Bonnie i Clyde (1967) - retro recenzja, opinia o filmie [HBO]. Znudzone dzieciaki w czasach kryzysu
Bonnie Parker poznała Clyde'a Barrowa czystym przypadkiem, a że była znudzoną swoją egzystencją, małolatą z jakiejś dziury w Teksasie, natychmiast dała się skusić jego urokowi. Razem ruszyli w kraj, rabować banki i korzystać z życia. Młodzi, niepokorni, skazani na marny koniec od momentu, w którym po raz pierwszy przelali ludzką krew.
Podobno Jack Warner nie potrafił zmusić się do polubienia filmu Arthura Penna, będąc przekonanym, że będzie on kompletną klapą. Był o tym tak przekonany, że zamiast płacić produkującemu film Warrenowi Beatty'emu standardową stawkę, zgodził się oddać mu szalone 40% ze wszystkich przychodów filmu. Musiało zrobić mu się głupio, kiedy ostatecznie film odniósł olbrzymi sukces, zarabiając na całym świecie zdrowych siedemdziesiąt milionów dolarów. Oznacza to, że pan producent i gwiazda filmu w jednej osobie skosił jakieś 28 baniek, co nawet dzisiaj jest zawrotną kwotą, a jak jeszcze wziąć pod uwagę inflację, okaże się, że Warner lekką ręką oddał Beatty'emu ponad 260 milionów dzisiejszych dolarów. Nie mam pytań.
Po spojrzeniu na film dzisiejszym okiem (wydaje mi się, że widziałem go wcześniej, kiedy byłem młodym, pretensjonalnym pseudo-snobem, ale głowy nie dam), rozumiem skąd ten negatywizm może się brać. Bo tak jak zdecydowanie jest to ciekawy obraz Ameryki lat wielkiego kryzysu, tak niektóre decyzje artystyczne twórców są odrobinę dyskusyjne i, w moim odczuciu, nie do końca trafione. Nie powiedziałbym, że psują z automatu cały film, ale są jednak na tyle zauważalne i istotne w szerszym odbiorze całości, że pokusiłbym się o stwierdzenie, że nie jest to wcale tak wybitny klasyk, jakim się go maluje. Robi wrażenie - to na pewno - ale swoje za uszami ma.
Bonnie i Clyde (1967) - retro recenzja, opinia o filmie [HBO]. W większości prawdziwa historia
Prawdziwi Bonnie Parker (Faye Dunaway) i Clyde Barrow (Warren Beatty) poznali się w trochę innych okolicznościach, niż pokazuje to widzowi film, co z miejsca wysyła sygnał, że mamy do czynienia z historią nieco romantyzowaną, przypudrowaną na potrzeby kina. Scenariusz nie należy do najbardziej szczegółowych w historii. Para rusza we wspólną podróż po jednej, krótkiej konwersacji, chwilę później dołącza do nich C.W. Moss (Michael J. Pollard), a po nim brat Clyde'a i jego żona (Gene Hackman i Estelle Parsons). Tak przygotowani jeżdżą wspólnie od roboty, do roboty, po drodze nieźle się bawiąc, robiąc sobie zdjęcia i co tam jeszcze. I tak to sobie trwa, aż do nieuniknionego końca.
Próbuję przez to powiedzieć, że fabularnie mamy tu do czynienia z bardzo prostą konstrukcją. Można wręcz powiedzieć, że brakuje jej trochę celu, choć z drugiej strony, życia pary kochanków też były bardzo chaotyczne, przeżywane z dnia na dzień, więc dobrze oddaje to tę ich niepokorną, anarchiczną naturę. Wypada jednak przyznać, że poszczególne sceny same w sobie robią zwykle wrażenie, przydałoby się im jedynie więcej tkanki łącznej. Dziki dzień, spędzony z postaciami Gene'a Wildera i Evans Evans (ciekawe nazwisko), jest pełen napięcia, mrocznych, ale komediowych momentów i pokazuje, że tak naprawdę oglądamy tylko rozbestwione, zepsute ponad możliwość naprawy dzieciaki. To w tych momentach przebija największy tragizm tej opowieści.
Bonnie i Clyde (1967) - retro recenzja, opinia o filmie [HBO]. Dużo ciekawych pomysłów, różnie zrealizowanych
Ikoniczne stroje pary głównych bohaterów na stałe zapisały się w kanonach mody, lecz nie tylko one przykuwają wzrok widza podczas seansu. Reżyser zdjęć, Burnett Guffey do spółki z Pennem pozwolili sobie na solidną dawkę eksperymentacji, wzorując się częściowo na filmach Kurosawy i kinie europejskim. Tego pierwszego widać przede wszystkim w kręconym na różne tempa taśmy filmowej finale, gdzie reżyser chciał jak najmocniej podkreślić rozgrywającą się na ekranie przemoc. Wpływy starego kontynentu to natomiast przede wszystkim ostry, mocno cięty montaż i ruch kamery. I tak jak dobrze zrobionym slow motion nigdy nie pogardzę, tak ten montaż regularnie przyprawiał mnie o zawroty głowy, a w paru miejscach po prostu denerwował. Kamera podąża za twarzą Bonnie na dużym zbliżeniu, nagle tnie do Clyde'a, również śledząc jego ruch, sekundę później znowu Bonnie. Nic nie widać, więc miło, że raz na jakiś czas wskakuje i szersze ujęcie, ale nie rozumiem, czy ma mi to powiedzieć coś o stanie emocjonalnym bohaterów, o samej sytuacji, czy co tu się właściwie dzieje? Do tego muzyka jak z "Benny'ego Hilla", która zamiast budować klimat, kompletnie mnie rozpraszała.
Beatty i Dunaway stworzyli całkiem ciekawą parę ekranową. On jest takim względnie klasycznym amantem z tamtych lat, choć wybuchowym i ostatecznie niebezpiecznym. I tak jak z tym pierwszym nie mam żadnego problemu, tak nigdy do końca nie kupiłem go jako niebezpiecznego psychola. Co innego Dunaway, która właśnie tym jest przede wszystkim. Specyficzna to bardzo rola, eteryczna, intrygująca, wręcz pociągająca w tej swojej tajemniczości, choć i tu miałem wrażenie, że istotne elementy jej osobowości zostały pominięte albo nie zmieściły się w ostatecznej wersji filmu, przez co niektóre sceny sprawiają wrażenie wyrwanych z kontekstu. Jeśli jednak połączyć te lepsze i gorsze aspekty obu postaci, wychodzi z nich elektryzująca para - niby złych ludzi, ale jednocześnie takich, którym ma się ochotę kibicować. Z resztą obsady też sytuacja wygląda bardzo różnie. Pollard jest bardzo wiarygodny jako prosty, nieprzesadnie inteligentny Moss. Hackman śmieszkuje i wygląda, że dobrze się bawi, za to Evans... Jest irytująca. To nie wina aktorki, tak kazali jej zagrać, żeby jeszcze bardziej podbić charakter Bonnie, ale efekt, no, drażni trochę.
"Bonnie i Clyde" jest filmem o tyle ważnym, że pokazuje prawdziwy obraz Stanów Zjednoczonych wczesnych lat trzydziestych dwudziestego wieku, czasy, w których ludzie z dnia na dzień potrafili stracić wszystko, kiedy zrezygnowana i pozbawiona złudzeń młodzież szukała ujścia dla swoich frustracji, a prohibicja przyczyniła się do rozkwitu zorganizowanej przestępczości. Jako koherentna opowieść o niecodziennej miłości dwójki osób wypada jednak bardzo nierówno, chaotycznie i miejscami po prostu nudno. Ryzykując narażenie się fanom, twierdzę, że Warner miał ostatecznie trochę racji.
Atuty
- Beatty i Dunaway mają ciekawą chemię;
- Brutalny jak na tamte lata;
- Kilka ciężkich, pełnych napięcia scen;
- Ukazanie Ameryki w latach kryzysu;
- Kostiumy;
- Czarny humor czasami działa jak powinien.
Wady
- Dziwny, chaotyczny montaż i praca kamery;
- Ścieżka dźwiękowa kojarzy się bardziej z farsą, niż tragedią;
- Porwana, pełna luk fabuła;
- Aktorsko mocno się zestarzał.
"Bonnie i Clyde" to z jednej strony interesująca lekcja historii, z drugiej chaotyczna, nie zawsze porywająca opowieść o jednej z najbardziej popularnych par przestępców w historii. Brutalny i smutny, ale w żadnym wypadku nie wybitny.
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych