Reklama
Diuna: część 2 (2024)

Diuna: część 2 (2024) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Druga opinia

Piotrek Kamiński | 29.02, 21:05

Paul Atryda i jego matka trafili do plemienia Fremenów. Z jednej strony chcąc pomścić zdradziecki atak Harkonnenów, z drugiej szukając dla siebie nowej drogi, młody chłopak kroczy pełną pułapek i niepewności ścieżką ku swojemu przeznaczeniu.

W zeszłym tygodniu Roger dzielił się już z wami swoją opinią na temat najnowszego filmu Denisa Villeneavue, więc możecie dziwić się, czemu ja jeszcze pcham się ze swoim tekstem. Z dwóch powodów. Po pierwsze, film jest tak dobry, że zwyczajnie chcę to podkreślić dając drugą opinię. Po drugie, ponieważ okoliczności, w jakich przyszło mi film oglądać nie należą do najzwyklejszych, za to na pewno ciekawych, czym również chciałbym się z wami podzielić.

Dalsza część tekstu pod wideo

Otóż ledwo trzy tygodnie temu, podczas specjalnego pokazu pierwszych odcinków drugiego sezonu "Halo", Roger zupełnie niespodziewanie wypalił do mnie, czy nie miałbym ochoty wybrać się w poniedziałek, 26.02 na specjalny pokaz dzisiejszego filmu, połączony z prezentacją nadchodzącej wielkimi krokami, nowej produkcji norweskiego Funcomu, "Dune Awakening" (o której szerzej opowiem ci już jakoś za tydzień, kiedy tylko spadnie embargo), a na deser w planach jest również zwiedzanie studia Warner Bros. Zaraz. Pokaz filmu, skandynawska gra i do tego jeszcze amerykańskie studio? To gdzie to się ma odbyć? W Los Angeles... No to chyba jasne, że krótkie "tak" wyskoczyło z moich ust, zanim zdążyłem się nad nim jakkolwiek zastanowić?

Polska ekipa składała się (właściwie to "składa się", bo piszę te słowa na pokładzie samolotu, obecnie przelatującego mniej więcej nad Belfastem) ze mnie, Kuby Karasia z Filmwebu, Konrada Sarzyńskiego z Gry Online i opiekującego się naszą wycieczką Jurka Yasuhiro Kanzawy z Marchsreiter, którego możecie też kojarzyć jako producenta materiałów na YouTube'a CD-Action. Mała, ale zadziorna grupa. Event miał odbyć się we wtorek, więc kiedy po czternastu godzinach podróży, od siódmej rano w poniedziałek, dotarliśmy na miejsce również w poniedziałek o godzinie drugiej popołudniu (jeszcze nigdy tak daleko nie leciałem, niezły absurd), mieliśmy jeszcze całkiem sporo czasu na zobaczenie paru miejsc, zakosztowanie odrobiny amerykańskiego snu. I powiem wam, że... Epidemia opioidowa i kryzys bezdomności, o których słyszy się czy to w wiadomościach, czy w produkcjach takich jak "Dopesick" albo "Painkiller" są jak najbardziej realne i widoczne gołym okiem. Idziesz sobie Aleją Gwiazd, spoglądasz czyje nazwiska rozpoznajesz, a tuż obok do snu w swoim namiocie układa się jakiś człowiek. Po ulicach przechadzają się nieprzyjemnie wyglądający uzależnieni, zapewne na głodzie, a słyszałem też, że pod 7 Eleven obok naszego hotelu, jakiś czas temu zastrzelili człowieka. W ciągu dnia miasto wciąż ma swój urok, ludzie w sklepach i restauracjach są bardzo mili, zawsze pytają jak się masz i naprawdę oczekują odpowiedzi, biały znak Hollywood na wzgórzach przyciąga wzrok (niestety, nie da się już podejść pod same literki, choć próbowaliśmy), produkty w sklepach potrafią być abstrakcyjnie duże, a wycieczka po WB otworzyła mi oczy na to jak ogromna jest skala tego miejsca i przemysłu filmowego w ogóle. Miło było też spotkać i zamienić parę zdań z zaproszonymi Twitch streamerami i jutuberami (nie mogłem odmówić sobie wspólnej fotki z Maximilianem Doodem). Tak więc mimo, że to już nie te Stany, które chciałem odwiedzić piętnaście lat temu i tak żałuję jedynie tego, że cały wyjazd był tak krótki i dziękuję Marchstreiter, Funcom i WB za tę możliwość. No dobra, to skoro już się nagadałem, to teraz o filmie!

Diuna: część 2 (2024) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Ewolucja starych i niebanalne nowe postacie

Paul i Chani

Kończy się dopiero luty, a wielce prawdopodobne jest, że właśnie dostaliśmy najlepszy film tego roku i jedno z najwspanialszych widowisk science-fiction w historii (może i w ogóle najwspanialsze).Tak naprawdę oba dotychczasowe filmy tworzą jedną, spójną historię, przez lekko ponad pięć godzin opowiadając na nowo historię z klasycznej książki Franka Herberta. Czy w stu procentach wiernie? Nie. Dialogi zostały uwspółcześnione, niektóre detale zmienione, aby historia mogła lepiej płynąć, inne przesunięte, potencjalnie na kolejne filmy, ale wszędzie tam, gdzie jest to najważniejsze, w szerokim ujęciu, wciąż jest to wierna adaptacja prozy autora, pełna alegorii droga bohatera do statusu zbawcy i jednocześnie wyraźna krytyka mesjanizmu.

Lekko nudnawy Paul (Timothee Chalamet) z pierwszej części odchodzi w niepamięć. Ten tutaj jest już zupełnie innym człowiekiem, pełnym pasji, nie bojącym się odebrać życie, a na przestrzeni fabuły ewoluuje dalej, kończąc jako absolutny badass, potrafiący porwać tłumy nawet bez konieczności używania Głosu. Towarzyszą mu powracający z pierwszego filmu Stilgar (Javier Bardem) - prawdopodobnie najzabawniejsza postać w całym filmie - mama, Jessica (Rebecca Ferguson) i Chani (Zendaya), do której Paul nieustannie robi słodkie oczka. To, że są to świetnie dobrani aktorzy, udowodnił nam już po części pierwszy film. Teraz część druga tylko cementuje tę prawdę. Chalamet i Zendaya mają świetną chemię, Ferguson z minuty na minutę staje się coraz mniej ludzka, a Bardem potrafi rozśmieszyć całą salę kinową nawet tuż po bardziej emocjonalnych wydarzeniach, które, nawiasem mówiąc, też potrafią być jego udziałem.

Warto wspomnieć też nowych członków obsady. W końcu poznajemy Imperatora i choć z początku parsknąłem, kiedy zobaczyłem, że gra go Christopher Walken, to jednak ostatecznie jestem pod wrażeniem jego roli. Reżyserowi udało się utrzymać jego zwyczajowe "walkenizmy" na wodzy i wyszła naprawdę fajna, odrobinę oderwana od wszystkich i wszystkiego postać. W jego córkę wcieliła się Florence Pough i choć generalnie lubię ją, a i tutaj wypada absolutnie poprawnie, to uważam, że więcej niż o niej jaki postaci, można powiedzieć o jej wymyślnych strojach. Absolutną bestią jest natomiast Austin Butler jako Feyd-Rautha - zabawne, biorąc pod uwagę, że "bestią", zasadniczo, jest jego kuzyn, Rabban (Dave Bautista). Butler był świetny jako Elvis, ale nie byłem przekonany, czy kupię go jako bezwzględnego, przerażającego wojownika z rodu Harkonnenów. Oh, jakże się myliłem! Rautha jest absolutnie dziki, nieludzki, odrażający wręcz, a delikatne gesty Butlera, jak ruszanie żuchwą, kiedy akurat nie mówi, czy delikatne przechylanie pozbawionej włosów głowy sprawiają tylko, że człowiek tym bardziej nie ma pojęcia czego ma się po nim spodziewać. Sprawia to, że końcówka filmu, której nie będę tu oczywiście opisywał, powoduje szybsze bicie serca u widza, nawet jeśli zna on już książkowy oryginał i wie, co będzie dalej.

Diuna: część 2 (2024) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Audiowizualne przeżycie. To trzeba zobaczyć i usłyszeć samemu

Feyd-Rautha

Tak jak dosłownie zawsze u tego reżysera, film wygląda i brzmi po prostu zniewalająco. Przysięgam, że można by praktycznie co chwilę robić stopklatkę i za każdym razem efektem byłby idealny materiał na tapetę komputera albo obraz do powiedzenia na ścianę. Arrakis wygląda pięknie i niegościnne jednocześnie, a kroczące po jej powierzchni maszyny Harkonnenów onieśmielają swoim rozmiarem i majestatem (a jak pięknie wybuchają!). Ujeżdżanie czerwia - w szczególności ten pierwszy raz - sprawia, że widz aż trzęsie się cały w środku, ale o tym dlaczego opowiem dopiero za chwilę. Absolutnym mistrzostwem koncepcyjnym jest natomiast scena wprowadzająca postać Rauthy, czyli turniej z okazji jego urodzin. Czarne słońce sprawia, że wszystko, dosłownie wszystko staje się czarno-białe, nawet światło fajerwerków pozbawione jest blasku, a przez czarną barwę eksplozji, wyglądają one bardziej jak jakiś dziwny, pojawiający się i znikający płyn, zupełnie inny stan skupienia. Widok absolutnie nie z tego świata i gwarantuję ci, że czegoś takiego jeszcze nie widziałeś.

"Diuna: część 2" to film zasługujący na to, aby obejrzeć go w kinie. I to nie byle jakim kinie, ale możliwie najlepszym - z wielkim ekranem dla wrażeń wizualnych i jak najlepszymi głośnikami ze względu na audio. Jeśli akademia nie wręczy filmowcom Oscarów za zdjęcia, dźwięk i ścieżkę dźwiękową z pocałowaniem ręki, to równie dobrze może przestać istnieć, bo straci jakąkolwiek wiarygodność. Epicka muzyka dosłownie pompuje widza adrenaliną, otwierając mu szerzej oczy, podczas gdy dźwięk... O, panie! Nie wiem, czy to kwestia naszej sali projekcyjnej w Warner Bros, czy takie wrażenia będą towarzyszyły widzowi w każdym kinie, ale kiedy czerw pędzi pod piachem w stronę bohaterów, dźwięk dosłownie wżera się w człowieka, czuć wibracje pod nogami, jakby robal naprawdę miał zaraz wyskoczyć gdzieś obok nas. Kiedy natomiast Paul w pewnym momencie wykrzykuje Głosem "Silence!", przysięgam, że gdybym i tak nie siedział cicho, to zamknąłbym w tamtym momencie gębę na 110%.

Jednym z zarzutów, jakie ludzie mieli wobec części pierwszej, był bardzo powolny początek - niezbędny, ale jednak wymagający uwagi i cierpliwości. Część druga również nie zaczyna się od trzęsienia ziemi, ale czuć, że tempo od samego początku jest bardziej żwawe, a kolejne sekwencje akcji regularnie przecinają bardziej stonowane rozbudowywanie świata. Czyli co, denisowa "Diuna" to ideał? W sumie, to... Tak. To absolutne osiągnięcie w dziedzinie kina science-fiction, w przedbiegach wygrywające z "Gwiezdnymi Wojnami" i całą resztą konkurencji, pełne pięknych obrazów, świetnych kreacji aktorskich, niesamowitej muzyki, trzymających w napięciu scen i emocji. Kompletne.

Atuty

  • Bardzo dobra nowa część obsady i jeszcze lepsza powracająca;
  • Wizualny majstersztyk;
  • Ścieżka dźwiękowa i reżyseria dźwięku w ogóle, to mistrzostwo świata;
  • Trzyma w napięciu nawet, kiedy zna się oryginał;
  • Dobra chemia między Chalametem, a Zendayą;
  • Ewolucja Paula Atrydy;
  • Świetnie nakręcone, bardzo czytelne sceny walk;
  • Kreacja Javiera Bardema;
  • Idealnie wyważone tempo - nie chcesz żeby się skończył.

Wady

  • Nie wiem, teksty, którymi Paul wyrywa Chani to trochę suchary?

"Diuna: część 2" to w parze ze swoim poprzednikiem opowieść totalna - wszystko jest tu na swoim miejscu, działa tak, jak powinno i zostawia widza z ochotą na więcej, nawet mimo ambitnego czasu projekcji. Jeśli oglądasz rocznie tylko jeden film w kinie, to niech to będzie ten. Nie pożałujesz.

10,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper