A gdyby...? (2021) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [Disney]. Chaos niekontrolowany, za to obserwowany
Uatu dalej robi sobie zabawę z oglądania alternatywnych wersji znanych nam wydarzeń, przy czym tym razem na końcu nie czeka wyzwanie, do którego potrzebni będą bohaterowie poprzednich odcinków. To po prostu zestaw dziewięciu nowych historii, z ostatnią o większej, niż przeciętnie stawce. Niby ok, ale...
Dobra, nie będę zaczynał od marudzenia! Zwłaszcza, że drugi sezon "A gdyby...?" wprowadził prawdziwe novum do świata MCU - kompletnie oryginalną postać. To zabawne, że akurat serial, w którym robienie alternatywnych wersji znanych już postaci jest czymś zupełnie normalnym, jest tym pierwszym, który pokusił się o zrobienie czegoś zupełnie świeżego. Kahhori, bo tak ma dziewczyna na imię, jest rdzenną Amerykanką z plemienia Mohawków. Jej moce bazują na mocy tesseractu, a więc trochę jak u Kapitan Marvel, ale w jej przypadku kamień przestrzeni zareagował inaczej, obdarzając ją innymi mocami. Dziewczyna jest niesamowicie szybka, potrafi tworzyć portale, korzystać z telekinezy i jeszcze kilku ciekawostek. Jej oddanie swojemu plemieniu jest całkiem urocze i sprawia, że łatwo z nią sympatyzować. Szkoda tylko trochę, że wzorem Carol Danvers i ona natychmiast jest absolutną bestią, niemalże niepowstrzymaną boginią, a - jak wiadomo - postać, której wszystko przychodzi łatwo, szybko staje się nieciekawa...
Struktura sezonu nie jest tym razem tak ciekawa, jak dwa lata temu. Czytaj: kolejne odcinki eksplorują kilka ciekawych (a w jednym przypadku bardzo zabawnych) pomysłów i praktycznie każdy ma lepsze i gorsze strony, ale na końcu nie dostajemy eventu na skalę "Avengersów", który połączył by w jakiś sposób wszystkie te historie w jedną całość. Jasne, finał jest odpowiednio... Finałowy i czuć, że sytuacja jest poważna, ale cała historia jest tak oderwana od czegokolwiek, że równie dobrze mogłaby być pierwszym, a nie ostatnim odcinkiem i też byłoby ok. Nie będzie w tym jednak niczego złego, jeśli poszczególne epizody robią wrażenie same w sobie. Czy tak faktycznie jest? Pół na pół.
A gdyby...? (2021) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [Disney]. Nowe, ciekawe pomysły w pierwszej połowie
Najpierw dostajemy historię w stylu noir, z Nebulą w roli głównej. Pomysł ciekawy, zwłaszcza w połączeniu z cyberpunkowym klimatem otaczającego nas świata, ale już sama sprawa w nim osadzona, clu całej opowieści, raczej nikogo nie powali. Niby jest całkiem ok, jak na niecałych trzydzieści minut, ale gdyby nie gościnne występy paru znanych i lubianych postaci, całość robiłaby takie sobie wrażenie.
Drugi odcinek to zapewne najciekawsza jako całość opowieść. Peter Quill nie został w dzieciństwie przy Yondu. Ravagerzy, zgodnie z umową, odstawili go do taty, Ego, który ma co do niego wielkie plany. Na ziemi natomiast, zrzędliwy Hank Pym zabiera ze sobą córkę, Hope, do pracy, bo... nie ma innego wyjścia. Poznajemy tamtejszą integrację Avengersów, w skład których wchodzą Ant-Man, Doktor Foster (postać Laurence'a Fishburna z drugiego "Ant-Mana"), król T'Chaka, Kapitan Mar-Vell i... Zimowy Żołnierz. Później wpada jeszcze Thor. Ciekawe zestawienie, nie powiem, choć chciałoby się, aby reżyser trochę lepiej wykorzystał ich moce do wspólnej walki z przeciwnikiem. Pole do popisu było spore, ale zupełnie go nie wykorzystano. Dobrze chociaż, że udało się zbudować wokół nich kilka niezłych dialogów - od żartobliwych, po bardziej emocjonalne. I to właśnie to serce, wpisane nierozerwalnie w tę opowieść, jest jej najmocniejszą stroną. Twórcom udało się znaleźć ciekawe paralele między Quillem i Hope.
Odcinki trzeci i czwarty, to przede wszystkim żart na żarcie i żartem popędzany. Najpierw Happy Hogan musi uratować wieżę Avengersów przed nagłym atakiem Justina Hammera, a robi to kręcąc się po szybach wentylacyjnych i rozmawiając przez krótkofalówkę z jedyną przyjazną mu osobą - Darcy. Brzmi jakby znajomo? Bo to nic innego, jak marvelowa wersja "Szklanej pułapki", do kompletu z typowym dla MCU, mocno różniącym się od oryginału finałem. W kolejnym odcinku natomiast na Sakaar trafia nie Thor, a Tony Stark. Cała konfrontacja z Grandmasterem przyjmuje formę wyścigu, jak w jakimś alternatywnym "Jak 3" od Naughty Dog i mam tylko jeden problem. Te proponowane przez twórców gagi nie są wcale śmieszne (zazwyczaj). Nie wiem, czy scenarzyści próbowali odtworzyć styl Waititiego i im nie wyszło, czy o co chodzi, ale częściej przewracałem oczami, niż rechotałem. No i wątek Gamory wydaje się być dopchnięty na siłę. Kończy się też raczej od czapy.
A gdyby...? (2021) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [Disney]. I „The Captain Carter Show” w drugiej
W drugiej połowie sezonu zaczyna się coś, co można by nazwać spójną historią, jeśli ma się odpowiednio dużo dobrych chęci. Główną bohaterką w większości odcinków jest Kapitan Carter, najpierw walcząca ze swoją alternatywą Zimowego Żołnierza. Później poznajemy oficjalnie Kahhori, o której wspominałem wyżej. Fabularnie bez szału, ale za to kraina wiecznych łowów (tak jakby) robi bardzo przyzwoite wrażenie, głównie za sprawą oryginalnie zaprojektowanych fauny i flory. Następnie siódmy odcinek z jakiegoś powodu wciska pauzę i prezentuje nie powiązaną z niczym historię Heli, przy okazji zupełnie przepisując jej osobowość - teraz bliżej jej do Lokiego, niż wkurzonej bogini z "Thor Ragnarok". Nie mogę powiedzieć, aby podobała mi się ta zmiana, podobnie zresztą jak wcześniej przepisanie Thora na totalnego śmieszka. Ale i tu pewnie przyzwyczaiłbym się do tego, gdyby nie to, że najpewniej nigdy już tej wersji Heli nie zobaczymy. Finał to zasadniczo dwuczęściowiec, najpierw biorący na tapet klasyczną opowieść o Robin Hoodzie, po czym poświęcający niemal cały finał na typową, końcową walkę tuż obok wielkiego, niebezpiecznego źródła energii. Trzeba jednak przyznać, że sama walka ma kilka zapadających w pamięć momentów!
Artystycznie to po prostu więcej tego samego, co dał nam sezon pierwszy, z nowymi projektami kostiumów i lokacji. W większości robią one bardzo pozytywne wrażenie, choć w paru miejscach tła wydawały mi się być jakieś takie... Generyczne. Aktorzy głosowi udający tych filmowych ponownie robią dobrą robotę i to do tego stopnia, że w kilku przypadkach nie dałbym sobie ręki uciąć, czy słyszę oryginalnego aktora czy naśladowcę. Problemem natomiast jest dosyć nierówny humor, wahający się od absolutnie komicznego, do sucharów, które mogą rozśmieszyć najwyżej kogoś, kto nigdy wcześniej nie słyszał żartu. Drugi sezon skupia się znacznie bardziej na postaciach kobiecych, co zapewne będzie przeszkadzało części fanów, zarzucających Marvelowi marginalizowanie postaci męskich (przypięli nawet temu łatkę - MSheU) i tak jak zwykle staram się nie patrzeć na filmy i seriale MCU w ten sposób, tak tym razem i mi rzuciło się w oczy, że proporcja została mocno odwrócona. Z drugiej strony, przez lata to dziewczyny były głównie ładnym marginesem świata Kevina Feige'ego, więc może po prostu teraz trochę się za to mszczą? Tak, czy inaczej, ekstrema nigdy nie są niczym dobrym, więc mam nadzieję, że sytuacja wkrótce jakoś się wyrówna. W dzisiejszym serialu najgorzej wychodzi na tym Dr Strange, ale pozwolę sobie przemilczeć dokładnie dlaczego. Będziesz wiedzieć.
Drugi sezon "A gdyby...?" ma sporo fajnych pomysłów i w większości całkiem dobrze idzie mu ich realizacja, ale tak naprawdę chyba tylko jeden, może dwa odcinki zrobiły na mnie mocne wrażenie od początku, do końca. Za dużo tu byle jakich gagów, krótki czas poszczególnych epizodów, oznacza, że fabuła czasami leci za szybko, zbyt chaotycznie, a i sam finał sezonu bardziej mnie zirytował, niż ubawił. Nie jest źle, ale moim zdaniem pierwszy sezon był lepszy.
Atuty
- Kilka ciekawych parowań postaci;
- Interesujące parodie/adaptacje znanych marek;
- Sceny akcji potrafią zrobić wrażenie;
- Zupełnie nowa postać;
- Cała obsada robi dobrą robotę – czasami można się zdziwić, że to nie ten sam aktor, co w filmach.
Wady
- Mniej połączony, niż w poprzednim sezonie;
- Spora część humoru strasznie czerstwa;
- Parę dziwnych decyzji w temacie charakterystyki postaci;
- Krótki czas trwania odcinków oznacza, że część z nich ma za szybkie, zbyt chaotyczne tempo.
"A gdyby...?" kontynuuje ideę zapoczątkowaną przez pierwszy sezon, wedle której każdy kolejny odcinek jest swoim unikalnym tworem, czerpiącym pełnymi garściami z innych dzieł popkultury. Jest tu trochę dobrych pomysłów, ale taki sobie finał i nierówny humor sprawiają, że podobał mi się mniej, niż pierwszy sezon.
Przeczytaj również
Komentarze (4)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych