Zagłada Domu Usherów (2023) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Luźna wariacja na temat Poe
Roderick Usher pochował już wszystkie swoje dzieci. Zmęczony, wzywa do siebie detektywa, który od lat próbuje go przyskrzynić. Obiecuje mu, że da mu wszystko, czego chce, łącznie z przyznaniem się do morderstwa - byle tylko poświęcił mu parę chwil i wysłuchał jego historii.
Mike Flanagan już od przeszło dwóch dekad buduje nieustannie swoją markę jako jednego z bardziej pomysłowych twórców kina grozy dzisiejszych czasów. Nie wszystkie jego pomysły są jednakowo świetne, i straszenie widza w jego wykonaniu często sprowadza się do chamskich jump scare'ów - jak w dzisiejszym serialu - ale trzeba mu przyznać, że potrafi budować atmosferę i pisać zwroty akcji.
Zaczynał od dosyć klasycznych, niezależnych dramatów, lecz odkąd w 2011 skręcił w stronę horroru, z niego postanowił uczynić swoją wizytówkę. Zrobił całkiem sensownego "Oculusa", niepokojący, choć ostatecznie trochę zbyt monotematyczny "Hush" dla Netflixa, dał nawet radę wziąć kompletnie sztampową "Ouiję" i dorobić do niej niezły sequel. Przełomem w jego karierze był oczywiście "Nawiedzony Dom na Wzgórzu", serial bardzo klimatyczny, z niemałą, a mimo to w pełni wykorzystaną obsadą i masą intrygujących zagadek. Mam wrażenie, że od tamtej pory reżyser cały czas próbuje powtórzyć ten niespodziewany sukces, tworząc raz za razem względnie podobne produkcje. Pytanie tylko, czy dlatego, że chce, czy ponieważ pan Netflix naciska? Zdaje się, że wkrótce się o tym przekonamy, ponieważ "Zagłada Domu Usherów" ma być ostatnią produkcją Flanagana dla Netflixa. Ale zanim to nastąpi, mamy serial do obgadania!
Zagłada Domu Usherów (2023) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Uwspółcześniona wersja klasyki
Jeśli zdarzyło ci się kiedyś czytać Edgara Alana Poe, to wiesz zapewne, że literacki pierwowzór nie do końca nadaje się do przerobienia na osiem godzin telewizji. Jak to często bywa u tego autora, postaci jest raptem kilka, całość dzieje się w jednym miejscu i kończy raczej prędko. Ostatni żyjący członkowie rodziny Usherów czekają na swój koniec, tłumacząc narratorowi, że pochodzą z przeklętej rodziny i tak musi być. Flanagan spojrzał jednak na sytuację Rodericka i Madeline i postanowił zapytać "dlaczego". Dlaczego są przeklęci? Co stało się z resztą rodu? Następnie przesunął akcję w dzisiejsze czasy i zabrał się za pisanie o licznych dzieciach Ushera, chętnie czerpiąc przy tym z innych dzieł autora. Efekt jest... Interesujący.
Ci dzisiejsi Usherowie są potentatami branży farmaceutycznej, zarabiającymi niesamowite pieniądze na kwestionowanego bezpieczeństwa lekach. Czują się panami świata - wszystko się im udaje, niczym nie muszą się przejmować. Jak to często bywa, bogactwo zepsuło ich do granic możliwości. Są pijani władzą, egocentryczni, zazdrośni, pyszni, porywczy, okrutni - nasi główni bohaterowie! Flanagan postawione tym aspekcie na całkiem ryzykowny gambit - zaprojektował postacie, których nie da się lubić i już na samym początku powiedział nam, że za niedługo wszyscy będą martwi. Oddzielnie, każde z tych zagrań byłoby strzałem w stopę, lecz wspólnie sprawiają, że widz z ciekawością czeka na moment ich śmierci, zastanawiając się jak do niej dojdzie. Nie wszystkie wypadają tak samo imponująco, ale kilka perełek się znajdzie - a kamerą nie boi się pokazywać ich nam z bliska, więc jest na co czekać.
Zagłada Domu Usherów (2023) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Męcząca zawartość
Problemem - dla mnie przynajmniej - było to, że do tych fajnych końcówek trzeba było najpierw dobrnąć, a osobiste historie Usherów były w najlepszym wypadku niezłe, w najgorszym zaś kosmicznie nudne. No i biorąc pod uwagę, że wiemy jak każda z nich się zakończy, ciężko jakoś bardzo się nimi przejmować, przeżywać je. Zdecydowanie najciekawsza była tajemnica związana z postacią Carli Gugino, pojawiającą się w każdym jednym odcinku, zdającą się posiadać ponadnaturalne moce. Niestety, choć Gugino świetnie bawi się rolą, za każdym razem będąc zasadniczo nową, każdorazowo charakterystyczną postacią, samo rozwiązanie jej wątku nie należy do najbardziej satysfakcjonujących i pozostawiło mi w ustach pewien niesmak po obejrzeniu ostatniego odcinka.
Ale nie tylko Gugino błyszczy aktorsko w serialu! Prócz niej mamy jeszcze Bruce'a Greenwooda w roli Rodericka Ushera, któremu udaje się tu niełatwa sztuka stworzenia kreacji na tyle wielowymiarowej, że mimo całego tego zepsucia, tej wyniosłości i pogardy do wszystkiego, co nie ma w nazwisku Usher, można mu w paru momentach współczuć, empatyzować z nim. Świetnie za każdym razem wypadają jego sceny z siostrą, Madeline (Mary McDonnell), osobą jeszcze gorszą niż sam Roderick. Kiedy rozmawiają ze sobą, aż bije od nich tym boskim kompleksem, który tak trawi ich ego. W retrospekcjach pokazujących powoli jak do tego wszystkiego doszło grają ich Zach Gilford i Willa Fitzgerald, równie interesujący duet ekranowy. Na tamtym etapie życia Roderick był jeszcze względnie skromnym człowiekiem, ale jego siostra od początku wiedziała, że jest wyjątkowa, co Fitzgerald dobrze pokazuje podejściem do wszystkiego na zasadzie "nie mam na to czasu". Jeśli chodzi o kolejne pokolenie Usherów, sytuacja jest znacznie bardziej nierówna. Niektórzy, jak wcielająca się w Tamerlane Usher Samantha Sloyan, grają swoje odcienie niegodziwości z wyczuciem, tworząc ciekawych, nawet jeśli ostatecznie złych bohaterów. Niestety, spora część młodszej obsady jest po prostu irytująca i nie dość, że umiarkowanie mam ochotę w ogóle ich oglądać, to najczęściej nie dalej jak w połowie poświęconego im odcinka zaczynam wyczekiwać, aż wreszcie padną.
"Zagłada Domu Usherów" mogła być po prostu thrillerem z wątkiem korporacyjnym i jakimś niewypowiedzianym, nienazwanym wątkiem paranormalnym. Niestety, Flanagan postanowił pozostać wiernym swoim ideałom i skręcił w wątki horrorowe, które do tej historii pasują raczej średnio, w dodatku w większości przypadków ograniczając się z elementami straszącymi do irytujących jump scare'ów. Pomysł połączenia różnych dzieł Poe w jeden świat jest naprawdę intrygujący, lecz scenariusze kolejnych odcinków były mało wciągające i ostatecznie trochę mnie wynudziły. Dało się to zrobić lepiej.
Atuty
- Świetna, klasyczna dla Flanagana, główna obsada;
- Nie boi się pokazać fizycznej przemocy;
- Masa nawiązań do klatki Poe;
- Klimat.
Wady
- Niemożliwi do polubienia bohaterowie w głównych rolach sprawiają, że obserwowanie ich jest męczące;
- Motywy straszące pasują jak pies do jeża;
- Finał trochę zawodzi;
- Fakt, że wiemy jak kończy się każda historia sprawia, że ciężej się w nią wciągnąć.
"Zagłada Domu Usherów" to multum ambitnych pomysłów, ale realizacja często kuleje. Potrafi zaimponować, ale najpierw trzeba przebić się przez mało wciągające zapchajdziury.
Przeczytaj również
Komentarze (17)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych