Reklama
Ballada ptaków i węży (2023

Igrzyska Śmierci: Ballada Ptaków i Węży (2023) - recenzja opinia o filmie [Forum Film Poland] Panem Side Story

Piotrek Kamiński | 15.11.2023, 21:06

Zanim został dyktatorem Panem i wrogiem Katniss Everdeen, Coriolanus Snow był, biednym, osieroconym, ostatnim członkiem szlachetnego rodu Snow. Podczas wydarzeń filmu widzimy go jako osiemnastoletniego ucznia akademii, na skraju jej ukończenia. Lecz osoba, którą tu poznajemy zdaje się nie mieć z prezydentem Snowem wspólnego nic, prócz nazwiska. Jakie straszne wydarzenia zmieniły go w wyrachowanego tyrana znanego z oryginalnej trylogii?

Przyznam, że ominął mnie trochę bum na "Igrzyska Śmierci". Byłem wtedy w tym dziwnym wieku, kiedy jest się "już za starym" na takie pierdoły dla nastolatków i jednocześnie zbyt młodym aby nie przejmować się, co mi "wypada" lubić, a co nie. Wiem z grubsza kim są Katniss, Peeta i prezydent Snow, a do tego dzisiejszy film jest prequelem i to dziejącym się przeszło 60 lat przed częścią pierwszą, więc czemu by go nie sprawdzić?! Efekt jest taki, że siedziałem zainwestowany w romans Coriolanusa i Lucy Gray nie mając pojęcia jak się on zakończy, a po wyjściu z kina nabrałem ochoty na włączenie oryginalnej trylogii. Czyli chyba jest całkiem dobrze! W większości.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zaczyna już powoli przeszkadzać mi ta mania robienia blisko (czasami ponad) trzygodzinnych potworów dzisiejszego Hollywood. Naprawdę mało który film faktycznie bez wstydu może pochwalić się, że tak długi czas był niezbędny do opowiedzenia zawartej w nim historii. Zazwyczaj spokojnie część scen można wyciąć, inne skrócić i tłumaczenia Martina Scorsese, że narzekanie na tak długie filmy jest przejawem braku szacunku, bo przed telewizorem ludzie potrafią siedzieć i pięć godzin nie jest żadnym wytłumaczeniem. Zwykle ten długi czas projekcji wynika z przerośniętego ego autora, który nie potrafi pozbyć się zbędnej waty, bo za bardzo kocha nakręcony materiał. Odrobinę inaczej patrzę na sytuację, kiedy mam do czynienia z adaptacją książki - zwłaszcza takiej, którą lubię. To jasne, że wszystkiego przenieść się nie uda, a i część scen zwyczajnie byłaby zbyt nieciekawa na wielkim ekranie, ale i tak materiału jest zwykle tak dużo, że z pewnych wątków trzeba zrezygnować, inne poskracać albo połączyć. Czasami wyjdzie z tego "Władca Pierścieni", gdzie nigdy nie ma się problemu ze śledzeniem wydarzeń i wszystkie najważniejsze elementy zostały zaadaptowane z miłością i wyczuciem, a kiedy indziej wychodzi "Harry Potter i Czara Ognia", którego to filmu szczerze nie cierpię za to, co Mike Newell zrobił z fabułą jednej z moich ulubionych książek cyklu. To się ledwo da oglądać przecież! A jak z przerobieniem ponad 500 stron książki Suzanne Collins poradzili sobie twórcy dzisiejszego filmu?

Igrzyska Śmierci: Ballada Ptaków i Węży (2023) - recenzja, opinia o filmie [Forum Film Poland]. Przemiana bohatera 

Coryo w szkole

Zacznijmy od tego, że jest to niezaprzeczalnie długa produkcja. 160 minut w kinowym fotelu ma prawo wymęczyć pośladki. Całość podzielona została na trzy części i już tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt filmu. Tak jak pierwsze dwa rozdziały były niesamowicie wciągające i angażujące, tak ten ostatni zupełnie wytraca tempo, wprowadza masę zupełnie nowych postaci i wątków, które zwyczajnie męczą po dwóch godzinach oglądania przygotowań do i później faktycznych igrzysk.

Fabuła kręci się wokół młodego Snowa (Tom Blyth) i w mniejszym stopniu Lucy Gray Baird (Rachel Zegler). Ten pierwszy kończy właśnie akademię - ma nadzieję, że z wyróżnieniem, dzięki czemu zdobędzie nagrodę pieniężną, która pozwoli mu pójść na studia i odbudować potęgę rodu Snow, jako że po śmierci ojca Coryo rodzina popadła w biedę. Rezultat jest taki, że prócz arbitralnego statusu społecznego, nasz główny bohater nie różni się za bardzo od mieszkańców dzielnic, którymi tak gardzi. Stawia go to w ciekawiej sytuacji i pozwala nam jako widzom poznać go z tej ludzkiej, bardziej empatycznej strony. Blyth świetnie balansuje na granicy tych dwóch światów, z jednej strony udając zamożnego snoba, z drugiej przyjaźniąc się z raczej wzgardzanym przez resztę jego rówieśników Sejanusem Plinthem; tutaj traktuje mieszkańców dzielnic jak podludzi, mięso armatnie, którego jedynym celem jest zginąć w widowiskowy sposób, a tam szczerze angażuje się w pomoc Lucy Gray - nawet jeśli z początku wyłącznie po to, by pomóc samemu sobie. A właśnie, Lucy!

Igrzyska Śmierci: Ballada Ptaków i Węży (2023) - recenzja, opinia o filmie [Forum Film Poland]. Fabuła zręcznie trzymana w ryzach 

Lucy Gray Baird

Rachel Zegler może i gada głupoty w wywiadach i jest raczej średnio trafionym wyborem na Królewnę Śnieżkę, ale trzeba przyznać, że ma prezencję, głos, charakterek i niezaprzeczalną chemię ze swoim ekranowym partnerem. Nie jest wojowniczką jak wcześniej (w sumie to później) Katniss, ale jej siłą jest jej talent muzyczny i przebojowość. Film raczej stopniowo buduje jej relację z Coryo, pozwalając dobrze zrozumieć skąd bierze się ich wzajemne uczucie. To świetnie poprowadzony wątek, można się kłócić, że najważniejszy w całym filmie i choć jego zakończenie jest takie, jakie być musiało, biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z prequelem, to jednak mam żal do tego, jak kończy się cały film. Nie jest to absolutnie przytyk w stronę jakości samego zakończenia, bardziej prywatna obserwacja, którą można wręcz traktować jako plus, bo jakby nie patrzeć, filmowcy sprawili, że poczułem więź z postaciami i obchodził mnie ich los. Ale żeby nie było - zakończenie jako takie zdecydowanie rozegrało się zbyt prędko, z wątkami domykanymi na wariata, bez pozostawienia im przestrzeni, aby mogły zrobić odpowiednie wrażenie i temu zaprzeczyć się nie da.

Drugim bardzo ważnym wątkiem jest samo miasto Panem, jego zwyczaje, kultura i technologia w tamtych latach. Obserwowanie jak skonstruowana jest tamtejsza hierarchia, jak wyglądają i zachowują się ludzie, jak wygląda architektura, czy moda jest arcyciekawe. Filmowcom udało się stworzyć intrygujący świat, inny od tego z oryginalnej trylogii, dopiero zmierzający w tamtą stronę. Sama stolica przypomina odrobinę Berlin, z wielkimi, betonowymi budowlami, posągami, placami i rondami. Jest raczej szaro, użytkowo, smutno. Natomiast kiedy odwiedzamy 12. dzielnicę, moim pierwszym skojarzeniem były górnicze miasteczka Stanów Zjednoczonych - brudne, drewniane, za to z barami, w których można napić się czegoś mocniejszego po ciężkim dniu pracy, posłuchać muzyki na żywo. Mimo że znacznie uboższe, tamte miejsca zdają się być znacznie bardziej pełne życia.

Trzeba przyznać, że adaptujący powieść na potrzeby ekranu Michael Collins i Michael Arndt zrobili kawał solidnej roboty. Mimo natłoku postaci, wątków i detali, historię śledzi się bardzo łatwo, a kolejne zwroty akcji i wyjścia z trudnych sytuacji zapowiadane są zawsze odpowiednio wcześnie, dając przyjemne poczucie klarowności i wynikowości całej historii. Nie oznacza to, że wszystkie te mniejsze elementy robią tak samo dobre wrażenie, jak inne. Mam wrażenie, że Panibabka i kuzynka Tigris nie mają zbyt wiele do roboty w całej fabule - choć akurat ta druga musi pod koniec rzucić tekstem podkreślającym koniec przemiany Snowa z dobrej duszy w... Kogoś innego, więc niech będzie. Bardziej nie podoba mi się, jak bezproblemowo nasz główny bohater radzi sobie z wieloma, z pozoru arcytrudnymi problemami. Najczęściej rozwiązania przychodzą do niego dosłownie same, co odrobinę spłyca jego postać. Awatarem tego jego szczęścia jest postać Doktor Gaul (Viola Davis) i tak jak zawsze dobrze ogląda się ją na ekranie, tak mam wrażenie, że twórcy (i sama aktorka) przesadzili lekko z jej karykaturalnością. To jak się porusza, jak się śmieje i te jej różnokolorowe oczy sprawiają, że wygląda jak czarny charakter z filmu Disneya, a nie względnie normalny człowiek. Bardziej przekonująco wypada Peter Dinklage w roli niezbyt skrycie nienawidzącego naszego głównego bohatera profesora akademii, Highbottoma. Z początku nie rozumiałem skąd ta jego niechęć się bierze i dlaczego twórcy zwyczajnie nam tego nie powiedzą, ale ostatecznie przekonałem się, że wystarczy być cierpliwym. O większości obsady można powiedzieć coś pozytywnego i tylko mniej ważni członkowie akademii i uczestnicy igrzysk sprawiają wrażenie lekko niedopisanych, czarno białych i często niewyraźnych.

"Ballada Ptaków i Węży" to dwie bardzo dobre - świetne wręcz - historie i trzecia, nieporównywalnie od nich słabsza, zabijająca tempo, a ostatecznie również torpedująca lekko ostateczne wrażenia z filmu. Trzeba jednak przyznać, że przez dobre dwie godziny reżyser, Francis Lawrence, serwuje widzom rollercoaster wrażeń i emocji, z centralnym romansem, któremu nie sposób nie kibicować za sprawą bardzo dobrze dobranej obsady. Gdyby nie ten słabszy trzeci akt, byłbym skłonny dać nowym "Igrzyskom Śmierci" nawet i mocną dziewiątkę, aż tak dobrze się bawiłem. No ale właśnie... Gdyby.

Atuty

  • Świetny główny duet;
  • Piękna ścieżka dźwiękowa;
  • Trzyma w napięciu;
  • Potrafi wzruszyć;
  • Praktycznie wszystkie główne postacie z wyraziście nakreślonymi relacjami;
  • Intrygująco zbudowany świat.

Wady

  • Mógłby być odrobinę krótszy;
  • Zakończenie trochę za bardzo się spieszy;
  • Trzeci akt za mocno odstaje od pozostałych dwóch.

"Igrzyska Śmierci" powracają po blisko dekadzie nieobecności i udowadniają, że jest jeszcze dla nich miejsce w dzisiejszym kinie. To pięknie napisana geneza postaci, romans i widowisko, które warto zobaczyć na wielkim ekranie. Nie trzeba nawet znać oryginału, czego jestem najlepszym dowodem.

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper