Fletnik (2023) - recenzja, opinia o filmie [Forum Film Poland]. Muzyka z piekła rodem
Młoda flecistka stara się zostać gwiazdą orkiestry za sprawą dokończenia koncertu autorstwa swojej zmarłej mentorki. Nie ma pojęcia, że mroczne nuty partytury mają moc znacznie większą niż tylko wywoływanie niepokoju u słuchaczy. Najpierw zjawiają się szczury. Później przychodzi on.
Idąc na horror pod tytułem "Fletnik", z kochanką Ramseya Boltona w roli głównej, należy dostosować poziom oczekiwań do stanu faktycznego. To jeden z tych filmów, które nie próbują nawet kombinować z jakąś ukrytą głębią, metaforyką i inną poezją. Jest głupkowato, niewielkim kosztem, z bardzo standardową fabułą. Ale nawet w tych warunkach da się zrobić przyjemne widowisko, zbudować klimat, może pokazać, że ma się dystans do tego, co się robi. I "Fletnik", pod kilkoma względami, rzeczywiście taką lekką rozrywką jest. Tylko bez przesady...
Reżyser i scenarzysta filmu, niejaki Erlingur Thoroddsen, wziął sobie na bazę swojego filmu klasyczną, niemiecką baśń o Fletniku z Hamelnu. Mało oryginalny pomysł, biorąc pod uwagę ile razy złośliwy facet z fletem w ustach pojawił się już na ekranie. Nawet w tym roku zdążył już powstać jakiś inny, niskobudżetowy film o tej postaci. Mało tego, miał premierę dosłownie tydzień temu! Trudno jednak dziwić się scenarzystom, że sięgają po nisko wiszący owoc - klasyczne baśnie to istna wylęgarnia horrorowych tematów i nie trzeba ich nawet jakoś specjalnie zmieniać. Opowieść o szczurołapie z Hamelnu kończy się utonięciem wszystkich dzieci z wioski - albo ich zaginięciem albo szczęśliwym powrotem do domu, w delikatniejszych wersjach baśni. Powiedziałbym wręcz, że zwyczajny człowiek robiący tak makabryczne rzeczy jest nawet straszniejszy, niż jakiś bliżej nieokreślony demon z piekła rodem. Po tych ostatnich spodziewamy się takich rzeczy, więc żadna to niespodzianka...
Fletnik (2023) - recenzja, opinia o filmie [Forum Film Poland]. Ta melodia wżera się w mózg
Scenariusz filmu jest raczej... Głupi, ale pozwolił pobawić się warstwą audio odpowiedzialnemu za ścieżkę dźwiękową Chritopherowi Youngowi. Główna bohaterka, Mel (Charlotte Hope), gra na flecie poprzecznym w orkiestrze pana Gustafsona (bodajże ostatnia rola Juliana Sandsa). Dyrygent twierdzi, że nie jest jeszcze gotowa aby stanąć w świetle reflektorów, ale ona uważa inaczej. Po nagłej śmierci swojej mentorki, obiecuje Gustafsonowi zdobyć jej słynny "Koncert dla dzieci", który do tej pory zagrany został tylko raz, wiele lat wcześniej. Mówi się, że to właśnie przez te nuty zginęła jego autorka, lecz Mel jest zdeterminowana. Jest samotną matką młodej Zoe (Aoibhe O'Flanagan), ledwie wiąże koniec z końcem, mieszka w obskurnym bloku. Musi się wybić, bo w końcu pójdzie na dno przez długi. Włamuje się więc do domu zmarłej i znajduje partyturę.
Próby z koncertu i w ogóle muzyka w filmie robią raczej mocne wrażenie. Muzyka jest mroczna, niepokojąca, agresywna - zdecydowanie nie pasuje do tytułu "Koncert dla dzieci", co z początku jest całkiem zabawne, ale ostatecznie znajduje swoje uzasadnienie w scenariuszu, więc nie narzekam. Grunt, że klimat szybuje w górę za każdym razem, kiedy ktoś łapie za instrument, a i klasyczna ścieżka dźwiękowa, grająca często w tle, robi dobre wrażenie za sprawą użycia wielu różnych instrumentów i przemyślanej kompozycji - utwory bardzo wyraźnie pisane były pod konkretne sceny, z odpowiednio rozłożonymi akcentami. Parokrotnie towarzyszyło mi poczucie, że utwór opowiada historię nie gorzej, niż aktorzy przed kamerą.
Fletnik (2023) - recenzja, opinia o filmie [Forum Film Poland]. Nierówna obsada i okropne efekty wizualne
Teoretycznie główną bohaterką jest postać Charlotte Hope, lecz ciężko nie odnieść wrażenia, że znacznie ciekawszą robotę w filmie robi Sands. Jego zafiksowany na perfekcji, wiecznie niezadowolony Gustafson ma w sobie coś, co przyciąga uwagę widza. Nie chodzi tylko o te jego oczy, świdrujące Mel jakby chciał ją przewiercić na wylot, ale nawet sposób w jaki się wypowiada jest jakiś taki niepokojący - ma w sobie pewną dworskość i elegancję, ale jest przy tym "połamany", brakuje mu płynności, melodii, harmonii. Sprawia to, że słucha się go podwójnie uważnie, nigdy nie mając pewności co właściwie chodzi mu po głowie. No i dobrze pasuje do tematu filmu, jak się później okazuje. W porównaniu z nim, Hope wypada odrobinę blado. Ładna z niej dziewczyna, jasne, ale te jej specyficzne miny, którymi strzela za każdym razem, kiedy ma być poruszona, czy przestraszona, sprawiają, że zupełnie niezamierzenie zaczynam się śmiać, kiedy twórcom chodziło o wywołanie gęsiej skórki.
Thoroddsen bardzo słusznie broni się przed nadużywaniem drogiego CGI, na które i tak go nie stać, dzięki czemu przez większość filmu elementy straszące, to przede wszystkim cienie, niewyraźne kształty i generalnie wszystko to, czego nie widać lub widać tylko przez ułamek sekundy. Trudno nie domyślić się, gdzie nasz Fletnik się zaraz pojawi, więc nie ma mowy o nie wiadomo jak wielkiej grozie, ale oczekiwanie na ten moment samo w sobie potrafi zrobić robotę. Później natomiast pojawia się więcej CGI i... Nie jest dobrze. Sam potwór i to, co się z nim dzieje nie jest nawet złe, ale już taka scena nad zmarzniętym jeziorem to okropna kaszana. Nawet przez pół sekundy nie masz wątpliwości, że to tylko tani green screen I to kiepsko skomponowany z aktorami. No i nie wiem jaka mądra głowa wymyśliła, aby w finale zafundować widzom dobrych kilka minut ostrego efektu stroboskopowego, ale czuję się w obowiązku przestrzec osoby wrażliwe na tego typu rzeczy - sam nie mam padaczki, ani żadnej innej podobnej przypadłości, a i tak musiałem patrzeć przez palce, bo dosłownie bolały mnie oczy.
Ostatecznie nie mogę powiedzieć aby "Fletnik" był dobrym filmem - pełen niedopowiedzeń, słabo rozwiniętych postaci i dziur logicznych wielkości boiska piłkarskiego scenariusz skutecznie mnie od tego odwiódł - ale jestem przy tym wręcz zaskoczony, jak wiele rzeczy udało się filmowcom zrobić całkiem porządnie. Niepokojąca ścieżka dźwiękowa i proste, ale raczej skuteczne motywy straszące w połączeniu z przyjemnie krótkim czasem projekcji sprawiają, że seans mija szybko i względnie przyjemnie. Trochę szkoda, że scenariusz nie został przepisany jeszcze z raz albo dwa razy, bo gdyby trochę rozwinąć mitologię Fletnika i wyłapać absurdy oraz bezsensowne elementy scenariusza, mógł z tego być naprawdę sensowny horror. Zamiast tego jest niskobudżetowa, gatunkowa sztampa z garścią niezłych pomysłów.
Atuty
- Mocna ścieżka dźwiękowa;
- Kilka całkiem klimatycznych scen;
- Solidne tempo.
Wady
- Nie rozbudowuje w żaden sensowny sposób żadnej postaci;
- Pełen dziur scenariusz;
- Charlotte Hope nie jest najlepszym materiałem na główną rolę;
- Okropne CGI;
- Byle jakie zakończenie.
"Fletnik" to pod wieloma względami najbardziej oklepany horror świata, z kompletnie przewidywalną progresją scenariusza, jump scare'ami i stereotypowymi postaciami. Niebanalna ścieżka dźwiękowa i kilka klimatycznych scen nie ratują go jako całości, ale pomagają nie nudzić się w trakcie seansu.
Przeczytaj również
Komentarze (3)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych