Reklama
Kingdom Come Deliverance

Kingdom Come: Deliverance – recenzja i opinia o grze [Switch]. Syn kowala na małym ekranie

Michał Porębski | 27.03, 20:59

„Jeden z najbardziej ambitnych portów na Switcha w historii” – tymi słowami Kingdom Come: Deliverance w nowej wersji zostało określone przez Digital Foundry. Czy jednak faktycznie gra może zapewnić oczekiwane wrażenia? Przeczytajcie recenzję.

W 2018 roku Warhorse Studios zaprosiło graczy do środkowej Europy, a pierwsi gracze wcielili się w Henryka. Opowieść syna kowala na premierę mierzyła się z licznymi problemami, ale ostatecznie gra została doceniona przez fanów gatunku i zainteresowani od lat czekają na pełnoprawną kontynuację.

Dalsza część tekstu pod wideo

Twórcy mają rozwijać produkcję, która ponownie zachwyci znakomitym podejściem do realizmu, ale zanim kontynuacja Kingdom Come: Deliverance zostanie zapowiedziana, czeskie studio zaoferowało port na Nintendo Switcha. Wielu nie wierzyło, że ten tytuł może działać na hybrydowej platformie japońskiej korporacji i będąc zupełnie szczerym – byłem jednym ze sceptyków. Doskonale pamiętam, jak ten tytuł wymęczył konsole ósmej generacji, a nawet mocniejsze PC i choć od tego czasu Warhorse Studios zadbało o stosowne poprawki, to ostatecznie nie spodziewałem się, że Henryk może biegać po wielkim świecie na małym ekranie.

Znana i rozbudowana opowieść

undefined

Warhorse Studios już w 2018 roku zaproponowało graczom wielką przygodę, ponieważ poznanie opowieści syna kowala zajmuje około 40 godzin, ale chcąc bardzo dokładnie zapoznać się z wielkim światem, zainteresowani musieli spędzić przy tym tytule ponad 120 godzin. Kingdom Come: Deliverance zaprasza graczy do ogromnego świata i cała zawartość dostępna na PS4, XOne i PC została przeniesiona na mały ekran Nintendo Switcha.

Twórcy pamiętali o wszystkich przygotowanych wcześniej rozszerzeniach, więc przechodząc prolog i otrzymując dostęp do większej swobody, Henryk może zainteresować się zestawem dodatkowych zadań, wśród których można wyróżnić turniej, skarby przeszłości, miłosną przygodę oraz historie zatytułowane „Z popiołów”, „Banda Drani!” i „Dola Kobiety!”. W tej sytuacji atrakcje zostają rozbudowane o kolejne 20-25 godzin, więc można śmiało stwierdzić, że proponowanej zawartości nie ukończycie w dwa wieczory.

Grając w recenzowany Kingdom Come: Deliverance na Nintendo Switchu, podchodziłem do przygody trzeci raz i ponownie (nie licząc problemów) bawiłem się naprawdę dobrze. Henryk bardzo szybko musi dorosnąć i choć na początku jest wyłącznie młodym pomocnikiem doświadczonego i docenionego ojca, to w zaledwie kilka godzin staje do poważnej walki, zostaje niemal zabity, by ostatecznie zmierzyć się z własnym przeznaczeniem. Kingdom Come: Deliverance na małym ekranie Nintendo Switcha zyskuje, ponieważ do opowieści możemy podejść w dowolnym momencie – znając historię nie musiałem skupiać się tak bardzo na wydarzeniach, jak za pierwszym razem, a po prostu w wolnych chwilach biegałem za zadaniami i próbowałem podejść do tego świata w trochę inny sposób. Za sprawą hybrydowej wersji mogłem nawet nadrobić część misji oferowanych w dodatkach, do których wcześniej nie miałem dostępu.

Jaki jest koń... każdy widzi

undefined

Warhorse Studios zatrudniło do opracowania Kingdom Come: Deliverance w wersji na Nintendo Switcha specjalistów od takich zadań – Saber Interactive pracowało nad Wiedźminem 3: Dziki Gon dla platformy Nintendo oraz przerzuciło Crysis Remastered Trilogy na hybrydówkę z Japonii. W przypadku najnowszej gry, ograniczenia urządzenia są bardzo wyraźne i od pierwszej minuty trudno zapomnieć, że Switch ma już swoje lata i już dawno powinien zostać zastąpiony przez nowszy model.

Kingdom Come: Deliverance ma naprawdę spore problemy z utrzymaniem 30 klatek na sekundę, co przez część historii nie stanowi większego problemu, ponieważ oglądanie kolejnych wiosek w 25 fps nie męczy gracza, jednak sytuacja staje się mocno kłopotliwa w momentach, gdy musimy chwycić za miecz lub bierzemy udział w większych aktywnościach – Switch męczy się w takich sytuacjach i notuje spadki poniżej 20 klatek, co staje się bardzo dotkliwe. Twórcy wyraźnie próbowali przypudrować niedogodności przez dynamiczną rozdzielczość, jednak ostatecznie nie mogę powiedzieć, by Henryk biegał po okolicach w oczekiwanej płynności.

Spadki to jednak nie koniec problemów, ponieważ Saber Interactive realizując ten ambitny projekt musiało przyciąć niemal każdy element oprawy, by Kingdom Come: Deliverance działało na platformie Nintendo. Wyjściowe 720p (przy wrzuceniu konsoli do docka) spada do nawet 540p i w zasadzie nie polecam grać w ten tytuł na dużym ekranie – jedyną opcją jest mały wyświetlacz platformy, który sprawia, że grafika nie wygląda aż tak źle.

undefined

Twórcy postanowili wykorzystać wiele funkcji CryEngine, więc musieli odpowiednio ograniczyć jakość gry – Kingdom Come: Deliverance w wersji na Switcha oferuje znacznie gorszą jakość twarzy postaci niezależnych, deweloperzy zmniejszyli gęstość trawy, przycięli szczegółowość ubrań, ograniczyli cienie, a jednym z dużych problemów są wyrastające spod ziemi elementy otoczenia lub nawet bohaterowie niezależni. Deszcz znacząco (negatywnie) wpływa na grafikę i płynność animacji, ale Saber Interactive zadbało o kilka niespodziewanych efektów.

Deweloperzy postanowili wykorzystać pełną moc Switcha i dorzucili do Kingdom Come: Deliverance globalne oświetlenie w czasie rzeczywistym, które choć nie oferuje wybitnej jakości, to jednak warto pamiętać, że tej funkcji zabrakło w wersji na konsole poprzedniej generacji. Saber Interactive dość niespodziewanie przygotowało również odbicia w przestrzeni ekranu, by symulować między innymi wodę czy też twórcy zadbali o technikę mapowania paralaksy, więc podczas rozgrywki widzimy przykładowo ślady na błocie. Czy takie zaawansowane funkcje były potrzebne, by zaoferować graczom odpowiednie wrażenia? Opinie będą podzielone, ale moim zdaniem twórcy mogli zrezygnować z niektórych opcji i poprawić płynność animacji.

Małym pozytywem (jeśli tak to można nazwać) są w przypadku recenzowanego Kingdom Come: Deliverance ekrany wczytywania. Część graczy może męczyć się czekając na załadowanie gry od 70 do 90 sekund, ale na premierę w 2018 roku było gorzej. Pewnie tylko nieliczni pamiętają, że Henryk wracał do życia po nawet 2 minutach, a w ekstremalnych sytuacjach oczekiwanie na rozgrywkę trwało blisko 3 minuty. Teraz jest „lepiej”, ale trudno tutaj mówić o wynikach, które znamy z aktualnej generacji i kilkusekundowym wczytywaniu najnowszych produkcji.

To jest ten cud?

undefined

Kingdom Come: Deliverance jest idealnym przykładem produkcji, w którą można zagrać na Nintendo Switchu, ale pod względem płynności i grafiki trudno w tej sytuacji mówić o satysfakcjonującej jakości.

Z jednej strony produkcja działa, można odświeżyć sobie pamięć lub pierwszy raz poznać rozbudowaną opowieść Henryka, jednak w wielu sytuacjach gracze mogą otrzymać znacznie lepszą jakość rozgrywki – nawet w przypadku konsol poprzedniej generacji. Nie mogę powiedzieć, by doświadczanie tego świata na ekranie Switcha było uciążliwe, jednak klienci sięgający po ten tytuł muszą przygotować się na duże ograniczenia.

Deweloperzy z jednej strony próbowali wycisnąć z konsoli wszystkie soki oferując 30 klatek, jednak duży świat, wielkie miasta i spora liczba NPC-ów, sprawia, że konsola Nintendo po prostu się męczy. Podobnie sytuacja wygląda z grafiką, bo choć z jednej strony pojawiają się niespodziewane funkcje, ale z drugiej ograniczona jakość tekstur i pojawiające się elementy otoczenia przed nosem bohatera, znacząco wpływają na doświadczenie. Twórcy nie poradzili sobie także z błędami, a mam nawet wrażenie, że część bugów powróciło – jak wiadomo deweloperzy mierzyli się z licznymi niedogodnościami na premierę w 2018 roku, ale kolejne aktualizacje pozytywnie wpływały na grę. W przypadku nowej wersji ponownie obserwowałem latających wieśniaków, wyskakujących przez ściany żołnierzy czy też kolejne postacie zablokowane na krzakach... a dodatkowo kilkukrotnie produkcja po prostu się wyłączyła.

Kingdom Come: Deliverance na małym ekranie, ale czy warto?

Henryk męczył się na pierwszych platformach i męczy się na Nintendo Switchu. Recenzowany Kingdom Come: Deliverance wygląda na japońskim sprzęcie źle, często mierzy się z ograniczeniami sprzętu, ale ostatecznie... niektórzy mogą dobrze się bawić.

Kingdom Come: Deliverance nie polecam w sytuacji, gdy macie w domu inną platformę, na której produkcja Warhorse Studios została wydana, ponieważ w zasadzie na każdym urządzeniu gra będzie wyglądać i działać lepiej. Dużym atutem najnowszego wydania jest mobilność, ale jak wiadomo przenośne PC radzą sobie z pozycją czeskiego studia, więc nawet w tej sytuacji trudno mówić o rewolucji.

Kingdom Come: Deliverance mogą sprawdzić gracze, którzy wiedzą z jakimi problemami od dawna mierzy się Nintendo Switch i godzą się na duże ograniczenia tej platformy. Pozostaje mieć nadzieję, że Nintendo nie zablokuje wstecznej kompatybilności i w przyszłości gra otrzyma next-genowe wydanie.

Ocena - recenzja gry Kingdom Come: Deliverance

Atuty

  • Kolejna wielka opowieść na małym ekranie. Henryk ponownie potrafi oczarować,
  • Ogromna zawartość. Twórcy pamiętali o dodatkach,
  • Gameplay (walka, progresja, realizm) wciąż nie zawodzi.

Wady

  • Stałe 30 klatek to marzenie,
  • Znaczące ograniczenia w grafice. Gra często wygląda źle,
  • Błędy powróciły.

Kingdom Come: Deliverance na małym ekranie to z jednej strony cud (bo gra działa), ale z drugiej przyjemność dla nielicznych. Graficzne problemy, bugi i spadki animacji sprawią, że tylko wierni wyznawcy Nintendo będą dobrze się bawić.
Graliśmy na: NS

Michał Porębski Strona autora
Pasjonat technologii, telekomunikacji, smartfonów i filmów science-fiction. Odbył staż w domach mediowych i portalach informacyjnych, a hobbystycznie zajmuje się zgłębianiem wiedzy o grach planszowych. 
cropper