Pięć koszmarnych nocy (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Five Nights at Freddy's
Nowy stróż dawno zamkniętej pizzerii u Freddy'ego Fazbeara musi zrozumieć jak to możliwe, że lokalne animatroniki zdają się żyć własnym życiem, zanim jego nowe miejsce pracy zrobi krzywdę jemu lub jego siostrze.
"Five Nights at Freddy's" zupełnie niespodziewanie stało się światowym fenomenem po tym jak garstka jutuberów poświęciła znaczną część swojej egzystencji na snucie teorii o tym, co znaczą strzępy informacji pozostawione w grze przez jej twórcę, Scotta Cawthona, kim jest Purple Guy, co tak naprawdę wydarzyło się u Freddy'ego. Przyznaję, choć sam nigdy nie grałem dłużej w żadną grę z serii (zupełnie nie moja bajka), ostatecznie i ja wsiąkłem w filmiki takiego choćby MatPata od "Game Theory" - który zalicza nawet krótki, godzinny występ w dzisiejszym filmie. Rzecz w tym, że te zwroty akcji i wyjaśnienia robią, może, wrażenie w ciasnym, hermetycznym świecie gry, ale jeśli przenieść je w podobnej formie na medium znacznie bardziej otwarte, bliższe prawdziwemu światu, jakim są filmy, okazuje się, że brakuje im materii - zawartości, sensu, wagi.
Nie twierdzę, że z historii Mike'a, animatroników i Williama Aftona nie da się opowiedzieć w zajmujący sposób. Ale trzeba by to zrobić zupełnie na nowo albo chociaż solidnie pozmieniać to i owo. Lwia część fabuły w grach przedstawiana jest "przy okazji" - gdzieś tam w tle, trzeba się jej zasadniczo domyślić, poskładać samodzielnie. Aby podobna metoda miała szansę zadziałać i w filmie, trzeba by bardzo misternie utkać całą intrygę wokół zagadki, podrzucając tu i tam kolejne ślady, wskazówki, generalnie napisał znacznie bardziej ciasną fabułę. Jasne, fajnie, że William ma krawat w fioletowe kropki, miłe mrugnięcie okiem w stronę fanów. Szkoda, że ani jego zbrodnie, ani jego postać nie stoją w centrum filmu praktycznie do ostatnich, nie wiem, piętnastu minut seansu? Trochę mało. Efekt jest taki, że nawet gdybym nie wiedział kto gra Aftona (aktor wygadał się parę miesięcy temu) i tak ujawnienie jego twarzy nie zrobiłoby na mnie żadnego wrażenia.
Pięć koszmarnych nocy (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Jeśli to faktycznie był najlepszy z proponowanych scenariuszy...
Mike (Josh Hutcherson) samotnie wychowuje swoją młodszą siostrę, Abby (Piper Rubio) po tym, jak ich mama zmarła, a ojciec odszedł. Dawniej było jeszcze trzecie dziecko, Garrett (Lucas Grant), lecz został porwany przez nieznanego sprawcę, kiedy Mike miał może ze dwanaście lat. Wydarzenie to sprawiło, że nasz bohater popadł w obsesję - za wszelką cenę próbuje sobie przypomnieć detale tamtego dnia, odkryć kto porwał jego brata. Jest też przewrażliwiony na punkcie potencjalnych porwań i porywaczy, przez co nieraz już pakował się w tarapaty i generalnie ciężko mu utrzymać zatrudnienie. Kiedy go poznajemy, traci akurat właśnie kolejną fuchę...
W domu nie jest lepiej - jego siostra jest raczej zamkniętym dzieciakiem, potrzebującym uwagi, cierpliwości, czułości, a więc cech, których Mike nie posiada w nadmiarze. Do tego może niedługo stracić siostrę przez złą ciotkę (Mary Stewart Masterson) i kiedy mówię "złą", naprawdę mam to na myśli. Babka chce zabrać dziecko do siebie nie z troski o nie, ale ponieważ jest pazerną krową, której zależy na "comiesięcznym czeku od państwa" i jest gotowa zrobić bardzo wiele, byle tylko dopiąć swego -niedorzecznie wiele. Nie pozostawia więc Mike'owi wyboru - musi przyjąć posadę nocnego stróża w dawno opuszczonej pizzerii, w której onegdaj zaginęła piątka dzieci...
Pięć koszmarnych nocy (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Te animatroniki zasługują na więcej
Bez owijania w bawełnę - fabuła tego filmu jest zwyczajnie zła. Nic nie trzyma się tu kupy, zwroty akcji widać z kilometra, postacie są albo nad wyraz dziwne albo niedorzecznie wręcz złe, a całość rozpada się jak domek z kart, jeśli tylko zaaplikować doń choćby odrobinę logiki. To już terytorium spoilerów, więc nie będę specjalnie rozwijał tematu, ale naprawdę niektóre elementy fabuły aż wołają o pomstę do nieba. Bardzo ogólnikowo wspomnę tylko o jednym: w latach osiemdziesiątych w pizzerii zaginęła piątka dzieci. Nikt już nigdy więcej ich nie widział. Nie znaleziono nawet ciał, choć przeszukano, jak wspomina policjantka Vanessa (Elizabeth Lail), każdy centymetr restauracji. Wiedząc co się z tymi dzieciakami stało, zastanówmy się jak wiarygodny jest fakt, że nikt ich nigdy nie odnalazł... Przecież to się w ogóle nie trzyma kupy. Tak samo zresztą jak i cała reszta filmu ponad tę najbardziej powierzchowną warstwę, a więc w oparciu o to, co mówią nam bohaterowie filmu.
Nie jest jednak tak, że film jest kompletnym nieporozumieniem. Jakaś mądra głowa wymyśliła, że Freddy i reszta towarzystwa są przecież kanonicznie robotami, więc dobrze byłoby tak właśnie przedstawić je na ekranie. Nie ma więc mowy o tanim CGI, które wygląda beznadziejnie już w dniu premiery. Filmowcy wynajęli specjalistów z Jim Henson Company - prawdopodobnie najlepszych speców od kukiełek w branży - aby stworzyli im stroje i pełnowymiarowe kukły, które możemy oglądać w filmie. Do obsługi takiego Foxy'ego potrzeba było nawet i dziewięciu kukiełkarzy naraz, ale efekt jest piorunująco dobry. Mechaniczne, raczej powolne, niezbyt zgrabne ruchy wielkich, niby przyjaznych, ale przy tym wyglądających odrobinę nieprzyjemnie robotów są bardzo sugestywne i pozwoliły aktorom - zwłaszcza młodszej Piper Rubio - reagować na nie w bardzo naturalny sposób.
Podobnie sugestywnie wyglądają wnętrza Pizzerii Freddy'ego Fazbeara. Widać, że filmowcy dokładnie przestudiowali grafiki z gier Cawthona, odtwarzając przejścia, meble, nawet takie głupoty jak odpowiednio zaakcentowane cienie, z godną podziwu dokładnością. Stanowisko pracy Mike'a wyda ci się przyjemnie znajome, gdy tylko zobaczysz te monitory, stary telefon, zegarek, obowiązkowy wiatrak i, naturalnie, biało-czerwony kubek z napojem stojący tuż obok. Od strony wizualnej wszystko w filmie Emmy Tammi wygląda tak, jak powinno. Problem - poza scenariuszem - w tym, że ten film w ogóle nie jest straszny, co podobno było celowym zabiegiem, żeby młodsi fani serii też mogli go obejrzeć. Krwi jest tu tyle co nic, o jakimś gore możemy mówić dosłownie dwa razy - ale za pierwszym razem widzimy jedynie cień tego, co się dzieje, a za drugim samej krzywdy jest może sekunda, a później niż jedynie twarz pokrzywdzonej osoby. Ale nie każdy horror musi być przecież krwawy! Da się zrobić dobry klimat bez flaków i posoki. Ale tu go nie uświadczymy... Kilka razy filmowcy atakują nas tanimi, zwykle fałszywymi jump scare'ami i to właściwie tyle. Wielka szkoda. Może druga część będzie pod tym względem lepsza? Bo że powstanie, możemy być pewni. Ponoć studio na samych prawach do streamingu odrobiło cały budżet, a prócz tego film jest również hitem w kinach. Ja osobiście ci go nie polecam, chyba że jesteś fanem gier. Wtedy zapewne znajdziesz tu coś dla siebie. Osoby postronne natomiast nie mają tu czego szukać.
Atuty
- Pizzeria, Freddy i reszta jego ekipy;
- Niezła obsada (choć marnują się przy tym scenariuszu);
- Jak na dwie godziny, nawet szybko się go ogląda;
- Tona smaczków dla fanów twórczości Cawthona.
Wady
- Zwyczajnie zły, dziurawy, pozbawiony logiki scenariusz;
- Okropnie niewprawnie napisani bohaterowie;
- Kompletnie niestraszny;
- Kryminalnie niewykorzystany Matthew Lillard;
- Bez wcześniejszej znajomości gier/książek, pewne elementy fabuły nie mają sensu.
Nie tak bezbarwny jak "Slotherhouse", ale to też film zupełnie innego kalibru, więc i oczekiwania były większe. Fani gier mogą sobie obejrzeć żeby móc cieszyć się z mnogości smaczków pozostawionych przez twórców w tle kolejnych scen, ale reszta nie ma tu czego szukać. Słaby scenariusz, zero grozy. Jedynie wygląda miło dla oka.
Przeczytaj również
Komentarze (32)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych