SNAFU (2021) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Chiński akcyjniak z Johnem Ceną i Jackie Chanem
Dwóch ex-żołnierzy, a obecnie najemników z różnych krajów, musi połączyć siły aby uwolnić uwięzionych w targanym wojną naftową Bagdadzie cywili - pracowników tamtejszej rafinerii. Na ich drodze stoją jednak uzbrojeni po zęby rebelianci, którzy nie mają zamiaru tak po prostu im na to pozwolić...
To cud, że ten film w ogóle wyszedł! Najpierw przesunięcie premiery "bo tak", później Covid, więc Chińczycy bali się, że film nie zarobi odpowiednio dużo pieniędzy, później John Cena podskoczył im nazywając Tajwan krajem – z czego później publicznie się wycofywał, zniechęcając do siebie zarówno Chińczyków jak i całą resztę –ogólnie mariaż kinematografii chińskiej i amerykańskiej zdaje się mieć ku końcowi. Dosłownie kilka miesięcy temu widziałem artykuł, według którego "SNAFU", czy też "Project X", "Project X-Traction" albo "Hidden Strike" (więcej tytułów wymyślić się nie dało?) najpewniej nigdy nie ujrzy światła dziennego, na zawsze już pozostając ty mam metaforycznym "kurzącym się na półce pudełkiem". Lecz wtedy do akcji wkracza Netflix i stwierdza, to oni to wydadzą kropka I tak oto film kręcony jeszcze w roku 2018 wychodzi w 2023. Tylko czy to na pewno dobra wiadomość?
SNAFU (2021) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Odtwórczy banał
Fabularnie rzecz jest więcej niż prosta. Tak naprawdę ponad to, że Chris (John Cena) i Dragon (Jackie Chan) przebijają się przez ludzi Eurona Greyjoya z "Gry o tron" (Pilou Asbæk), można dorzucić jeszcze motyw osobisty, rodzinny, powodujący obu głównych bohaterów. W roli córki Chana zobaczymy Chunrui Ma, natomiast w brata Chrisa wciela się znany z serialu "Krzyk" (są tu jacyś fani?) Amadeus Serafini, ale im mniej o nich napiszę, tym lepiej, co w całym filmie jest dosłownie jeden zwrot akcji, który można uznać za niespodziankę i nie chciałbym go tu zdradzić.
Pod pewnymi względami dzisiejszy film jest trochę (bardzo trochę) jak ostatni "Max Max" - nasi bohaterowie jadą specyficznie skrojonymi autami przez piaskowe burze, gonią ich świry w dziwnych maskach, kolorystyka w tych scenach to miks czerwonego piachu i błękitnego nieba. Problem w tym, że film Millera był wizualnym majstersztykiem, kręconym z zamysłem, na żywym planie zdjęciowym, a ten tutaj to taka typowa, chińska papka CGI...
SNAFU (2021) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Mix klasycznego Jackie Chana i Bollywoodzkich głupotek
Nic w tym filmie nie wygląda jakby faktycznie znajdowało się przed kamerą. Wspomaganie się CGI nie jest niczym złym, jeśli robić to z głową i tylko po to aby podbić wrażenia, ale jeśli Cena i Chan stoją naprzeciwko siebie i wszystko tuż za nimi wyraźnie zostało wygenerowane komputerowo, a oni do kompletu mają miejscami widoczne obwódki wokół swoich sylwetek, to o czym my tu w ogóle rozmawiamy. Eksplozje rozśmieszają swoją jakością, wielkie komputery naukowe to tak naprawdę chamsko zespawana blacha ze statycznymi grafikami robiącymi za monitory - no jest źle. Po prostu źle.
Na szczęście, w ramach rekompensaty za kulawe efekty komputerowe, same pomysły twórców potrafią rozbawić poziomem absurdu. Bliżej końca nasi bohaterowie biorą w posiadanie samochód z przyczepionym na pace gigantycznym silnikiem rakietowym, który oczywiście ma zamontowany w kabinie przełącznik aby można było go uruchomić. To co dzieje się przy jego udziale zahacza już o absurdy znane z kina Bollywood - z robiącymi fikołki ciężarówkami, eksplozjami, koziołkowaniem przez dziesiątki metrów i tak dalej. I oczywiście możesz być pewien, że czarny charakter przetrwa każdą jedną karę, eksplozję, cios i kulę w tors, dopóki nie trafi się okazja aby pozbyć się go w wyjątkowo spektakularny sposób.
O nasze wrażenia zadba oczywiście jak zawsze starający się ze wszystkich sił Jackie Chan. Nie licz jednak na akcje jak z "Who am I" czy innego "Armour of god", Chan ma już przecież milion lat i nie może dawać się bić drabinami i skakać z dziesięciu metrów na metrowy materac. Widać jednak, że sceny akcji wciąż były układane pod niego, ustawiane tak aby od czasu do czasu zrobić wrażenie, przywołać tamte lata. Łączy je teraz znacznie więcej cięć i same w sobie są znacznie bardziej zachowawcze, ale nadal niosą ze sobą echa dawnych lat i wypada docenić, że niemal siedemdziesięcioletniemu panu jeszcze się chce i jeszcze w ogóle jest w stanie tak się giąć przed kamerą.
"SNAFU" nie jest świetnym filmem. Fabuła jest do bólu podstawowa, do tego przepełniona kijowej jakości efektami wizualnymi. Sytuację ratuje trochę wciąż gibki Chan oraz jego szczerze zabawka relacja z Ceną - chłopaki naprawdę próbują ze sobą współpracować, ale są kompletnie niezgrani i choć do samego końca filmu jest to jeden i ten sam żart (w dodatku w żaden sposób nie spuentowany), to jednak za każdym jednym razem szczerość jego przekazu dała radę mnie rozbawić. I to właśnie pod względem tej prostoty, tych odniesień do akcyjniaków lat minionych, film Scotta Waugha może się podobać. Fabuły tu prawie nie ma, CGI mizerne, relacje między postaciami są szyte nićmi grubszymi niż mój bęben, ale ostateczny wydźwięk filmu wyraźnie odnosi się do głupkowatych filmów akcji lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, więc jeśli tęsknisz za tamtymi prostszymi czasami, to możesz znaleźć w "SNAFU" coś dla siebie.
Atuty
- Cena i Chan tworzą ciekawą parę;
- Kilka absurdalnych, ale przy tym zabawnych scen akcji;
- Jackie wciąż daje radę kaskadersko;
- Okazjonalny niezły kadr.
Wady
- Aż zbyt prosty scenariusz;
- Okropnie słabo wkomponowane CGI;
- Sporo raczej drętwego humoru;
- Często idzie na scenariuszowe skróty;
- To po prostu zlepek innych, lepszych filmów.
"SNAFU" jest filmem jednocześnie złym i przyjemnie bezproblemowym w odbiorze. Czarny to czarny, czerwony to czerwony, bohaterowie rzucają na lewo i prawo głupimi tekstami. Gdyby nie okrutnie kiepskie CGI to może nawet dałoby się mówić o szczerze ciekawym, choć do bólu prostym filmie. Nie wiem jak ci Chińczycy chcieli z tego zrobić hit.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych