Zielona Granica - recenzja i opinia o filmie. Tylko dla widzów o mocnych nerwach
Do Zielonej Granicy podchodziłem bardzo neutralnie. Nie wiedziałem czego się spodziewać i nie byłem przygotowany na kino, które dosłownie nie pozwoli mi zasnąć przez kolejną noc. W tym materiale jest mnóstwo scen, które dają do myślenia. Które sprawiają, że zaczynamy zastanawiać się nad człowieczeństwem, moralnością, a nawet rozważać, co tak właściwie jest dobre, a co złe. Zarówno dla nas, dla mieszkańców Państwa, jak i dla jego granic. Agnieszka Holland dostarczyła niewątpliwie mocny i unikalny materiał.
Recenzowana dziś Zielona Granica nie patyczkuje się z przekazem. Bezpośrednio uderza w działania naszej władzy, dość jasno prezentując wszelkie zaniedbania i problemy, z jakimi borykamy się w obliczu wojny na Ukrainie. Film opowiada o kryzysie uchodźczym (albo bardziej - imigracyjnym) na polsko-białoruskiej granicy. Przedstawia ten proces w bezpośredni sposób i zarazem wywołuje olbrzymie kontrowersje prowadzoną narracją i upolitycznieniem. Rozdrażnił szczególnie obóz władzy, która podejmuje zresztą stosowne kroki, by część "faktów" sprostować w sobie znany, mocno propagandowy sposób. Nie chciałbym jednak, by ta recenzja była typowo polityczna, dlatego spróbuje powstrzymać się od dalszych komentarzy. Będzie o to jednak bardzo trudno.
Zielona Granica to film nasączony wielkim ładunkiem emocjonalnym, który nie odpuszcza po wielu godzinach od ujrzenia napisów końcowych
Każdy z nas, w określonym zakresie, utożsamia się ze słowami "godność", "moralność" czy "honor". Dążymy do sprawiedliwości, oczekujemy równych szans, ale też suwerennych granic Państwa. Chcemy, by Polska była bezpieczna, by gwarantowała dostęp do niezbędnych dóbr i towarów i żebyśmy mogli z dumą otulać się naszym godłem narodowym przyczepionym do biało-czerwonej flagi. Zielona Granica pokazuje jednak, że zwolennicy obecnego rządu prawdopodobnie opuszczą sale kinowe już kilkadziesiąt minut po starcie. Agnieszka Holland wywleka na wierzch z dużym przekonaniem najważniejsze problemy decyzji podejmowanych przez aktualną władze. Można wręcz pomyśleć, że to materiał skrojony pod nadchodzące wybory. Co wcale nie jest takie fajne. Oceniam to dzieło wyłącznie pod względem technicznym i nie chciałbym odnosić się do tego, czy jest moralnie zgodny z realiami. W mojej ocenie wiele tu scen, które można ocenić jako prawdziwe (ludzkie decyzje, wybory czy przemyślenia stoją w opozycji do wydanych rozkazów), ale też i wiele takich, które są wyraźnie podkręcone.
Film został podzielony na kilka scen z różnymi bohaterami. Obserwujemy losy uchodźców z Białorusi, widzimy pracę Strażnika Granicznego - Jana (w tej roli znakomity Tomasz Włosok) czy podziwiamy szlachetne działania psycholożki Julii (granej przez Maje Ostaszewską, która bardzo lubi trudne i skomplikowane tematy). Są też aktywiści, będący "normalnymi" ludźmi. Holland nie zrobiła z nich boskich posłańców i nie próbowała za wszelką cenę udowodnić, że ich działania są dobre i szlachetne. Pod wieloma względami ten materiał jest... zwyczajnie "rzeczywisty" emocjonalnie. A to sprawia, że ogląda się go jeszcze lepiej. Doceniam w tym filmie przede wszystkim kreacje postaci. Łatwo im uwierzyć, bo niczego nie udają. Uchodźcy obawiają się podejmować pewne działania, a strażnicy nie zamierzają odpuszczać i okazywać litości.
Zielona Granica świetnie się zaczyna, bo zaraz na starcie widzimy kolorowy materiał, który jednak z czasem blaknie, dodając seansowi pikanterii i napięcia (to celowy i znakomity zabieg, który gra z naszymi emocjami, bo zmienia się też podczas oglądania). Uchodźcy przedstawieni są jako ludzie, którzy za wszelką cenę pragną opuścić Bliski Wschód. Zmierzają do Niemiec, do krajów skandynawskich, niektórzy konkretnie do Polski. Chcą po prostu uciec przed idiotyczną śmiercią, przed plugawym życiem i niegodnym traktowaniem. Gdy docierają do granicy z Polską, okazuje się, że nie tylko białoruscy żołnierze stanowią trudną przeszkodę. Pod murem czeka polska Straż Graniczna, równie nieprzyjemna i równie odporna na wszelkie ludzkie cierpienia i prośby. Używają siły, by nie dopuścić do przemarszu uchodźców, co niektóre sceny oddają z niezwykłą wręcz brutalnością. To właśnie te momenty wzbudzają duże kontrowersje w swojej narracji. Czy są autentyczne? Czy zgodne z prawdą? Tutaj można mieć wątpliwości.
Cały materiał dość regularnie odnosi się do zachowań wybranych polityków. Ich decyzji i skutków, a także problemów, z jakimi wiążą się zmiany w polskim prawie czy podejściu do drugiego człowieka. Nie chcę tu przytaczać konkretnych nazwisk, ale Agnieszka Holland rozprawia się z bardzo znanymi politykami w bezpośredni sposób. Są tu co prawda wdrożone idiotyzmy, jak choćby odniesienie do rządów Platformy czy nawet łóżkowa scena z osobą niebinarną, której nie potrafię w żaden sposób usprawiedliwić. Sporo też różnego rodzaju poprawności, ot choćby nazewnictwa zawodów w myśl równouprawnienia, że Julia to już nie psycholog tylko psycholożka (gdzie postać na ekranie wręcz uczy się tej właściwej formy). Pytanie tylko - po co? Dlaczego w filmie, który opowiada jednak o czymś kompletnie innym, nagle widzimy takie sceny? Burzą one ładunek emocjonalny i bardziej drażnią, niż powodują moralne uniesienia.
Zielona Granica to film skomplikowany, poprawny politycznie (do pewnego stopnia) i upolityczniony do granic możliwości. Chociaż wielokrotnie słyszałem, jak ten materiał jest doceniany i nagradzany, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że w pewnym momencie Agnieszka Holland nieco przedobrzyła. Poprawność polityczna w sytuacji kryzysu na granicy, gdzie trwa właśnie walka dobra ze złem, albo człowieka z człowiekiem, raczej nikogo nie interesuje. Nie dbasz wtedy o właściwe formy, a ratujesz co możesz, podkreślając godność czy sprawiedliwość. Maja Ostaszewska w roli Julii w pewnym momencie zrzuca z siebie ubranie. Niewątpliwie to piękna kobieta, tylko po co właściwie ta scena? Czy to obrazuje "potęgę" obecnej władzy? Władzy wśród mundurowych, która jest w tym filmie nadużywana? Cóż, szukamy tu człowieczeństwa, którego na granicy szukać na próżno, ale w tym wszystkim spoglądamy na "codzienność" Strażnika Granicznego, który ma swoje życie, problemy i potrzeby, a który musi zmagać się z paskudnymi zadaniami. Nie życzę nikomu takiej sytuacji, natomiast generalnie polecam wybrać się do kina. To materiał, który na długo zostaje w pamięci.
Atuty
- Zrealizowany z wielkim rozmachem i pomysłem
- Wiele scen jest brutalnych, bezpośrednich i dających do myślenia
- Dobrze dobrani aktorzy do konkretnych ról
- Film przedstawia kryzys uchodźców w dosadny (filmowo) sposób
- Czarno-biały filtr dodaje niekiedy głębi w przekazie
Wady
- Bardzo dużo powiązań politycznych
- Niektóre role wydaje są zbędne i wciśnięte na siłe
- Dużo moralnie nieprzyjemnych scen, tylko dla widzów o mocnych nerwach
- Niekiedy przeciągnięty, mam wrażenie, że czasem seans się dłużył
- Wywołuje bardzo wiele kontrowersji z powodu narracji Agnieszki Holland
Film Zielona Granica jest dziełem absolutnie nietuzinkowym, niszowym i bardzo bezpośrednim. To długi materiał, trwający ponad 2,5 godziny, poruszający temat naszych granic (zarówno człowieka, jak i Państwa) w brutalny i bezpośredni sposób. Chociaż ujęcia są czarno-białe, to niczemu nie odbiera, jeśli chodzi o przekaz i wartości, jakie płyną z tego dzieła. Agnieszka Holland zrobiła wszystko, by wzbudzić kontrowersje (też na gruncie politycznym). Dobrze prezentują się niektórzy aktorzy (jak Tomek Włosok czy Maja Ostaszewska). Rola Bogdana (grana przez Macieja Stuhra) wydaje mi się trochę zbędna. No i nie jest to zdecydowanie film dla każdego. Wiele tu powiązań politycznych i brutalnych scen, piętnowania działań naszego rządu i sposobu "przemycenia" poglądów politycznych autorki. To kino dla ludzi o mocnych nerwach. Daje do myślenia przez długi czas po seansie.
Przeczytaj również
Komentarze (581)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych