Reklama
Avatar: Ostatni władca wiatru (2024)

Avatar: Ostatni władca wiatru (2024) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Nowe szaty króla

Piotrek Kamiński | 12.03, 21:14

Młody mnich Aang jest ostatnim żyjącym magiem powietrza czy też władcą wiatru. Uwięziony przez sto lat w lodowcu, budzi się w świecie rozerwanym przez wojnę, zapoczątkowaną przez pijany własną potęgą naród ognia. Tylko Avatar - potężna istota, zdolna opanować magię wszystkich żywiołów - jest w stanie zakończyć ten krwawy konflikt.

Nie ma to jak recenzja serialu trzy tygodnie po jego premierze, co nie? Miałem nadzieję, że ktoś inny zajmie się nią szybciej, ale coś nie spięło się na łączach i zostaliśmy z niczym. Stwierdziłem więc, że lepiej późno, niż wcale. W końcu oryginał od Nickelodeon jest bardzo ważnym elementem młodości niezliczonej ilości ludzi, szkoda byłoby zostawić nową adaptację bez żadnego komentarza. Poza tym, za oryginał też wziąłem się raczej późno - dopiero z synem - więc nawet dobrze emuluje to moje oryginalne doświadczenie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwszy sezon serialu Netflixa z grubsza adaptuje pierwszą księgę animacji. Osiem odcinków po ponad 40 minut oznacza, że - w teorii - wszystko powinno się mniej więcej zmieścić, lecz fani oryginału natychmiast zauważyli (niektórzy bardzo wokalnie), że niektóre wątki zostały pominięte. Trzeba jednak przyznać, że większość wyciętego materiału to i tak były zapychacze, historie raczej mało istotne w szerszej pespektywie tego świata, a w ich miejsce dostaliśmy odniesienia, postacie i wątki czerpiące z szerszego lore marki - tak z kolejnych sezonów, z sequela, czy nawet komiksów. Widać, że scenarzyści podeszli do tematu ambitnie, chcąc przedstawić historię możliwie kompleksowo. A że po drodze spłycili kilka wątków i postaci? No, nie mogło przecież być zbyt idealnie.

Avatar: Ostatni władca wiatru (2024) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Widać, że scenarzyści znają ten świat

Aang

Głównymi bohaterami serialu są Aang (Gordon Cormier), wspomniany już, ostatni ocalały z plemienia nomadów powietrza i obecne wcielenie Avatara, rodzeństwo Katara i Sokka (odpowiednio Kiawentiio i Ian Ousley) oraz do pewnego stopnia książę Zuko (Dallas Liu), syn władcy kraju ognia, obecnie na wygnaniu - choć akurat on na ten moment jest jeszcze bardziej postacią wspomagającą, z potencjałem do dalszego rozwinięcia. Ich przygoda to przede wszystkim podróż z miejsca w miejsce, jako że Aang cały czas poszukiwany jest przez kraj ognia i nie może długo przebywać w jednym miejscu. Teoretycznie również dlatego, że musi opanować sztukę manipulowania pozostałymi żywiołami, choć akurat pod tym względem przez cały sezon nie czyni absolutnie żadnego postępu. Trochę to dziwna decyzja scenariuszowa, bo na tym etapie w oryginale był już przecież całkiem zaawansowanym magiem wody - jego nauczycielka podróżuje w końcu razem z nim.

Zamiast tego, scenariusz pierwszego sezonu rozwija koncepcję odbierania lekcji mądrości od poprzednich Avatarów, których tutaj jest aż trzech (jeśli nikogo nie pominąłem). Moim zdaniem to również jest całkiem ciekawy pomysł na początek tej historii, pozwalający w bardzo naturalny sposób przedstawić historię świata przedstawionego. Jeśli znasz oryginał to dobrze wiesz, że historia do bitwy o północną wioskę magów wody i tak obfituje w ciekawe wydarzenia, więc naukę Aanga spokojnie można było przełożyć na później. No i nikt nie powiedział przecież, że serial musi skończyć się po trzech sezonach. Materiału jest przecież znacznie więcej. Grunt żeby się jakoś za bardzo nie spieszyli, bo już teraz widać pewne skróty myślowe, łączenie jednych wątków i rozbijanie innych, które - przynajmniej na ten moment - krzywdzą odrobinę niektóre postacie.

Avatar: Ostatni władca wiatru (2024) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Kilka niepotrzebnych zmian 

Władca kraju ognia Ozai

Jedną z takich postaci jest generał Iroh (Paul Sun-Hyung Lee), w tej wersji praktycznie od samego początku pełen wątpliwości co do słuszności działań swojego brata, władcy kraju ognia, Ozaia (Daniel Dae Kim). Z jednej strony służy to pokazaniu wewnętrznego konfliktu tamtejszego ludu, z drugiej spłyca potencjalny wydźwięk późniejszych wydarzeń. Rzecz w tym, że scenarzyści i tak pokazują nam walczących z Ozaiem rewolucjonistów, więc w gruncie rzeczy ta zmiana charakteru Iroha niczego nie wnosi. Podobnie zastanawiająca jest decyzja aby Sokka od samego początku nie był komicznym zboczuchem. Że niby nie wypada. Ale jedyne, co tym osiągnęli, to spłycenie postaci, która nie musi już uczyć się pokory, nie musi dojrzeć, bo od początku jest w zasadzie swoją ostateczną wersją. Bez sensu. Najbardziej przeszkadza mi jednak Aang, który praktycznie zupełnie zatracił swoją głupkowatą, wesołą naturę i teraz jest tym takim młodym-dorosłym, mającym problem z odnalezieniem się w tym nowym świecie. Automatycznie jest nam go bardziej szkoda, ale raz jeszcze odnoszę wrażenie, że jako postać stał się przez to bardziej nudny.

Problemem tych netflixowych adaptacji seriali animowanych - ten sam problem miał i "One Piece" - są kostiumy. Nie chodzi o to, że są niedostatecznie wierne oryginałowi. Jeśli już to właśnie w drugą stronę - są tak pięknie odwzorowane, tak żywe... Że wyglądają przez to cholernie sztucznie. To nie są ubrania, które ktoś faktycznie nosi na sobie na co dzień, a dopieszczone, świeżo kupione/uszyte stroje na specjalną okazję. I absolutnie nic się w tym temacie nie zmienia do samego końca sezonu. Mimo że bohaterowie są w podróży od dobrych paru miesięcy, ich ubrania wciąż nie noszą żadnych śladów użytkowania - nawet nie brudzą się, tak wiesz, po ludzku, nie kurzą się ani nic. Przeszkadzało mi to znacznie bardziej niż nadużywanie The Volume (tego okrągłego ekranu CGI, na którym Disney robił tła do "Mandaloriana"), bo ciężej było przez to "wgryźć się" w ten świat, poczuć, że to prawdziwe miejsce i prawdziwi ludzie.

Ostatecznie jednak nie uważam, aby netflixowy "Avatar" był zły. To zasadniczo całkiem udana adaptacja, z paroma ciekawymi rozwinięciami oryginalnego materiału, dobrym tempem i solidnymi występami całej obsady. Kilka wątków i postaci wypada subiektywnie słabiej, niż w animacji, ale w żaden sposób nie psuje to odbioru całości. Wydaje mi się, że uber-fani zawsze znajdą coś, do czego można się przyczepić (sam też trochę się czepiam), ale jeśli spojrzeć na serial jako swój własny twór, to trzyma się on kupy. Dobrze się to oglądało. Czekam na drugi sezon i chyba w międzyczasie przypomnę sobie jeszcze raz oryginał!

Atuty

  • Zasadniczo dobry casting;
  • Dobre tempo;
  • Spora część żartów skuteczna;
  • Zaskakująco mroczny, miejscami bardziej niż oryginał;
  • Wątki i postacie zaczerpnięte z późniejszych produkcji ładnie komponują się z przedstawioną historią.

Wady

  • Bardzo sztucznie wyglądające stroje;
  • Sztuki walki wymieszane z magią żywiołów mogłyby mieć większego kopa;
  • Niepotrzebnie spłycona część postaci.

Nie jest to może poziom klasycznej animacji, ale netflixowy "Avatar: Ostatni władca wiatru" jest jak najbardziej udanym serialem. Bohaterów łatwo lubić, akcja jest wartka i pełna niespodzianek, CGI w większości solidne. Czekam na więcej.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper