Fair play (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Historia zazdrości wiercącej przysłowiową skałę
Debiutująca w pełnym metrażu Chloe Domont zaprojektowała studium powolnego rozpadu, wydawać by się mogło, że idealnego związku przez najbardziej ludzkie ze wszystkich uczuć - zazdrość - i zaprasza widzów, aby obejrzeli tę prezentowaną w ultra zwolnionym tempie kraksę razem z nią. I jak to z wypadkami bywa, niby nie chcesz tego widzieć, ale ciężko oderwać wzrok.
Rzecz zaczyna się od pary młodych, pięknych, dobrze sytuowanych ludzi - Emily (Phoebe Dynevor) i Luke'a (Alden Ehrenreich). Są w siebie nieziemsko zapatrzeni, zrywają z siebie ubrania przy każdej możliwej okazji, dobrze się bawią w swoim towarzystwie. Po pierwszych minutach można odnieść wrażenie, że włączyło się kolejną część pięćdziesięciu czegoś tam Greya, lecz szybko zaczynamy przekonywać się, że to tylko niezbędny wstęp, idylla, od której wychodzimy, aby na przestrzeni kolejnych, blisko dwóch godzin stopniowo schodzić coraz niżej i niżej, w większe i większe bagno. Czy scenariusz Domont jest realistyczny w tym co robi? I tak i nie, jak to często bywa. Reżyserka operuje w wielu momentach ekstremami, a więc sytuacjami dalekimi od codziennych, lecz patrząc uczciwie, odrzucając na moment swoje ego, łatwo jest zrozumieć procesy myślowe obojga bohaterów, być może dostrzec w nich nawet nutkę samego siebie i... przestraszyć się tego, co się widzi.
Fair play (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Anatomia upadku
Tak naprawdę nie dzieje się w tym filmie jakoś przesadnie dużo. Praktycznie cały ciężar obrazu spoczywa na barkach aktorów, a tych reżyserka wybrała bardzo dobrze. Od początku widać, że Dynevor i Ehrenreich mają solidną chemię, lecz to dopiero te momenty, kiedy zaczyna się między nimi psuć pokazują prawdziwy kunszt aktorski obojga. Zwłaszcza coraz bardziej zagubiona, nie potrafiąca zrozumieć co właściwie się dzieje, skąd te nagłe problemy Emily robi wrażenie. Dynevor przechodzi od rozpromienionej młodej damy, przez skupioną pracownicę, przestraszoną dziewczynę, zapłakaną narzeczoną, na wściekłej kobiecie kończąc.
Ehrenreich jest nie tyle słabszy od niej, co ze względu na charakter odgrywanej roli ciężej jest empatyzować z jego postacią, przeżywać ją w taki sam sposób. Jego Luke to facet sukcesu, ogarnięty, zorientowany. Lecz kiedy to nie on, a jego narzeczona dostaje awans, "skałę" jego charakteru zaczyna drążyć kropla wody i choć z początku tego nie widać, z każdą kolejną minutą filmu, z każdym dniem coraz ciężej jest pogodzić mu się z faktem, że to nie on jest najlepszy, że "został pominięty na rzecz ładnej dziewczyny" - swojej dziewczyny. Z czasem gadanie innych osób w biurze zaczyna sprawiać, że wyobraża sobie sytuacje, których nigdy nie było, traci zaufanie do Emily, pogrąża się we własnych myślach, w durnych webinarch o przejmowaniu kontroli nad swoim życiem. Przeraża mnie trochę, że całkiem często jestem w stanie zrozumieć skąd ta jego złość i zazdrość się biorą, ale to tylko dobrze świadczy o reżyserce/scenarzystce, która napisała po prostu wyraziste, do pewnego stopnia bardzo wiarygodne postacie. Ale właśnie - "do pewnego stopnia". Mam wrażenie, że prędkość, z jaką Luke przeszedł od trybu "facet marzeń" do "zapuchnięty piwniczniak" była trochę za duża, zmiana nastąpiła zbyt prędko. Trudno też było mi uwierzyć w skalę zmian, w to jak kompletnie i zupełnie pogrążają się bohaterowie - ale taki to zabieg stylistyczny, to ekstremum, o którym wspominałem wcześniej.
Fair play (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Jest w tym wszystkim jakiś magnetyzm
Finalnie jednak aktorzy wypadają pierwszorzędnie - przynajmniej ci główni, ponieważ reszta obsady to już bardziej karykatury. Jeszcze Eddie Marsan jako szef całej firmy, pan Campbell jest o tyle skuteczny, że stężała, charakterystyczna twarz aktora, w połączeniu z tymi jego małymi oczkami, sprawiają, że można się go przestraszyć, a i nigdy nie wiadomo na ile profesjonalne, a na ile śliskie i perfersyjne jest jego spojrzenie - coś, o co martwi się Luke. Scenariusz nie daje mu jednak jakoś przesadnie dużo do roboty, a miejscami decyzje scenariuszowe Domont w związku z jego postacią stawiają go wręcz w dosyć pokracznym świetle. To jednak i tak nic w porównaniu z resztą maklerów i analityków firmy. Nazwać ich rozwydrzonymi gówniarzami z komediowych bractw studenckich (czytaj: przerysowanych do granic możliwości) to mało! Rozumiem, że chodzi o pokazanie tego zepsucia w miejscu pracy, skontrastowanie go z domowym spokojem i umotywowanie dalszego rozpadu związku, ale moim zdaniem efekt końcowy wypada raczej karykaturalnie.
Jak na debiut reżyserski, trzeba przyznać pani Chloe, że bardzo sprawnie wykorzystuje pracę kamery i dany jej czas. Bliżej początku filmu dostajemy upierdliwie długą scenę, podczas której Emily i Luke wychodzą z domu, idą kawałek wspólnie, po czym każde skręca w swoją stronę. Kamera zostaje z Emily, więc obserwujemy jak skręca za róg, idzie prosto, za kolejny róg, schodzi do metra, przechodzi przez bramki, jedzie, znowu idzie. Już gdzieś w połowie tej wyliczanki zacząłem się irytować - oglądam dwugodzinny film, a reżyserka traci czas na pokazywanie mi co do minuty drogi do pracy głównej bohaterki? Nawet kiedy Tarantino zrobił to w "Dawno temu... w Hollywood", czułem, że co za dużo, to nie zdrowo. Lecz chwilę później okazuje się, że w tym szaleństwie jest metoda, kiedy w windzie do biura ponownie spotykamy Luke'a - oni ukrywają swój związek! Później dostajemy scenę, w której w firmie odbywa się szkolenie dotyczące niewłaściwego zachowania w miejscu pracy. Kamera przewija się nieśpiesznie przez twarze znudzonych maklerów, powoli zwracając naszą uwagę na wydarzenia w tle, gdzie jeden z managerów, któremu "nie poszło" niszczy właśnie swoje biuro kijem golfowym. Piękne wyczucie i humorystyczne pokazanie w innym wypadku poważnego tematu.
"Fair play" zrobił na mnie raczej duże wrażenie pod względem bardzo metodycznego prezentowania procesu, o którym wielokrotnie w tym tekście wspominałem, ale i tak pod wieloma względami jest to film niedoskonały, zbyt karykaturalny, pełen skrótów myślowych. To powiedziawszy, świetne kreacje głównych bohaterów i czysty dyskomfort, który oboje z żoną czuliśmy po seansie sprawiają, że to film obok którego trudno przejść obojętnie, warty polecenia. Tylko ostrzegam - nie jest to przyjemne doświadczenie.
Atuty
- Świetni Dynevor i Ehrenreich;
- Intrygująca praca kamery;
- Trochę oczywista, ale jednak skuteczna metaforyka;
- Zaczyna się miałko, ale z każdą minutą wciąga coraz bardziej.
Wady
- Poboczna obsada wypada karykaturalnie;
- Czasami chodzi na scenariuszowe skróty;
- Zakończeniu i całej historii brakuje konkretniej puenty.
"Fair play" to podkręcona dla większej dramaturgii analiza rozpadu romantycznego związku połączona z krytyką zazdrości, seksizmu, toksycznego wyścigu szczurów w miejscu pracy. Nieprzyjemny, ale pod wieloma względami bardzo trafny i dlatego warty polecenia film.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych