Rebel Moon - Część 1: Dziecko ognia (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Wyłącz mózg i baw się dobrze
Rebel Moon przed premierą nazywany był „Gwiezdnymi Wojnami" od Zacka Snydera. Nie dziwne, wszak pomysł na uniwersum opiera się w dużej mierze na odrzuconym swego czasu scenariuszu na dojrzałą wersję „Gwiezdnych Wojen” właśnie. Pierwsze recenzje zrównały nową produkcję Snydera z ziemią, ale czy faktycznie mamy do czynienia z aż tak słabą produkcją?
Nie ulega wątpliwości, że Snyder ma sporą rzeszę fanów, która pamięta doskonale takie filmy jak „300", „Świt żywych trupów” czy „Watchmen” dostarczające masę efektownej rozrywki. W ostatnich latach nie miał on jednak dobrej prasy, nawet jeśli jego reżyserska wersja „Ligi Sprawiedliwości" zrealizowana w niecodziennym formacie zebrała wśród części fanów pozytywne opinie. Snyder nie lubi być ograniczany czasem, dlatego Netflix zgodził się sfinansować czteroipółgodzinny projekt. Podzielono go jednak na dwa oddzielne filmy – „Rebel Moon - Część 1: Dziecko ognia” oraz „Rebel Moon - Część 2: Zadająca rany” (premiera 19 kwietnia 2024).
Przyznam szczerze, że pierwsze sceny rozgrywające się w wiosce na malowniczym księżycu Veldt krążącym wokół gigantycznej gazowej planety naprawdę dobrze wprowadzają nas w uniwersum. Narracja prowadzona jest przez lektora - świadomego robota Jimmy’ego - którego głosem przemawia sam Anthony Hopkins. Zapamiętajcie go, bo to jedna z najlepszych postaci w tym filmie, co nie wróży jednak dobrze. To on właśnie snuje opowieść o Macierzy, imperium, które po zdradzie i zamordowaniu króla, królowej i ich córki, rozpoczyna krucjatę naznaczoną morderstwami, podbijaniem i niszczeniem planet oraz ogólno pojętym terrorem. Jak mawia legenda - chcą zawładnąć wszystkim.
Rebel Moon - Część 1: Dziecko ognia (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Kora, wojownicza „księżniczka”
Nie ma tu miejsca na oryginalność - mamy rebeliantów walczących z imperium, koniec, kropka. Ale początek pokazujący jak skupiona na rolnictwie społeczność konfrontuje się z oddziałem Macierzy dowodzonym przez Atticusa Noble’a (Ed Skrein) ma w sobie magnetyzm. Głównie ze względu na postać Atticusa będącego połączeniem Lorda Vadera i Hitlera. Charyzmatycznego, sadystycznego, nieco nieprzewidywalnego. Pokuszę się o stwierdzenie, że scena negocjacji z rolnikami mająca na celu przejęcie ich plonów oraz wyciągnięcie informacji o powstańcach ukrywających się na księżycu jest jedną z najlepszych w całym filmie. I tutaj poznajemy bliżej główną bohaterkę tego spektaklu, Korę (Sofia Boutella) - ukrywającą się na wsi wojowniczkę, która ruszy na ratunek wieśniakom jako przywódca lokalnej rebelii. Kora to trochę taka bardziej zadziorna i wyszkolona w boju wersja księżniczki Lei, która idąc szlakiem porównań, ma w sobie gen Gamory ze „Strażników galaktyki". To ciekawa postać, której potencjał ograniczają jednak dość tandetne dialogi zbyt mocno uderzające w banał i patos, choć zapewne części widzów spodoba się fakt, że walory aktorki w postaci skaczących piersi są bardzo mocno eksponowane w scenach akcji.
No właśnie - po klimatycznym wstępie film zamienia się w jedną wielką gonitwę po planetach, gdzie Kora rekrutuje kolejne postacie. Trochę jak w „Wiedźmin: Rodowód Krwi”, gdzie fabuła i ciekawy scenariusz również schodziły na dalszy plan. Bohaterowie wprawdzie koncepcyjnie są ciekawi i zróżnicowani, bo mamy tu kogoś na wzór Conana Barbarzyńcy (Staz Nair), władającego świetlnymi mieczami cyborga (Doona Bae), szemranego przemytnika i pilota w jednym (Charlie Hunnam), byłego generała Imperium (Djimon Honsou) czy przywódcę rebelii o aparycji Czarnej Pantery (Ray Fisher), ale Snyder nie dał tej grupie czasu na zżycie się. Nie dał nam czasu, byśmy mogli poznać tych bohaterów lepiej, więc ich los jest nam totalnie obojętny.
Rebel Moon - Część 1: Dziecko ognia (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Gdzie ta chemia?
Nowo poznana postać drużyny po chwili znika, robi za tło, nie ma tu chemii, budowania relacji, jest pokaz slajdów z kolejnymi pięknymi widokówkami. Pięknymi, bo co jak co, ale świat stworzony na potrzeby Rebel Moon, co jest też zasługą niezłych efektów CGI, kostiumów i scenografii, mógłby posłużyć jako arena dla wielu ciekawych historii. Są futurystyczne miasta rodem z „Blade Runnera”, koloseum kosmicznych gladiatorów, przeróżne rasy, zwierzęta, bronie, statki kosmiczne, urządzenia rodem z Matriksa czy coraz to bardziej pokręcone planety. Widać, że włożono w to sporo pracy i kasy, cóż jednak z tego, skoro Snyder woli budować kolejne warstwy świata zamiast skupić się na rozwoju postaci i scenariusza. Skupić na lepszym ukazaniu emocji i wprowadzeniu choćby odrobiny poczucia humoru, którego brakuje tu chyba najbardziej. Chciałbym po prostu komuś tu kibicować, a największe emocje wzbudzają antagonista i android, który znika po pierwszym akcie.
Oczywiście Snyder to Snyder, więc jeśli nastawiacie się na popcornowe kino akcji bez dumania nad fabułą i logiką, to znajdziecie tu sporo dobra. Wprawdzie sceny w slow-motion są nagminnie nadużywane, to sekwencje walk i strzelanin mogą się podobać. Choćby dynamika, złożoność i wykonanie starcia z pewnym „pająkiem", które jest przynajmniej o klasę lepsze niż większość pojedynków w serialowym Wiedźminie. Chociaż mam wrażenie, że kadrowanie i montaż momentami są nieco dziwne, jakby Snyder nie chciał pokazywać nam w pełnej okazałości brutalnych egzekucji i łamania kości. Film, mimo obecnej tu próby gwałtu, został bowiem zmontowany pod PG-13, a reżyserska wersja z kategorią R, w dodatku dłuższą o godzinę, ma się pojawić na Netfliksie w późniejszym terminie. Może wtedy docenimy „dorosłość i brutalność" tego świata, lepiej poznamy postacie i przychylniej spojrzymy na ich relacje. Tyle tylko, że chyba nie tak powinno budować się nowe uniwersum. Paradoksalnie Rebel Moon znacznie lepiej sprawdziłby się jako serial, gdzie Snyder mógłby nieco zwolnić i zadbać o spójność oraz zapełnić ten urokliwy świat dobrze opowiedzianymi historiami.
Rebel Moon - Część 1: Dziecko ognia (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Not great, not terrible?
Rebel Moon nie jest w mojej opinii tak słaby jak wskazują na to oceny zza granicy, ale ja generalnie nie jestem przeciwnikiem twórczości i stylu Snydera. Jeśli podejdziecie do obrazu bez wielkich oczekiwań traktując jako dobrą zabawę na odstresowanie to będziecie w stanie na ponad 2-godzinnym seansie wyłączyć mózg i dobrze się bawić. I takie filmy też są potrzebne. Wszystko zależy od podejścia – znam osoby, dla których „Armia Umarłych” Zacka, stworzona również dla Netfliksa, to totalne nieporozumienie, ale znam i takie, które film zachwalały. I z Rebel Moon zapewne będzie podobnie, gdy oceny zaczną wystawiać widzowie, a nie tylko krytycy.
Niestety problemy Rebel Moona widać gołym okiem. Brak miejsca antenowego dla postaci, generyczne dialogi, poczucie humoru ciosane siekierą i skupienie się na budowaniu scenografii zamiast emocjonalnego scenariusza to tylko niektóre z nich. Pierwsza część tej dwuczęściowej epopei faktycznie daje odczuć, że czegoś tu brakuje, że to niekompletny obraz i może dlatego sprawiła, że na kontynuację nie będę czekał z zapartym tchem. Ale gdy już wyjdzie z chęcią zobaczę jak to się wszystko skończyło, a też odnoszę wrażenie, że druga część obrazu nie będzie musiała już wprowadzać nas w uniwersum i skupi się mocniej na przedstawionych postaciach tworząc bardziej spójną wizję. Więc jeśli jesteście wielkimi fanami filmów Snydera - możecie podnieść ocenę nawet oczko wyżej.
Atuty
- Postać antagonisty i androida
- Budujące napięcie wprowadzenie
- Sceny akcji mogą się podobać
- Scenografia i kreacja świata
Wady
- Słaby, mający problemy ze spójnością scenariusz
- Brak emocji między postaciami
- Humor praktycznie nieobecny
- Drętwe, patetyczne dialogi
- Za dużo slow-motion i momentami dziwne kadrowanie
Gwiezdne Wojny od Snydera. Nic dodać, nic ująć. Brakuje im spójności i dobrego scenariusza, ale jako niezobowiązująca popcornowa rozrywka spełnia swoją rolę.
Przeczytaj również
Komentarze (96)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych