Przeklęta woda (2024) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Brzmi prawie jak pomysł Stephena Kinga
Były baseballista, Ray Waller i jego rodzina wprowadzają się do nowego domu. W ogrodzie znajduje się basen, który z miłą chęcią odnawiają i wykorzystują do zabawy, rehabilitacji, wspólnego spędzania czasu i w ogóle wszystkiego. Nie zdają sobie sprawy, że basen posiada magiczną moc i domaga się złożenia mu ofiary...
Zalążek fabuły brzmi trochę jak coś z głowy Stephena Kinga. Przydałoby się jeszcze żeby akcja rozgrywała się w Maine, ale poza tym? Nawiedzony/Przeklęty/Paranormalny przedmiot codziennego użytku? Jest. Ojciec powoli zatracający się przez wpływ przedmiotu? Jest. Nudy i bardziej komiczny, niż straszny efekt końcowy? Również, niestety, są. Spojrzałem kto to napisał, a tam... Autor scenariusza do niedawnego "Dwie minuty do piekła". W sumie, horror wypuszczony na przełomie lutego i marca. Nie wiem, czego innego się spodziewałem...
Akcja filmu zaczyna się w przeszłości. Mała Rebecca Summers próbuje wyłowić łódkę z basenu na tyłach swojego domu. Jednak albo jest największą niezdarą świata albo jakaś niewidzialna siła wciąga ją do wody. Kiedy próbuje się wydostać, coś zabiera ją na dno. Spod powierzchni wody wygląda to trochę, jakby na brzegu i na trampolinie stali jacyś ludzie, ale nie mamy szansy się im przyjrzeć. Finalnie, na powierzchni wody zostaje jedynie kapeć z króliczkiem, który dziewczynka miała na stopie - jedyny dowód na to, że cokolwiek się tu wydarzyło.
Przeklęta woda (2024) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Basen lekiem na wszystko
Jeśli powyższy opis brzmi ci bardziej jak farsa, niż jak horror, to masz doskonałego nosa. Ten pomysł na fabułę jest tak niedorzeczny, że nawet wczuwający się na 100% aktorzy i okazjonalne jump scare'y nie są w stanie przesłonić faktu, że zasadniczo mamy do czynienia bardziej z parodią, czymś na wzór czarnej komedii, a nie rzeczywistym straszakiem. Bohaterowie filmu mają taką chcicę na swój basen, że widz zastanawia się kiedy zaczną się do niego przytulać i zarzucać nóżkę. Ray (Wyatt Russell) co i raz podkreśla, że są basenową rodziną, że ten basen to najlepsze co ich w życiu spotkało, że świetnym pomysłem na zapoznanie się z sąsiadami będzie zrobienie imprezy nad basenem. Nie zdziwiłbym się gdyby "basen" było najczęściej wypowiadanym słowem w całym filmie. Apogeum – przynajmniej w moim odczuciu – następuje kiedy rodzina jest u lekarza i Ray tłumaczy pani, że bardzo wziął sobie do serca rehabilitację, ćwiczy po parę razy dziennie, po czym kończy cały wywód krótką przerwą i podsumowującym: "mamy basen". Kamera spoczywa wtedy centralnie przed nim, zbliżając się lekko do jego twarzy, a jego uśmiechnięta twarz dziwnie kontrastuje z niepokojącą (powiedzmy) ścieżką dźwiękową.
Cała obsada naprawdę stara się, aby coś tam z tego scenariusza jednak wyciągnąć. Russell jest generalnie ciekawy, zwłaszcza gdzieś bliżej końca filmu, ale bardzo często zdarza się, że wygląda wręcz nieporadnie, jakby nie był pewien, co ma grać - tonalnie reżyser gubi się raz za razem, psując tym samym tę odrobinę napięcia, którą udało się zbudować niespiesznie dążąc do kolejnych "strasznych" momentów. Kerry Condon niby wypada bardzo w porządku jako wyrozumiała, ale i zmartwiona matka i żona, ale jej postać - w teorii - miała być kimś znacznie więcej. Film poświęca czas, aby opowiedzieć nam o tym, jak ciężko było jej, kiedy Ray robił jeszcze karierę jako baseballista, że ma podjąć pracę w miejscowej szkole, że szkoli się, aby zostać nauczycielem dla dzieci ze specjalnymi potrzebami. I wiesz co? Żaden z tych detali nie ma absolutnie żadnego znaczenia i nie zostaje nawet sensownie rozwinięty. Tak samo jak o trudach adaptacyjnych młodego Elliota (Gavin Warren) słyszymy głównie z opowieści. Ale za to chociaż zadbali o to, aby jego nastoletnią siostrę, Izzy (Amelie Hoeferle), grała odpowiednio dorosła aktorka, żeby można było bez skrupułów ślizgać się kamerą po jej ciele, kiedy pływa albo strategicznie ustawić się tak, żeby pół ekranu zajmował jej tył, kiedy daje nura żabką. Serio - w pewnym momencie już zaczęło mi się robić głupio, że patrzę.
Przeklęta woda (2024) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Mało duchów, za to sporo kobiecych kształtów
Jak już wspominałem, bać się to tutaj nie ma czego. Już sam fakt, że mamy do czynienia z nawiedzonym basenem skutecznie torpeduje jakiekolwiek napięcie, ale nawet zachowując otwarty umysł, większość motywów straszących opiera się na typowych jump scare'ach - kilka chwil ciszy i nagle za postacią, czy też obok niej pojawia się napuchnięty topielec z komicznie wybałuszonymi oczami czy inny zasuszeniec (nie wiem jakim cudem, skoro umarł w wodzie). Jasne, można podskoczyć, jak nagle muzyka podskakuje od 0 do 120 decybeli, ale nie na tym polega dobre straszenie widza. No i druga sprawa: bohaterowie zachowują się czasami tak nieskończenie głupio, że aż zasługują na to, aby coś im się stało. Albo Izzy płynie dwadzieścia metrów wgłąb basenu, ani przez chwilę nie zastanawiając się, że przecież jeszcze dzień wcześniej było tam może ze dwa i pół metra albo Elliot sprawdza kto stoi na desce, pod którą się znajduje płynąć do jej końca, zamiast wychylić się lekko w bok... Niby nic takiego, ale podobnych głupot i dziwactw jest tu tak wiele, że kumuluje się to wszystko i zaczyna drażnić.
Trzeba jednak przyznać, że ze dwa pomysły reżysera robią dobre wrażenie - przynajmniej wizualne. Podobało mi się, kiedy bohaterowie zanurzali się w bezkresnej toni basenu i jedynym punktem orientacyjnym był widziany gdzieś w oddali, oświetlony sztucznym światłem prostokąt tafli wody basenu oraz związaną z tym scenę rozgrywającą się bliżej końca filmu - jedyny moment, w którym poczułem cokolwiek, a wręcz nawet byłem pod wrażeniem tego, jak została ona zrealizowana.
"Przeklęta woda" jest złym filmem. Nie wiem, czy aż tak samo mizernym, jak wcześniejszy produkt scenarzysty/reżysera, wspomniane już "Dwie minuty do piekła", ale na pewno na podobnie niskim poziomie. Nie ma w tej koncepcji niczego strasznego, reżysersko film jest nierówny, rozlazły, zazwyczaj bardziej nudny albo zabawny, niż przerażający. No i nie wiem, gdzie wychowywał się pan Bryce McGuire, ale jak słyszę teksty w stylu (parafrazuję): "Kręci mnie, że pocałował mnie w usta katolicki chłopak, dla nich to taki zakazany owoc", to nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. No nic. Idę na kolejny seans! Może ten będzie chociaż trochę lepszy?
Atuty
- Kilka ciekawych wizualnie scen;
- Wyatt Russell miejscami robi wrażenie.
Wady
- Raczej specyficzny, kiepsko zrealizowany pomysł;
- Masa dziwnych decyzji scenariuszowych;
- Woli mówić, niż pokazywać;
- Dużo niezrealizowanych, ledwie nadgryzionych wątków;
- Nuda.
"Przeklęta woda" to film o magicznym basenie, który jednych chce zabić, a innym pomaga być lepszymi sportowcami. Cały film ma tyle samo sensu, co to zdanie, ale najgorsze w nim jest to, że to miał być przecież horror!
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych