Bękart (2023) - recenzja, opinia o filmie [Best Film]. Wrzosowisk nie da się opanować
Pochodzący znikąd, były kapitan wojskowy podejmuje próbę kolonizacji duńskich wrzosowisk w zamian za tytuł szlachecki. Jego starania nie przypadają do gustu żyjącemu nieopodal spadkobiercy ziemskiemu, który rości sobie prawa do tych terenów. Czym zakończy się ich spór?
Jest coś cholernie swojskiego w oglądaniu filmu o upartym rolniku, który postanawia dorobić się na uprawie jednego z trzech najbardziej "chłopskich" warzyw, jakie jestem w stanie wymyślić. Nie wiem, czy to ta bliskość polskim klimatom, czy zwykły ludzki upór sprawiają, że z postacią Ludviga Kahlena tak łatwo jest sympatyzować, ale widz bardzo szybko zaczyna mu kibicować. Chociaż fakt, że Simon Bennebjerg gra tak przekonująco zepsutego, rozpieszczonego gówniarza, który całe życie spędził w przekonaniu, że wszystko mu się należy, łącznie z ziemią, którą zajmuje się nasz bohater, też na pewno trochę pomaga.
Przyznam, że bałem się trochę tego filmu. Duńska kinematografia nie boi się trudnych tematów i nie mają żadnego problemu z fabułami prezentującymi niesprawiedliwość, ludzkie zepsucie i tym podobne ciekawe tematy, po których z kina wychodzi się pustym w środku. Ale z drugiej strony, takie bezpardonowe podejście sprawia, że ich filmy ogląda się na skraju fotela, właściwie do końca nie mogąc mieć pewności, dokąd to wszystko zmierza (chyba, że zna się literacki pierwowzór filmu albo prawdziwą historię Kahlena, będącą oryginalnym źródłem całej tej opowieści). Przykłady można mnożyć, a mnożyć, ale żeby daleko nie szukać, to niech będą dwa również z Madsem - ciężkie, trzymające w napięciu do samego końca "Polowanie" z 2012 i druzgocący oczekiwania "Jeźdźcy Sprawiedliwości" z 2020. "Bękart" też pozamiata cię emocjonalnie, ale nie martw się - nie będę tu zdradzał w jaki sposób dokładnie.
Bękart (2023) - recenzja, opinia o filmie [Best Film]. Jak Duńczycy kolonizowali swoje ziemie
Tytuł filmu natychmiast zdradza nam jeden istotny element całej tej układanki, mianowicie jakiego typu osobą jest Ludviga Kahlen (Mikkelsen). Pochodzący znikąd bękart, który mimo to był kapitanem w duńskiej armii - a więc osoba zawdzięczająca wszystko wyłącznie swojej własnej, ciężkiej pracy. Kiedy go poznajemy, wyczekuje właśnie audiencji u ludzi króla, którym chce przedstawić swój pomysł zbudowania osady na stojących ugorem wrzosowiskach Danii. Dopiero zapewnienie, że całą operację sfinansuje osobiście kupuje mu przyzwolenie rządu. Żwawo bierze się za szukanie odpowiedniego gruntu, stawia dom i najmuje pracowników. Lokalny ksiądz (Gustav Lindh) prosi go też o zatrudnienie chłopa i jego żony (odpowiednio Morten Hee Andersen i Amanda Collin). Nie wie, że zatrudniając ich, nadeptuje na odcisk wspomnianemu dziedzicowi, De Schinkelowi (Bennebjerg), lecz tak naprawdę jest to zapewne najmniejsze ze wszystkich jego zmartwień.
Główna oś fabuły orbituje wokół tego uporu głównego bohatera, próbującego za wszelką cenę utorować sobie drogę do szlachectwa. Los co i raz rzuca mu jednak kłody pod nogi - czy to kiedy ledwie uchodzi z życiem po ataku przebiegłych bandytów, czy ze względu na niesprzyjającą pogodę, czy bo takie widzimisię miał akurat Schinkel. Widz szybko zaczyna jednak zauważać, że elity, do których aspiruje Ludvig, są w rzeczywistości zgniłe, nastawione na łatwy zysk, utrzymanie władzy, pełne jadu, złośliwości i uprzedzeń. Pytanie, czy i on zdąży to zauważyć i jeszcze zmienić kierunek, czy może od samego początku skazany był na ich los? Scenariusz Nikolaja Arcela i Andersa Thomasa Jensena (a więc również i fabuła książki Idy Jessen) nie należy do przesadnie skomplikowanych. Progresja wydarzeń jest łatwa do zrozumienia i bardzo logiczna, lecz nie znaczy to, że film jest prosty czy banalny. Ta pozorna prostota pozwala reżyserowi operować kontrastami, mieszać je, modulować, zasadniczo bawić się naszymi oczekiwaniami i w rezultacie stworzyć pełen różnych odcieni obraz człowieka i poszukiwania własnego miejsca. Wszystko - tylko nie banał.
Bękart (2023) - recenzja, opinia o filmie [Best Film]. Chłop przy pracy w polu nigdy nie wyglądał tak pięknie
Bardzo istotnym elementem filmu Arcela są ziemie, na których rozgrywa się cała akcja. Rozpoczynany od tekstu informującego widza czym są duńskie wrzosowiska, który jednocześnie przestrzega, że wielu już próbowało, lecz nikomu nie udało się ich okiełznać. Później oko kamery kierowanej przez Rasmusa Vindebæka regularnie skupia się właśnie na ziemi, na wrzosach - czasami szerokimi panoramami, pięknie oświetlonymi wschodami i zachodami słońca, a kiedy indziej na zbliżeniach, niemal intymnie przyglądając się pracy Ludviga, obserwując chodzące po grządkach żuki lub, jak nazywa je młodziutka Anmai Mus (Melina Hagberg), odgryzacze palców. Samotnie pracujący na kolanach, na tle wschodzącego słońca Kahlen, z piachem przesypującym się przez palce, wgryzającym w oczy, stanowi idealny mikrokosmos obrazu Arcela.
Same obrazy byłyby jednak niczym, gdyby nie doskonała gra aktorska. Z jednej strony mamy wycofanego, małomównego, za to upartego jak osioł Mikkelsena. Nawet gdyby przez całe dwie godziny jedyne co robił, to mierzył wszystkich nieprzychylnym wzrokiem, zapewne i tam byłby hipnotyzujący, ale to sposób w jaki jego Kahlen zmienia się na przestrzeni filmu i jakie emocje za tym idą, sprawia, że jest to kolejna, absolutnie świetna rola w dorobku aktora. W wydobyciu tej głębi pomagają mu koleżanki z planu, wcielające się w Anmai Mus i Ann Barbarę. Ta pierwsza to wciąż maluch i podejrzewam, że jej gra jest bardziej urocza, niż świetna (przynajmniej takie wrażenie towarzyszyło mi w trakcie seansu, jako że nie znam duńskiego), ale potrafi zarówno rozbawić, jak i rozśmieszyć, a i wyciąga nowe pokłady uczuć z Madsa, więc ewidentnie nie jest jedynie ozdobą. Ann Barbara jest znacznie bardziej stonowaną postacią, ale ten jej zimny upór bardzo zgrabnie komplementuje podobny styl Ludviga. Po drugiej stronie barykady mamy natomiast Simona Bennebjerga w roli Fredericka Dr Schinkela. Jak już wspominałem, jest to postać zepsuta do szpiku kości, wyniosła, czerpiąca radość z wywyższania się i torturowania innych - nieważne czy fizycznie, czy psychicznie. Jego relacja z głównym bohaterem przywodzi odrobinę na myśl dynamikę łączącą Jokera i Batmana. Jeden stoicki, stojący po stronie prawa, ale nie bojący się używać również radykalnych metod, aby to prawo chronić, a drugi lubujący się w chaosie, z uśmiechem na ustach krzywdzący ludzi i patrzący na reakcję swojej nemezis.
"Bękart" był propozycją Duńczyków na tegoroczne Oskary i absolutnie mógłby powalczyć o statuetkę. Strach się bać jak doskonałe produkcje finalnie doczekały się nominacji, skoro dla filmu Nikolaja Arcela zabrakło już miejsca (zakładając, że wciąż traktujemy nagrody Akademii względnie poważnie, bo zdaje się, że wypięli się na dzisiejszy film ze względu na zbyt małą różnorodność rasowo-orientacyjno-jakąś tam). To pięknie nakręcony, świetnie zagrany film historyczny, niby o uprawianiu warzyw, ale tak naprawdę o człowieczeństwie. Jak powiedziałem zaraz po wyjściu z sali kinowej: "To był najbardziej zajmujący film o uprawianiu [redacted], jaki w życiu widziałem. Pamiętaj, aby postać się go złapać, kiedy wskoczy na ekrany kin już piętnastego marca.
Atuty
- Mads Mikkelsen jak zwykle w formie;
- Ciekawa reszta obsady;
- Piękne zdjęcia;
- Prosta, ale dzięki świetnym postaciom wciągająca historia;
- Bawi, porusza, przeraża.
Wady
- Finałowy akt, z wprowadzonymi nowymi postaciami, może trochę męczyć, nawet jeśli jest niezbędny.
"Bękart" może ostatecznie nie być tym, czego się spodziewasz, ale to właśnie ta wijąca się jak piskorz fabuła i doskonały jak zawsze Mads Mikkelsen sprawiają, że przez dwie godziny siedzisz i jednocześnie boisz się patrzeć oraz nerwowo wyczekujesz co dalej.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych