Duchy w Wenecji (2023) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Czy to jeszcze można nazwać adaptacją?
Kenneth Branagh powraca jako Hercule Poirot, lecz tym razem sprawa może przerosnąć nawet jego. Kiedy twardo stąpający po ziemi detektyw zaczyna widzieć i słyszeć rzeczy, których tam nie ma, logika zdaje się nie mieć zastosowania. Czy te "Duchy w Wenecji" okażą się być prawdziwe? A może to tylko mistyfikacja, przygotowana przez jak najbardziej żywego przestępcę?
Przyznam, że jeśli chodzi o fabuły detektywistyczne, zwłaszcza w typie "whodunnit", a więc takie, gdzie morderca ukrywa się wśród głównych bohaterów i zadaniem zarówno detektywa, jak i widza/czytelnika jest odkrycie jego tożsamości, to jestem bardzo stronniczym odbiorcą - potrafię wybaczyć bardzo wiele aktorom, reżyserii, budżetowi, jeśli tylko sama zagadka jest odpowiednio wciągająca, przemyślana, uczciwa względem odbiorcy. Nie ma nic gorszego niż historia detektywistyczna, w której wszechwiedzący pan detektyw wyciąga nagle na koniec fakty, o których widz nie miał pojęcia i dzięki nim rozwiązuje zagadkę. "Duchy w Wenecji" od czasu, do czasu również zdają się być temu winne, ale jednak, w znakomitej większości, jest to kompetentnie przygotowana tajemnica. A o czym?
Duchy w Wenecji (2023) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Nowa historia, oparta na wybranych motywach oryginału
Po latach życia "na emeryturze" w spokojnej Wenecji, Poirot (Kenneth Branagh) zostaje poproszony przez swoją przyjaciółkę, słynną pisarkę, Ariadne Oliver (Tina Fey), której książki oparte są na przygodach detektywa - taka odwrotna Agatha Christie - aby towarzyszyć jej na zabawę halloweenową odbywającą się w, rzekomo, nawiedzonym domu, po której ma odbyć się próba wywołania ducha zmarłej rok wcześniej Alicii Drake. Oboje doskonale rozumieją, że to nic innego, jak zwykła szopka, próba wydojenia pieniędzy od wciąż zrozpaczonej matki (Kelly Reilly). I choć nasz detektyw nie ma ochoty na takie zabawy, to jednak zupełnie prawdziwe morderstwo i nieudana próba pozbycia się również jego, sprawiają, że odżywa w nim dawną miłość do rozwiązywania zagadek. Niedługo później zaczyna jednak słyszeć szepty, dziecięcą kołysankę, a później nawet niewytłumaczalne wydarzenia - wodę lejącą się po ścianie, której nie dostrzega nikt inny, dziewczynkę przyglądającą mu się zza drzwi. Czy to możliwe, że ten dom rzeczywiście jest opętany?
Cholernie podoba mi się jak twórcom udało się wpleść te horrorowe elementy w scenariusz, nie popadając przy tym w banał. Mało tego, nie są to nawet jedynie ozdobniki, a integralna część całej fabuły. Wielkie brawa za to należą się scenarzyście, którym raz jeszcze jest Michael Green, człowiek który dał nam wcześniej choćby "Logana" i "Blade Runner 2049" (ale również "Green Lanterna", więc i on swoje za uszami ma). Przygotowana przez niego tajemnica jest o tyleż angażująca, że większości jej najróżniejszych zwrotów jesteśmy w stanie się domyślić, jeśli tylko odpowiednio uważnie oglądamy film. Nie jest to oczywiście proste zadanie - sam parę istotnych detali ominąłem - lecz kiedy w końcu dochodzi do momentu, w którym Poirot tłumaczy co i jak, jego wywód jest tak sensowny i logiczny, że można jedynie puknąć się w głowę i zdenerwować, że samemu nie wpadło się na to wcześniej.
Ale jest też w scenariuszu Greena łyżka dziegciu, a może nawet i kilka. Jak już wspominałem, w paru sprawach nasz Belg zdaje się wyciągać informacje z kapelusza, co zawsze działa mi na nerwy. Dopuszczam jednak myśl, że to ja coś przeoczyłem, a to ze względu na drugi problem scenariusza - otóż, mimo że film trwa zgrabną godzinę i czterdzieści pięć minut, w pewnym momencie, gdzieś w samym środku filmu, zaczął mnie delikatnie usypiać. Branagh przesadził odrobinę z ilością ozdobnych scen, w których albo dzieją się nadprzyrodzone rzeczy albo Poirot może i bryluje jako detektyw, ale które raz, że są do siebie zbyt podobne, a dwa, że nie są aż tak (albo w ogóle) istotne dla głównej zagadki.
Duchy w Wenecji (2023) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Jak zawsze piękne zdjęcia, mocna obsada i nierówne dialogi
Branagh przyzwyczaił widzów, że w jego adaptacjach Poirot zawsze zobaczyć mogliśmy pełną gwiazd obsadę i nie inaczej jest i tym razem. Może Tina Fey to nie ten sam kaliber, co Judi Dench, a Jamie'emu Dornanowi brakuje trochę do Johnny'ego Deppa, lecz niezaprzeczalnie cała obsada wypełniona jest znanymi i lubianymi nazwiskami. I bardzo dobrze, ponieważ dzięki temu tożsamość mordercy nie jest od razu oczywista. Dobrzy aktorzy byli również potrzebni aby podnieść odrobinę poziom dialogów, które same w sobie często, cóż, nie powalają. Ekspozycja regularnie bije po głowie sztucznością - widz doskonale zdaje sobie sprawę, że postacie w filmie tłumaczą coś jemu, a nie sobie nawzajem - sposób bycia i decyzje podejmowane przez część z nich są raczej mało wiarygodne i tylko mocne, emocjonalne występy głównej obsady w jakimś tam stopniu je ratują. Nie zawsze, oczywiście, bo takiego na przykład Jude'a Hilla jako młodego Leo Ferriera nie byłem w stanie kupić jako prawdziwego, żywego człowieka. Był zdecydowanie zbyt robotyczny, zbyt pragmatyczny jak na swój wiek. Nie winię aktora, absolutnie. To te dialogi zostały zwyczajnie kiepsko przygotowane. Zawiedzie się również ten, kto szuka jakichś szerzej rozpisanych relacji między poszczególnymi postaciami. To w większości pionki, zbiory cech i tajemnic, które Poirot może sobie analizować i niewiele więcej.
Wizualnie "Duchy w Wenecji" są bardzo różne od poprzednich dwóch dokonań reżysera. Kolorystycznie były one znacznie bardziej ekstrawaganckie, z podbitym nasyceniem, aby uwypuklić piękne scenerie, w których się rozgrywały. Tym razem twórcy postawili na cienie i dużo zimnych barw, z przewagą zieleni i błękitu, co jest w pełni zrozumiałe, biorąc pod uwagę horrorowe zacięcie prezentowanej fabuły. Ponownie operujący kamerą Haris Zambarloukos regularnie dostarcza nam pięknie skadrowane ujęcia, potęgujące i tak całkiem ciężki klimat, choć moim zdaniem on trochę przesadził z pokrzywionymi ujęciami ustawionymi tuż nad albo tuż pod postacią, podczas gdy reżyser mógł sobie darować dobrą połowę, jeśli nawet nie więcej jump scare'ów - a już na pewno wszystkie te fałszywe.
Gdybym miał sporządzić swój personalny ranking filmów z Poirot w wykonaniu Branagha, zapewne ustawiłbym "Duchy w Wenecji" po środku - po "Morderstwie...", ale przed "Śmiercią...", ale mówię z pamięci, a tego pierwszego dawno już nie widziałem, więc nie jest powiedziane, że nie zmieniłbym zdania, gdybym go sobie odświeżył. Nie oznacza to, że mamy do czynienia z filmem w jakimkolwiek stopniu wybitnym. Scenariusz przydałoby się lekko odchudzić, a sporą część dialogów przepisać, ale prócz tego Branagh serwuje nam kolejną, kompetentną, dobrze zagraną i, co najważniejsze, wciągającą i pełną tajemnic historię o najsłynniejszym belgijskim detektywie na świecie. Mam nadzieję, że ludzie pójdą na nią do kina, bo Poirot w wysokobudżetowym wydaniu mógłbym oglądać bez końca.
Atuty
- Wielowymiarowa, przemyślana intryga;
- Solidna obsada;
- Jak zawsze świetny Kenneth Branagh;
- Klimatyczne, wyróżniające się na tle poprzedników zdjęcia;
- Inteligentnie wpleciony w całość wątek paranormalny;
- Specyficzny humor Poirot wciąż działa.
Wady
- Środek filmu lekko się ciągnie;
- Części dialogów przydałoby się parę dodatkowych szlifów;
- Operator uparł się aby prawie nigdy nie trzymać kamery prosto;
- Nie kupiłem postaci Leo Ferriera;
- Do kilku elementów fabuły trzeba podchodzić z raczej mocno przymrużonymi okiem (ale nie w pełni zamkniętym).
"Duchy w Wenecji" nie są horrorem, jak mógłby sugerować zwiastun, ale to wciąż bardzo porządna, choć i niepozbawiona wad historia detektywistyczna z ciekawą, solidnie pomyślaną zagadką w jej centrum.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych