Kos (2024)

Kos (2024) - recenzja, opinia o filmie [TVP]. Jeden, trudny dzień z życia Tadeusza Kościuszki

Piotrek Kamiński | 27.01, 20:00

Niby film nazwany za Tadeuszem Kościuszką, ale tak naprawdę to jest on tylko gościem w historii pewnego bękarta, który uciekając przed rodziną napotyka szykującego się do walki z Moskalami generała. Kameralne kino, oparte na postaciach i dialogach.

Odpowiedzialny za scenariusz dzisiejszego filmu Michał A. Zieliński jest prawdopodobnie największym bohaterem całej produkcji. Niemal wszyscy recenzenci porównują jego pracę z Quentinem Tarantino (mocno nawiązujący do "Nienawistnej ósemki" plakat bardzo skutecznie pomaga we wpadnięciu na to porównanie) i trzeba przyznać, że coś w tym jest. Dawno już nie widziałem polskiego filmu kostiumowego, w którym dialogi byłyby tak naturalne, ludzkie, a nie nadęte i przesadnie kwieciste, jakby wyciągnięto je z jakiejś lektury szkolnej. Łatwo jest dać się im ponieść, zrobić się głuchym i ślepym na wszelkie niedociągnięcia danej sceny - a tych też nie brakuje - i po prostu chłonąć film. Problem w tym, że film trwa i trwa, a ty zastanawiasz się quo vadis, panie reżyserze, po czym na ekran wjeżdża plansza z informacją o powstaniu kościuszkowskim i... Koniec. Miałem wrażenie, że obejrzałem pojedynczy odcinek z środka sezonu jakiegoś serialu, a nie pełnowartościową fabułę. Trochę szkoda.

Dalsza część tekstu pod wideo

Drugim, istotnym czynnikiem, dzięki któremu ten nasz "polski Tarantino" robi wrażenie, jest osoba reżysera, Pawła Maślony. Sposób w jaki buduje on sceny, jak dobiera ujęcia, żeby pokazać drobne gesty i ukradkowe spojrzenia postaci, sprawia, że w połączeniu z trudną sytuacją, w której właściwie non stop przez dwie godziny znajdują się bohaterowie, natychmiastowo buduje mocne napięcie i potrafi je później przez długi czas utrzymać. Bardzo spodobał mi się pomysł wykorzystany podczas kręcenia sceny bijatyki w karczmie. Szum, harmider i krzyki schodzą nagle na dalszy plan, kiedy główny bohater dostaje za mocno po łbie i upada na podłogę. Kamera jedzie za nim, zostawiając bijatykę za sobą. Chwilę później powalony zostaje również jego przeciwnik i tak oto, mimo panującego dookoła chaosu, w bardzo naturalny sposób, Maślona daje nam scenę intymną, prywatną, choć wciąż dziejącą się w tym samym miejscu. Eleganckie zagranie, pokazujące wyraźnie, że był na ten film pomysł. No dobra, ale o co tu tak właściwie chodzi?!

Kos (2024) - recenzja, opinia o filmie [TVP]. Niezdecydowana, pozbawiona kierunku fabuła 

Dunin szuka Kościuszki

Ignac Sikora (Bartosz Bielenia), bękart pewnego szlachcica, otrzymał od umierającego ojca obietnicę, że zostanie legitymizowany. Kiedy jego przyrodni brat z prawego łoża (Piotr Pacek) nie chce nawet o tym słyszeć, chłopak musi salwować się ucieczką. Po drodze trafia przypadkiem na Tadeusza Kościuszkę (Jacek Braciak), obecnie ukrywającego się przed chcącymi ukrócić jego powstańcze zapędy w zarodku Rosjanami. Pech chciał, że tego samego dnia rotmistrz Iwan Dunin (Robert Więckiewicz) zajechał do domu, w którym przebywa generał. Zdaje się jednak, że chyba go nie rozpoznał... To będzie bardzo długa i niebezpieczna noc.

Największym problemem "Kosa" jest jego szersza fabuła, czy raczej jej brak. Z jednej strony cała opowieść rozgrywa się na tle walki Sikory o swoją przyszłość - on sam nie umie czytać, inni mówią mu, że w testamencie ojca nie ma nic o uznaniu go za dziedzica rodowego nazwiska. Czując, że chcą go oszukać, łapie za dokument i ucieka. Rzecz w tym, że już chwilę później wątek ten staje się zupełnie nieistotny, bo poznajemy pana Tadeusza i jego przyjaciela z Ameryki, Domingo (Jason Mitchell), dowiadujemy się, że szukają go Rosjanie pod dowództwem przebiegłego i złośliwego Dunina i już chwilę później wszyscy zainteresowani znajdują się pod jednym dachem u pułkownikowej Marii Giżynskiej (Agnieszka Grochowska). Temat testamentu wraca jeszcze na chwilę pod sam koniec, lecz tak naprawdę cały ciężar opowieści zostaje przekierowany na konfrontację generała i zaborcy. Rzecz w tym, że my wiemy, że Kościuszko musi przeżyć, więc zasadniczo oglądamy tylko jak do tego dojdzie. A potem film się kończy. O czym więc tak właściwie był? W sumie to po prostu o jednym dniu z życia Kościuszki. Brakuje tu wyraźnej osi narracji, jakiegoś celu, czegokolwiek, do czego mogłaby zmierzać historia. Tak więc, mimo że po drodze bawiłem się bardzo dobrze, ostatecznie fabuła mnie zawiodła. Jakby Zieliński chciał zrobić osadzoną w jednym miejscu sztukę, wzorem wspomnianej już "Nienawistnej ósemki", ale zapomniał nadać jej cel, moment katharsis, który zryje widzowi beret, zerwie czapkę z głowy.

Kos (2024) - recenzja, opinia o filmie [TVP]. Szalona amplituda geniuszu i niewprawności graniczącej z amatorszczyzną

Ignac

Aktorsko mamy tu kilka zabawnych popisów. W szczególności Więckiewicz i Pacek są teatralni do granic możliwości. Dunin w wykonaniu tego pierwszego to niemal diabeł wcielony - inteligentny, przebiegły, wygadany prowokator. Więckiewicz każdą kolejną kwestię wygłasza z takim zapałem, charyzmą i energią, jakby wygłaszał przemówienie, czy coś. Do tego charakteryzatorzy dorzucili mu wielkie wąsiska i krzaczaste brwi, przez co wygląda trochę jak Dustin Hoffman w "Hooku" Spielberga. Ostatecznie to taki, że tak powiem, wschodnioeuropejski Hans Landa - czyli kolejna inspiracja Quentinem. Pacek też jest niczym czarny charakter z komiksu superbohaterskiego, ale w innym stylu. Sprawia wrażenie bardziej dzikiego, nieprzewidywalnego, jak odbezpieczony granat. Powiedziałbym, że ma w sobie odrobinę z batmanowego Jokera. Przy tych dwóch Braciak jako Kościuszko jest wręcz jakoś taki... Zbyt normalny, stonowany. Bartosz Bielenia już samym wyglądem robi takie wrażenie, że człowiek zaczyna mu współczuć, ale wbrew pozorom, jego Ignac nie jest tylko nieprawo urodzonym, nieporadnym analfabetą. Bielenia daje mu pazur. Miejscami jest tylko prostym chłopem, który nie potrafi nawet wymyślić na biegu prostego kłamstwa, lecz kiedy trzeba, jego szybka reakcja potrafi uratować całą sytuację, a jego próby dogadania się z nieznającym polskiego Domingo są tyleż zabawne, ile wiarygodne, sensowne, jakby reżyser naprawdę postawił naprzeciwko siebie dwie osoby bez wspólnego języka i kazał im się dogadać. To dobrze świadczy o jakości scenariusza, dialogów.

W scenach z Duninem, Kościuszką i resztą siedzącymi przy stole, drażniło mnie trochę jak napięte, jąkające się, nerwowo zerkające na boki było całe towarzystwo. Rozumiem, że sytuacja jest kryzysowa i z początku można złapać lekką tremę, ale kiedy po kilku godzinach przy wspólnym stole wszyscy nadal w bardzo teatralny sposób wyrażali swoje zdenerwowanie, niemal paniką reagując na dosłownie wszystko, wiarygodność sceny gdzieś uleciała, a wraz z nią całe napięcie. Myślę, że gdyby z czasem ta rozmowa stawała się coraz bardziej naturalna, przyjacielska wręcz, dalsze wydarzenia tylko by na tym zyskały. No i jak ta sama osoba może tak skutecznie budować napięcie doborem kadrów i jednocześnie tak tragicznie nakręcić wielką scenę bitwy, która powinna była być punktem kulminacyjnym całego filmu? Nie dość, że wszelkie przepychanki i pojedynki z użyciem broni białej nakręcone są z ręki, stojąc pewnie z metr od akcji - znaczy się nic nie widać - to jeszcze bliżej końca jest taki moment, w którym źli stoją przy oknach i wrzucają do środka koktajle Mołotowa, czy coś w podobie, a "nasi" duszą się i wyglądają jakby byli na skraju śmierci. Dlaczego więc ten Rusek, stojący przy samym oknie, widzący co dzieje się w środku, posiadający nabitą broń, nie odda przynajmniej jednego strzału? A że paru ich było, to gdyby używali mózgów, zamiast podążać za scenariuszem, mielibyśmy zgoła inną historię. I takich drobiazgów jest w tej sekwencji cała masa. Zebrane do kupy skutecznie torpedują ostateczne wrażenie.

"Kos" to pod wieloma względami kino klasy światowej (dzisiaj znaczy to już coraz mniej, ale wiesz o co mi chodzi), ciągnięte trochę w dół specyficznymi decyzjami reżyserskimi i taką sobie fabułą. W filmie pojawiają się jeszcze choćby takie nazwiska, jak Matylda Giegżno i Dobromir Dymecki, ale ciężko nawet nazwać skutki ich pracy postaciami. To bardziej narzędzia służące pchaniu fabuły naprzód, a w niektórych przypadkach dosłownie ozdobniki, bo taka Matylda nie ma ostatecznie praktycznie żadnego wpływu na szerszą fabułę. Ale hej, lubię ją, miło, że wpadła. Tylko chyba nie o to chodzi w kinematografii. Zazwyczaj. Adam Sandler pewnie by polemizował. Śmiem jednak twierdzić, że jeśli na seans wybierzesz się ze świadomością, że to nie Tarantino, a jego tańsza, polska podróbka, jesteś w stanie spędzić z "Kosem" bardzo przyjemne dwie godziny. Wiele elementów jest zdecydowanie do poprawy, ale i tak bardzo bym chciał, aby więcej osób odważyło się robić u nas kino w taki sposób. Film Maślony pokazuje, że mamy potencjał, aby się w nim odnaleźć.

P.S. Miej, proszę, na uwadze, że wczorajsza ocena 6 nijak się ma do tej dzisiejszej. "Studio 666" było niezłe w swojej kategorii. Nasz "Kos" to zupełnie inny poziom, ale i zupełnie inny rodzaj kina. Kontekst jest ważny!

Atuty

  • Rześkie, pełne napięcia i charakteru dialogi;
  • Więckiewicz, Pacek i Bielenia tworzą bardzo wyraziste, nawet jeśli przerysowane kreacje;
  • Porządne kostiumy, dekoracje i w ogóle jakość produkcji;
  • Potrafi zaskoczyć a to nagłym, a to przeciągniętym zwrotem akcji;
  • Dużo dobrze złapanego grania ciałem - zwłaszcza Więckiewicz.

Wady

  • Ostatecznie mocno nijaka fabuła;
  • Przesadna teatralność psuje napięcie części scen;
  • Sceny akcji, zwłaszcza finałowa, bardzo niewprawnie nakręcone;
  • Nierozwinięte, płytkie postacie poboczne, łącznie z tytułowym Kościuszką.

"Kos" trzyma widza za jaja od pierwszych minut i nie puszcza niemal do samego końca. Fabule brakuje wyraźniejszego kierunku i czepialski widz znajdzie tu masę detali, którym można coś zarzucić, ale od sceny do sceny, z minuty na minutę Maślona jest po prostu świetny, tworzy klimat tak gęsty, że można go kroić nożem. Ocena może nie zachwyca, bo ja lubię marudzić, ale i tak zachęcam, aby pójść do kina, pokazać, że "this is the way".

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper