wizualna nawet w dniu oryginalnej premiery głośno domaga się zmian. Jednak multum dodatkowej zawartości niweluje tą niedogodność.
Przeczytaj również
Komentarze (79)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych