Rodzinne zamiany (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Oryginalne pomysły już były...
Walkerowie mają dwójkę wspaniałych dzieci, których jednak zupełnie nie rozumieją. Jak można woleć być piłkarzem, od businesswoman? Dlaczego mój syn jest takim nerdem, do tego kiedy ja właśnie przechodzę kryzys wieku średniego i zachowuję się jakbym miał osiemnaście lat? Kiedy na ich drodze staje wróżka/kierowca Ubera, dostaną szansę lepszego zrozumienia siebie nawzajem. Chociaż zupełnie się im to nie spodoba.
Jest w tej nowej komedii Netfllixa taka scena, tuż po tym jak rodzina wymienia się ciałami, podczas której Jennifer Garner oznajmia, że jeszcze nigdy nikomu nie przydarzyło się nic podobnego, po czym wszyscy po kolei zaczynają "mimochodem" rzucać tytułami filmów, które już wcześniej robiły podobne zwroty akcji. Najpierw Ed Helms rzuca, że obudził się i nagle jest "Big", Brady Noon kwituje, że cała sytuacja jest "Freaky (Friday)", później Emma Myers przeżywa, że jest "17 Again", na co Helms odpowiada, że jest "13 going on 30". Co ciekawe - z początku przypadkiem włączyłem polskie napisy [dla osób z problemami słuchowymi] i było mi aż przykro, jak ich autor kompletnie nie zauważył tych odniesień lub po prostu je zignorował. Teraz, szukając nazwiska autora tłumaczenia, przełączyłem na zwykle polskie napisy i odkryłem, że... Tu tego problemu nie ma. Nie miałem dotąd pojęcia, że te wersje przygotowują zupełnie różni ludzie. W każdym razie autor tych zwykłych podpisów znacznie lepiej czuje klimat i zna się na rzeczy.
Polska wersja to jedno, ale tak naprawdę chciałem porozmawiać akurat o tej scenie, ponieważ zastanawia mnie, czy jeśli twórcy otwarcie mówią z jakich filmów zrzynają pomysły, to czy staje się to nagle w porządku - jako forma hołdu, czy parodii? Wydaje mi się, że może tak być, ale tylko pod warunkiem, że twórcy danego projektu pożyczają sobie jakiś pomysł, po czym na jego fundamencie budują coś nowego, świeżego, swojego. I to właśnie dlatego dzisiejsze "Rodzinne Zamiany" absolutnie nie są dobrym filmem, nawet jeśli ogląda się go dosyć lekko. Scenarzyści Victoria Strouse i Adam Sztykiel po prostu skleili garść pomysłów z innych, lepszych filmów, obudowali w większości kiepskimi żartami, najbardziej oczywistą, sztampową fabułą dla tego typu historii i zadowoleni z siebie puścili ją w świat.
Rodzinne zamiany (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Jakbym już skądś to znał
Rodzina Walkerów to ojciec, Bill (Ed Helms), mama, Jess (Jennifer Garner), córka CC (Emma Myers), syn Wyatt (Brady Noon), bobas Miles i piesek Pickles, u nas pięknie przetłumaczony na Ogór. Już od samego początku zauważysz, że są to właściwie chodzące stereotypy, postacie niemal archetypiczne dla tego podgatunku. Jess jest zapracowaną businesswoman, kierowniczą zespołu w wielkiej korporacji, skupioną na pracy/pieniądzach/sukcesie ponad wszystko inne. Bill czuje, że robi się stary i żałuje kilku życiowych decyzji, przez co wchodzi w kryzys wieku średniego i usilnie próbuje wszystkim pokazać, że wciąż jest "fajny". CC jest zafiksowana na piłce nożnej, choć jej mama wolałaby aby córka poszła bardziej w jej ślady. Wyatt natomiast jest nerdem, geekiem i kujonem, raczej cichym i strachliwym. O psie i bobasie nie da się za wiele powiedzieć, ale za to są oni podstawą chyba najbardziej udanego gagu w całym filmie. Ponieważ każdy musi się z kimś zamienić, to mały Miles ląduje w ciele Ogóra i odwrotnie. Scenarzyści wyciągają z tej sytuacji kilka zabawnych momentów.
Ponieważ rodzinka głównych bohaterów jest tak piekielnie odtwórcza, to i fabuła całego filmu nie zaskoczy widza dosłownie niczym. Najpierw wszyscy się kłócą, kompletnie nie ogarniają jak być starszym/młodszym, po czym stopniowo ich najlepsze cechy pomagają im zrobić coś dobrego, poprawić sytuację osoby, której ciało zajmują, a na koniec wszystko wraca do normy, z tym, że Walkerowie mają teraz znacznie więcej szacunku i wyrozumiałości do siebie nawzajem. Przysięgam ci, że jeśli widziałem w życiu ze dwa filmy, to po pierwszych dziesięciu minutach "Rodzinnych Zamian" bez żadnego problemu dopowiesz sobie całą resztę filmu i to ze szczegółami.
Rodzinne zamiany (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Dosłownie żaden element filmu nie jest "wystarany"
Tak naprawdę jedyną dziką kartą jest wątek psa i dzieciaka, którymi zajmuje się niemiecki sąsiad Walkerów, Rolf (Matthias Schweighofer). Mały Miles jest w tak oczywisty sposób animowany komputerowo, że to aż zabawne, ale przede wszystkim jest po prostu coś rozbrajająco prostego i komicznego w obserwowaniu z jednej strony bobasa ganiającego za piłeczką tenisową, z drugiej psa w pampersie, z trzeciej stereotypowego Niemca, którym próbuje jakoś nad nimi zapanować. Reszta filmu jest boleśnie wręcz odtwórcza, przez co może wręcz odrobinę się ciągnąć - mimo, że film trwa tylko 100 minut. Najgorsze jest jednak to, że rzadko kiedy jest się tu faktycznie z czego pośmiać. Większość puent dowcipów czuje się z kilometra, a sama ich jakość to poziom wczesnej podstawówki - czyli jest szansa, że maluchy, które jeszcze mało w życiu widziały, będą bawiły się całkiem nieźle.
Helms i Garner postanowili przy tym projekcie wypróbować nową metodę aktorstwa - aby jeszcze lepiej wcielić się w swoje postacie, dostosowali poziom swojej gry proporcjonalnie do ambicji scenariusza, uzyskując doskonałą harmonię między scenariuszem, reżyserią, a występami. Mówiąc po ludzku - poszli na łatwiznę i przesadzają z teatralnością przy każdej nadarzającej się okazji. Niby grają dzieci uwięzione w dorosłych ciałach, ale przesadne uwypuklanie najbardziej oczywistych cech i zachowań danej osoby, to jeszcze nie wszystko. Trochę lepiej na ich tle prezentują się młodzi aktorzy. Brady Noon właściwie od początku swojej kariery gra nienaturalnie dojrzałych dzieciaków, więc wcielenie się w tatę w ciele syna przychodzi mu bardzo naturalnie. Emma Myers, mam wrażenie, że po prostu gra przez większość filmu siebie, ale wypada przy tym raczej sympatycznie, nie przeszkadza.
"Rodzinne zamiany" niby powstały w oparciu o książeczkę Amy Krouse Rosenthal, ale to tak jakby powiedzieć, że inspiracją dla "Resident Evil" była "Pierwsza Krew", bo tu i tu są policjanci. Tak naprawdę jest to po prostu Potwór Frankensteina, zszyty z innych, zwykle lepszych filmów. Fabuła jest leniwa, żarty jeszcze bardziej, a aktorsko wygląda to jakby nikomu nie zależało aby wypaść jak najlepiej. Jako film do kotleta, oglądany w towarzystwie dzieci, nawet może być. Pod warunkiem, że nie masz żadnego innego pomysłu.
Atuty
- Pojedyncze niezłe gagi;
- Widać, że młoda część obsady się stara;
- Jeśli nigdy nie widziało się tego typu filmu, to może się nawet podobać (trochę);
- Dzieciak, pies i Niemiec są świetni.
Wady
- Pisana na kolanie, całkowicie zerżnięta z innych filmów fabuła;
- W większości okrutnie mizernie rozpisane gagi;
- Niby i tak się człowiek śmieje, ale generalnie tych kilka scen CGI wypada bardzo tanio;
- Dorośli aktorzy przyszli na plan tylko dlatego, że podpisali kontrakty;
- Jest tak przewidywalny, że aż ciężko się w niebo wciągnąć, ma się wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność, bo wiemy co będzie dalej.
W zależności od osobistej tolerancji tego typu taniego kina, twoja ocena może być odrobinę (raczej nieznacznie) wyższa albo dużo niższa od mojej. Kinematograficzna papka bez własnego smaku. Da się jednak po prostu "mieć na nią ochotę". Szanuję.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych