Detektyw (2014) - recenzja, opinia o 4. sezonie serialu [HBO]. Wielka zbrodnia w małej społeczności
Ennis, niewielka miejscowość na mroźnej Alasce. Każdy zna każdego, trudno cokolwiek ukryć. Dlatego, kiedy najpierw znalezione zostaje ciało lokalnej dziewczyny, dźgniętej nożem ponad trzydzieści razy, w dodatku z wyciętym językiem, a niedługo po tym stos nagich, zamarzniętych ciał naukowców, którzy eksplorowali jaskinie ukryte pod lodem, wśród społeczności daje się wyczuć niepokój. "Góra" najchętniej zamiotłaby wszystko pod dywan, aby nie siać paniki, lecz jedna, uparta pani szeryf zamierza doprowadzić te sprawy do końca.
Pierwszy sezon "Detektywa" to był kawał dobrej telewizji! Dostaliśmy piekielnie skutecznie pobudzający wyobraźnię początek in medias res, absolutnie genialnych głównych bohaterów granych przez wybitnych Woody'ego Harrelsona i Matthew Mcconaugheya i do tego po prostu wciągającą tajemnicę, ze złowieszczym Królem w Żółci w jej środku. Człowiek oglądał kolejne odcinki na krawędzi fotela, wielokrotnie mając problemy z siedzeniem w miejscu, bojąc się o bohaterów, sympatyzując z nimi w jednej chwili, gardząc w drugiej. Dlatego kiedy w drugim sezonie zwiększono liczbę detektywów, za to obniżono loty przy ich charakteryzacji, byłem srogo zawiedziony. Podobno w drugiej połowie sezonu serial nabierał tempa, ale ja nigdy się o tym nie przekonałem, bo zwyczajnie odechciało mi się go oglądać. Trzeci zupełnie przeleciał mi nad głową, a teraz, po pięciu latach przerwy, z nowym showrunnerem na pokładzie, dostajemy czwartą historię. Idealny moment na powrót. Czy możemy mówić o sukcesie na miarę pierwszego sezonu?
HBO było na tyle miłe, że udostępniło nam już do obejrzenia cały sezon serialu, więc pisać będę o całości. Nie martw się jednak o spoilery - ograniczę się do napisania paru słów o postaciach, jakimi są osobami, jak wyglądają ich wzajemne relacje, ale na pewno nic związanego z całą sprawą. Z zagadkami detektywistycznymi jest tak, że najlepiej rozwiązywać je sobie samemu, w trakcie oglądania. Pozwolę sobie napisać o tej tutejszej tylko tyle - jej rozwiązanie dosyć mocno mnie zawiodło.
Detektyw (2014) - recenzja, opinia o 4. sezonie serialu [HBO]. Zimny klimat, to i charaktery raczej chłodne
Tytułowymi detektywami są tym razem szeryf Liz Danvers (Jodie Foster) i Evangeline Navarro (Kali Reis). Przez większą część sezonu nie będą jednak zbyt skore do współpracy ze sobą. Liz jest surowa, nieustępliwa, odrobinę apodyktyczna, a przy tym miejscami trochę niesprawiedliwa. Jak mówi Navarro: "nie lubi cię nikt w całym miasteczku - może poza młodym Priorem, ale i jego w końcu zmęczysz". Z kolei druga pani detektyw nosi w sobie dużo gniewu. Straciła wielu przyjaciół podczas misji na Bliskim Wschodzie, a w domu członka rodziny. Tak naprawdę nie pozbierała się wciąż po żadnym z tych wydarzeń, co skutkuje bardzo emocjonalnym podejściem do wszystkiego i wszystkich. Prócz nich jest jeszcze wspomniany już Prior (Finn Bennett), młody policjant , służący pod Danvers, Leah (Isabella Star LaBlanc), pasierbica Danvers, również pełna wewnętrznych konfliktów osoba, mająca problem ze społeczeństwem, z Liz, z prawem, z sobą samą.
To właśnie ten wątek walki z wewnętrznymi demonami, duchami przeszłości jest głównym motywem tego sezonu (jednym z dwóch, tak naprawdę, ale o drugim nie powinniśmy tu teraz rozmawiać). Rdzenni mieszkańcy Alaski żyją w zgodzie ze sobą i swoją naturą, inni męczą się przez mrok skryty w swoich duszach. Czasami ta wewnętrzna walka przybiera formę retrospekcji, kiedy indziej zjaw, głosów dręczących daną postać. "Detektyw" od samego początku mocno wchodził w wątki nadprzyrodzone, zawsze jednak chodziło przede wszystkim o efekt, o klimat. Wszystkie tajemnice da się wyjaśnić logicznie, ale nawet kiedy partia zostaje już zakończona, widz pozostaje z uczuciem, że wiara tych ludzi nie była bez znaczenia. Nie inaczej jest i tym razem. Miasto wiecznego lodu i długich nocy jest bardzo klimatyczne, łatwo jest dać się ponieść wierzeniom rdzennych Alaskan.
Detektyw (2014) - recenzja, opinia o 4. sezonie serialu [HBO]. Klimat jest, ale gdzie ta chemia między głównymi bohaterkami?!
Prócz samej tajemnicy, problemem są również po części bohaterowie. Pierwsza sprawa, że jest ich zwyczajnie mało, przez co widz nie ma zbyt wielu potencjalnych sprawców do podejrzewania. Co ważniejsze jednak, większość z nich jest albo mocno przerysowana, łatwa do odczytania albo po prostu mało ciekawa. Ten ostatni zarzut tyczy się przede wszystkim głównych bohaterek, których trudna przyjaźń pozbawiona jest magnetyzmu, tak istotnego elementu sukcesu pierwszego sezonu. Dziewczyny mają kilka ciekawych punktów z osobna, ale nie łączy je praktycznie żadna chemia. Zastanawiam się na ile jest to kwestia reżyserii, a na ile materiału. Wszyscy wiemy, że Foster potrafi grać - robi to już od ponad pół wieku i zwykle bardzo dobrze jej to wychodzi. Tu jednak jej postać można by opisać jako starszą, bardziej doświadczoną, zrzędliwą wersję Clarice Starling (w pewnym momencie ktoś nawet mówi do niej: "quid pro quo, Liz", przywołując ducha Hannibala Lectera w wykonaniu Anthony'ego Hopkinsa). Jasne, kiedy emocje sięgają zenitu, Foster samą tylko twarzą potrafi oddać strach, gniew, wyrzuty sumienia i kilka innych emocji, a wszystko to na przestrzeni jednego, nie za długiego ujęcia. Poza tymi krótkimi chwilami jest jednak raczej... Sztywna. I rozumiem, że taką po prostu postać przyszło jej zagrać, ale nie ogląda się tego zbyt zajmująco.
Zdjęcia Floriana Hoffmeistera i muzyka Vince'a Pope'a stoją na bardzo wysokim poziomie. W szczególności sposób operowania mocno ograniczonym światłem, w wiecznie skutej lodem i pogrążonej w mroku Alasce robi mocny klimat. Regularnie dostajemy pięknie skomponowane, przemyślane ujęcia, przywodzące trochę na myśl styl "Breaking Bad", gdyby Vince Gilligan zaczął kręcić dreszczowce, z ruchem kamery lubiącym zmienić totalnie perspektywę, powoli odsłaniającym prawdziwy temat danego ujęcia. Nawet głupia baza naukowa robi upiorne wrażenie, z nie wszędzie zapalonymi światłami, długimi korytarzami - nie pomaga nawet puszczony na telewizorze "Wolny dzień Ferrisa Buellera" i przygrywający akurat w tamtej scenie Beatlesi (może mi ktoś wytłumaczyć dlaczego ta scena była zapętlona?). Muzyka Pope'a reprezentuje natomiast popularny ostatnimi laty styl, z którym po raz pierwszy zetknąłem się chyba w "MEN", Alexa Garlanda - rytmiczne sapanie, jęki, echa, krótkie krzyki złożone w coś na wzór niepokojącego utworu muzycznego. Robi wrażenie, ale nie tak mocne jak w przywołanym filmie z 2022.
Technikalia technikaliami, ale prawda jest taka, że jak dobrze by nowy sezon "Detektywa" nie wyglądał, jak intrygująco by nie brzmiał i jakich gwiazd nie zatrudniono by do głównych ról, najważniejsza dla większości widzów będzie opowiadana historia - bohaterowie, tajemnica, progresja scenariusza, rozwiązanie. A pod tymi względami, przynajmniej moim zdaniem, serial jest najwyżej poprawny - kolejna historyjka detektywistyczna jakich wiele. Przyznam odpowiadającej za ten sezon Issie Lopez, że tematycznie wszystko zgrywa się od początku, do końca jak należy. Szkoda, że odbywa się to kosztem samej opowieści.
Pierwszy odcinek wskoczy na HBO max już 14.01.2024 z kolejnymi wypuszczanymi raz na tydzień.
Atuty
- Klimatyczne zdjęcia i muzyka;
- Punkt wyjścia całego śledztwa bardzo intrygujący;
- Mocne efekty specjalne;
- Spójny tematycznie;
- Ciekawa, starająca się z całych sił obsada...
Wady
- ...Której jednak brakuje lepszego materiału lub reżyserii;
- Zakończenie raczej takie sobie;
- Wiele niewyjaśnionych albo wręcz nigdy nie poruszonych elementów całej sprawy;
- Zwroty akcji nie robią takiego wrażenia, jak powinny.
Czwarty sezon "Detektywa" przyciąga klimatem i szybko zaczyna intrygować trudną do zrozumienia zagadką, lecz im dalej w las, tym bardziej jasne staje się, że nie jest to powrót do dawnej formy, na który liczyli fani. Liczne nielogiczności i miałkie rozwiązanie mocno osłabiają końcowe wrażenie.
Przeczytaj również
Komentarze (28)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych