Civil War (2024) - recenzja, opinia o filmie [Best Film]. Ostatni z nas, fotoreporterów
Lubiący flanelowe koszule Joel wyrusza wraz z młodą dziewczyną w podróż po zrujnowanych, niebezpiecznych Stanach Zjednoczonych, gdzie każdy postój może oznaczać śmierć i nawet wojsku nie można już ufać. Nie, to nie kolejny sezon "The Last of Us", a nowy film Alexa Garlanda, zrobiony do spółki z A24.
Przyznam, że nie miałem pojęcia jaki dokładnie kształt przybierze nowe dzieło autora "Ex Machiny", "Anihilacji" i "MEN". Zwiastuny sugerowały rozpierduchę na miarę najgłupszych (czytaj: najlepszych) akcyjniaków lat dziewięćdziesiątych - czyli temat akurat temu reżyserowi jak dotąd obcy. Ciężko jednak nie poczuć się zaintrygowanym taką nieoczywistą kombinacją, mocną obsadą i głośnymi krzykami, jakoby był to największy i najdroższy film w historii A24. Hype jest na tyle duży, że nawet w Polsce każdy chce uszczknąć kawałek tego tortu dla siebie, tak więc do kin film wpuszcza Best Film, a dalszą dystrybucją zajmie się Monolith.
Olbrzymią zaletą filmu Garlanda jest to, jak ogólnikowy jest w swoim podejściu do tematu wojny domowej. Wiemy, że decyzje podejmowane przez prezydenta (jak zawsze świetny Nick Offerman, nawet jeśli w filmie nie ma go za dużo) sprawiły, że część Stanów postanowiła się zbuntować, ale nie wiemy dokładnie od czego się zaczęło, lądujemy w samym środku tego konfliktu – choć może bardziej odpowiednim byłoby stwierdzenie, że na samym końcu, ale o tym za chwilę. Pozwala nam to zachować obojętność, która charakteryzuje również naszych głównych bohaterów – fotoreporterów – dla których ważna jest historia, dobre zdjęcie, materiał, a nie to, kto wygra. W tej pracy nie można pozwolić sobie na osobiste sympatie polityczne. Sytuacja żołnierzy jest prosta: ktoś próbuje zabić ciebie, więc ty próbujesz zabić jego, zanim mu się powiedzie. Reszta jest w tym momencie nieistotna.
Civil War (2024) - recenzja, opinia o filmie [Best Film]. Ludzka strona konfliktu
Takiego filmu wojennego jeszcze chyba nie mieliśmy. Głównymi bohaterami nie są żołnierze, a dziennikarze, przez co akcję oglądamy bardziej "z boku" niż zwykle. Lee (Kristen Dunst), Joel (Wagner Moura), Jessie (Cailee Spaeny) i Sammy (Stephen McKinley Henderson) wciąż znajdują się w niebezpieczeństwie, muszą podążać za żołnierzami, trzymać głowy nisko. Miejscami narażają się wręcz bardziej, niż żołnierze, wychodząc zza osłony, aby zrobić dobre zdjęcie. Absolutnie głupie to z ich strony zachowanie i widz tylko czeka, aż w końcu skończy się dla kogoś źle. Więc tak naprawdę nie jest to film o walce. Nie chodzi o strategię, o zdobywanie kolejnych kilometrów, flankowanie, czy omawianie potencjalnego rozwoju wypadków. Garland skupia się na ludziach - zarówno tych, którzy z wojną nie chcą mieć nic wspólnego, jak i tych walczących.
To przerażająco realistycznie wyglądający portret prawdziwie podzielonego społeczeństwa. I znowu - ponieważ nie wiemy nawet dokładnie co ich tak podzieliło, bardzo łatwo jest przenieść mentalnie całą sytuację i na nasz grunt, co robi tym większe wrażenie, że wizja Garlanda jest naprawdę przerażająca. Błagający o litość, ranni żołnierze zostają zastrzeleni bez mrugnięcia okiem, dawni znajomi bez wachania rzucają się sobie do gardeł, oportuniści dopuszczają się zbrodni wojennych, wiedząc, że najpewniej nikt ich nawet nie zauważy. Jest pod koniec drugiego aktu taka scena z jak zawsze fenomenalnym Jessem Plemonsem, która doskonale pokazuje jak bezgranicznie bezwzględny potrafi być spuszczony ze smyczy człowiek. To zdecydowanie najmocniej trzymające w napięciu dziesięć-piętnaście minut całego filmu. Jeśli widziałeś Plemonsa w... W sumie to w czymkolwiek, to wiesz, jakiego kalibru sceny możesz się spodziewać.
Civil War (2024) - recenzja, opinia o filmie [Best Film]. Wojna się nie zmienia, najwyżej nasze spojrzenie na nią
Lekki spoiler z pierwszych minut filmu poniżej.
W całym tym piekle nasi główni bohaterowie zdają się zupełnie tym chaosem nie przejmować. Dźwięk wystrzałów jest jak muzyka dla ich uszu, podczas gdy lecące po niebie pociski są niczym fajerwerki. Jedna z pierwszych scen filmu kończy się niespodziewanym, samobójczym atakiem bombowym - wszędzie pełno ciał, muzyka która jeszcze niedawno przygrywała wesoło nagle przerodziła się w kompletną, pozbawioną jakichkolwiek dźwięków ciszę. Młoda Jessie próbuje otrząsnąć się, zrozumieć sytuację i opanować nerwy, podczas gdy zaprawiona Lee podchodzi bliżej, aby złapać lepsze ujęcie, ciekawszy kadr. Po czym cięcie i już widzimy naszych głównych bohaterów śmiejących się z czegoś, pijących drinki, planujących dokąd by się tu dalej udać. Jakby już zapomnieli, co wydarzyło się tylko kilka godzin wcześniej.
Ale to nie tak, że Garland zrobił z tej grupki dziennikarzy pancernych superbohaterów. Z początku to głównie Spaeny jest awatarem widza, nieprzyzwyczajoną do eksplozji i wszechobecnej śmierci, podczas gdy Lee wydaje się być absolutnie obojętna, znudzona wręcz, a Joela bardziej interesuje picie i bajerowanie młodej koleżanki, niż cokolwiek innego, ale i oni dadzą się prędzej czy później poznać z tej ludzkiej strony. Bo prawda jest taka, że do wojny nie da się przyzwyczaić - każdy ma jakąś swoją granicę. Może po prostu jeszcze jej nie znalazł. Chciałoby się aby bohaterowie byli może trochę szerzej rozwinięci, ale tak naprawdę nie oni sami są tu najważniejsi, stanowiąc zaledwie łącznik między wydarzeniami, a widzem.
Film wygląda pięknie, każdorazowo zaskakując widza nowymi, wpadającymi w oko, zapadającymi w pamięć lokacjami. Miałem po drodze wrażenie, że reżyser poszedł drogą Garetha Edwardsa, kiedy tamten robił swoje "Monsters" i po prostu jeździł po kraju, szukając ciekawie wyglądających miejsc, w których coś mogłoby się wydarzyć. Do tego efekty wizualne, wszelkie eksplozje i dziurawienie ciał wyglądają naprawdę sugestywnie. Nawet na ekranie IMAXa nie rzuciło mi się w oczy choćby jedno sztucznie wyglądające ujęcie, co, biorąc pod uwagę skalę całego filmu, robi duże wrażenie. Garland dodatkowo podkreśla kolejne, pełne przemocy momenty krótkimi, może jednosekundowymi przebiciami zdjęć robionych przez obie główne bohaterki - w kolorze od Lee i monochromatyczne z aparatu Jessie. Zwykle stanowią one taką kropkę nad i, dodatkową przestrogę przed horrorem wojny. Reżyser w bardzo ciekawy sposób operuje również muzyką i dźwiękiem, z nich też robiąc narzędzia do akcentowania wagi rozgrywających się wydarzeń. Tak jednak, jak z początku te nagłe przejścia z muzyki w ciszę albo odwrotnie robiły na mnie duże wrażenie, tak bliżej końca stały się odrobinę zbyt przewidywalne, zbyt standardowe i oczywiste.
"Civil War" jest filmem wojennym, jakiego jeszcze chyba nie było. To zasadniczo kino drogi, oparte w znacznej mierze na postaciach, czy raczej ich ewoluującym spojrzeniu na otaczający ich świat, pełne smutnych prawd, przerażających wizji i tylko chwilowych przerw na odrobinę radości i beztroski, a do kompletu, udaje mu się to osiągnąć bardzo rzadko przechodząc w moralizatorstwo, szanując intelekt widza. Skojarzenia z "the Last of Us" to naprawdę nie żart. Jest w tym filmie coś z gry Naughty Dog. Miejscami nawet gitara przygrywa jakby trzymał ją Santaolalla! Jeśli jednak wolał byś coś bardziej na wzór rozpierduch Michaela Baya, czy epickich finałów Rolanda Emmericha, to i tutaj Alex Garland ma coś dla ciebie, praktycznie cały finałowy akt opierając na długiej sekwencji podchodzenia pod i później szturmowania pewnego budynku. To bezapelacyjnie świetne kino, obraz, który przejdzie do klasyki kina wojennego.
Film wchodzi do polskich kin już 12. kwietnia.
Atuty
- Praktycznie każda sekwencja pełna napięcia i interesujących obserwacji;
- Cailee Spaeny pozwala nam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę;
- Wagner Moura i jego specyficzną relacja z Kirsten Dunst;
- Bardzo dobre efekty wizualne;
- Świetne, pozwalające poczuć się, jakbyśmy naprawdę tam byli zdjęcia;
- Scena z Jessem Plemonsem;
- Sprytnie wykorzystana ścieżka dźwiękowa...
Wady
- ...choć reżyser trochę za często korzysta z tego samego tricku;
- Ze dwa razy poczułem, że Garland trochę bije mnie po głowie przesłaniem;
- Zupełnie nie kupiłem finału wspólnego wątku Dunst i Spaeny.
"Civil War" Alexa Garlanda ogląda się na jednym oddechu. To wielowątkowe spojrzenie na temat wewnątrzpaństwowych konfliktów zbrojnych, trzymane w ryzach za sprawą historii dziennikarzy goniących za materiałem. Lecz to nie cel jest tu najważniejszy, a droga, którą trzeba przebyć, aby się do niego dostać.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych