Batman: Dusza Smoka (2021) – recenzja, opinia o filmie [HBO]. Elseworldowa przygoda w latach siedemdziesiątych
Richard Dragon, zaradny złodziej i dawny przyjaciel Bruce'a Wayne'a, odkrywa spisek zagrażający życiu zarówno jego, jak i ludziom z jego młodości, Shivie, Jade, Benowi, Ripowi i Bruce'owi oraz, być może... całemu światu.
Filmy animowane DC często określane są jako bardzo udane, co nie zawsze można powiedzieć o ich kuzynach live action – jeszcze kilka lata temu mówiło się, że to taka odwrotność Marvela, bo ich filmy animowane nie robiły wrażenia, z kolei w kinach można było złapać na przykład „Wojnę o Nieskończoność”. Na pewno dużą zaletą filmów animowanych sygnowanych logo obu film jest fakt, że nie są częścią żadnego uniwersum, a niemal każdorazowo samowystarczalnymi, czasami wręcz zaprzeczającymi sobie nawzajem historiami – naprawdę, nie każdy film o superbohaterach musi być częścią większej całości. Jeszcze kilkanaście lat temu był to absolutny standard i nikomu to nie przeszkadzało. Takie podejście pozwala twórcom wybierać sobie tematy, którymi mają ochotę się zająć, a nie przekładać tylko czyjąś wizję na język kina. Mogą na przykład zrobić animowany film kung-fu z lat siedemdziesiątych i przykryć go płaszczykiem z napisem: „Batman”.
Batman: Dusza Smoka (2021) – recenzja, opinia o filmie [HBO]. Bardzo podstawowa, ale sympatyczna fabuła
Tak naprawdę to nie jest film o Batmanie. Choroba, tak naprawdę to nawet nie musiałaby być historia o bohaterach DC – spokojnie można by podłączyć pod nią postacie Marvela albo zupełnie nowych bohaterów i wyszłoby równie dobrze. Sam Batman (już w kostiumie) pojawia się w nim przez mniej niż dziesięć minut i to głównie po to, żeby widzowie nie krzyczeli, że Człowiek Nietoperz, to tu jest tylko w tytule. I mięliby trochę racji, bo tak naprawdę to nie jest film o nim.
Głównym bohaterem – a przynajmniej najbardziej głównym – jest Richard Dragon (Mark Dacascos), mistrz sztuk walki i włamywacz, który odkrywa, że groźny Kult Kobry poszukuje mistycznego miecza z jego przeszłości, kiedy wraz z piątką wspomnianych we wstępie osób trenował pod okiem mistrza O. Odwiedza więc dawnych znajomych jednego po drugim i ostrzega przed czyhającym na nich niebezpieczeństwem. Po co Kobrom miecz i jak wiąże się to zresztą uczniów O-Senseia?
Historia nie należy do przesadnie skomplikowanych. Właściwie od początku wiemy kto szuka miecza, nie rozumiemy tylko skąd się wziął i do czego służy. To właśnie na te dwa pytania będzie odpowiadała rozpisana na jakieś 80 minut fabuła – raz cofając się w przeszłość, by opowiedzieć o mieczu, po czym wracając do czasów obecnych, w których nasi bohaterowie starają się powstrzymać spiskowców.
Batman: Dusza Smoka (2021) – recenzja, opinia o filmie [HBO]. Tylko myślisz, że znasz tych bohaterów
Ciekawym zabiegiem, z punktu widzenia fana komisków, jest nieoczywista rola znanych i lubianych bohaterów. Richard Dragon w dzisiejszym filmie nie jest białym facetem, dla którego Dragon jest jedynie pseudonimem. To typowy Azjata, z twarzy przypominający trochę Lawa z „Tekkena” albo Bruce'a Lee – to drugie porównanie zapewne jest bardziej trafne, jako że wśród innych bohaterów znajduje się również Ben „Bronze Tiger” Turner, przypominający Williamsa z „Wejścia Smoka”. Oni dwaj, Wayne i Lady Shiva mogą być tu uznani za przyjaciół, z kolei inne znane postacie ze świata DC, które normalnie nazwalibyśmy bohaterami, tutaj mogą okazać się być czarnymi charakterami (choć nie wszyscy, oczywiście). To historia garściami czerpiąca z banku postaci DC, lecz nie próbująca trzymać się ustalonego dla nich kanonu.
Stylistycznie, rzecz ma przypominać nam lata siedemdziesiąte. Cały film zaczyna się w ogóle od niedorzecznej sekwencji szpiegowskiej, jak żywo wyciągniętej z jakiegoś starego filmu o Bondzie. Myślałem, że nastawia nam ona ton na cały film, że to będzie taka komiczna historia szpiegowska, opowiedziana z przymrużeniem oka. Lecz nie! Później film zamienia się w coś bliższego starym filmom karate, z postaciami rzucającymi tylko od czasu do czasu pochodzącymi z tamtej dekady tekstami abyśmy nie zapomnieli, kiedy rozgrywa się fabuła. Królem takich suchych one-linerów jest wcielający się w Bronze Tigera Michael Jay White. U reszty natomiast dekada obrazowana jest przede wszystkim poprzez wybór stroju – dzwony, hełmowe fryzury i tak dalej.
„Batman: Dusza Smoka” to film ledwie korzystający z licencji Batmana, aby opowiedzieć historię inspirowaną starym kinem kopanym. Zarówno kreska, jak i fabuła nie powalają poziomem skomplikowania, ale animacja scen walki zawsze dostaje dodatkowe klatki animacji aby zrobić jak najlepsze wrażenie, a oklepana historia opowiedziana jest wyraziście i z miłością do lat minionych. Zabrakło jednak ciekawszego pomysłu na fabułę. Niektóre sceny są aż zbyt karykaturalne, jasne, ale fani komiksów i tak powinni być usatysfakcjonowani. Nierzadko trafiają się nam tak odważne eksperymenty w kinie superbohaterskim. Paradoksalnie, im bardziej nastawisz się na klasyczny film o Batmanie, tym bardziej się zawiedziesz.
Atuty
- Dobrze oddaje ducha lat siedemdziesiątych;
- Ślicznie animowane walki;
- Ciekawie i nieoczekiwanie pogrywa sobie z ustalonym kanonem;
- Kilka intrygujących wywodów filozoficznych.
Wady
- Mało Batmana w Batmanie;
- Aż nazbyt prosta, mało satysfakcjonująca fabuła;
- Słaby czarny charakter;
- Nie wykorzystuje potencjału drzemiącego we własnym pomyśle.
„Batman: Dusza Smoka” to tak naprawdę oldskulowy film akcji z przyklejoną dla niepoznaki łatką Batmana. Klimat lat siedemdziesiątych aż się z niego wylewa i choć historia nie powala pod żadnym względem, to może być niezłym sposobem na spędzenie wolnych 80 minut. Tylko nie licz na zbyt wiele Batmana w Batmanie.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych