Ted (2024)

Ted (2024) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Uroczy chłopiec i jego miś. I bongo

Piotrek Kamiński | 28.03, 21:00

Zanim John Bennett i jego najlepszy przyjaciel, żywy pluszowy miś imieniem Ted stali się jarającymi non stop zioło, bojącymi się burzy leniami, musieli przetrwać szkołę średnią. Wyzwanie niemałej wagi, nawet kiedy twoim najbliższym ziomem nie jest pluszowy miś. Seth MacFarlane zaprasza na osiem odcinków niskich lotów humoru, ale podanego tak stylowo, jak tylko on potrafi.

Kiedy Seth studiował jeszcze animację na uniwersytecie w Rhode Island, w ramach zaliczenia przygotował krótką animację "The Life of Larry", która zrobiła tak wielkie wrażenie na jego profesorze, że natychmiast zgłosił ją do Hanna-Barbera. Przyszły twórca "Teda" pracował nad kilkoma projektami - robił storyboardy do "Johnny'ego Bravo", "Krowy i Kurczaka" czy "Jam Łasica", lecz przede wszystkim stworzył własną kreskówkę, zatytułowanego raczej bez polotu "Larry'ego i Steve'a". Dużego sukcesu z nią nie odniósł, choć pamiętam, że widziałem ją w polskiej wersji na Cartoon Network, gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych i nawet mi się podobała. 

Dalsza część tekstu pod wideo

I spodobała się najwyraźniej również ludziom z Foxa, bo zaproponowali, aby MacFarlane zrobił na bazie tych postaci zupełnie nowy serial, ale tym razem dla nich. Tak dwa lata później powstał "Family Guy", u nas znany jako "Głowa rodziny". Olbrzymi sukces przygód Petera Griffina i spółki (mimo dwóch skasowań, najpierw po drugim, a następnie po trzecim sezonie) sprawił, że z czasem pojawiły się i inne produkcje sygnowane nazwiskiem zabawnego Amerykanina. "American Dad" idzie jak burza do dzisiaj, moim zdaniem przebijając jakością obecnego "Family Guya", podczas gdy "the Cleveland show" nie dał rady utrzymać się na powierzchni i został skasowany po trzech sezonach - a szkoda, bo nawet go lubiłem. Tak, czy inaczej, fenomen, którym wciąż jest ten pierwszy serial, pozwolił Sethowi przejść do live action. "The Orville" szybko nazwano lepszym "Star Trekiem", niż "Star Trek Discovery", "Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie" nie zachwycił krytyków (szok), zbierając za to całkiem przychylne noty od fanów, ale to pierwszy duży film w jego reżyserii, "Ted", był tym najważniejszym. Nie wszystko w nim zagrało tak, jak trzeba, ale zdecydowanie reżyser udowodnił nim, że nadaje się do pierwszej ligi. Teraz natomiast przeniósł przygody Johna i jego misia na medium sobie najbliższe, w którym czuję się najbardziej swobodnie. Bo przecież napalony i upalony nastolatek i jego żywy pluszak aż prosili się o rodzinny sitcom, nie?!

Ted (2024) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Względnie konwencjonalna rodzina. 

Razem w szkole

Tym razem Johna nie gra już Marky Mark. Mało tego, nie wraca nawet w żadnej narracji, jak choćby Jim Parsons w "Młodym Sheldonie". Na szczęście młody Max Burkholder dobrze czuje postać i, co ważniejsze, dobrze wypada w parze z MacFarlane'em, powracającym, naturalnie, do roli misia. Widziałem chłopaka już w kilku rolach i wiem, że jest całkiem solidnym aktorem (i absolutnie NIE wygląda na 27 lat!), więc zastanawiam się na ile tak kierował nim reżyser, na ile był to efekt samego faktu, że kręcili sitcom, a na ile aktor świadomie wzorował swój styl wypowiedzi na unikalnym gatunku drewna, z którego słynie Wahlberg. Tak, czy inaczej, efekt jest przezabawny - grunt, żeby znać jego podłoże, bo łatwo pomyśleć, że chłopak jest po prostu słabym aktorem.

W domu wraz z chłopakami mieszkają jeszcze rodzice Johna, Susan i Matty (Alanna Ubach i Scott Grimes, którego fani "American Dad" mogą kojarzyć jako głos Steve'a). Susan jest skrajnie zahukaną, zakompleksioną, słodką kobietą, która prędzej zapadłaby się pod ziemię, niż weszła z kimś w konflikt, podczas gdy jej mąż jest, cóż, jakby to delikatnie ująć... Inny. Matty ma non stop podniesione ciśnienie, jest wiecznie zmęczony, bo pracuje 60 godzin tygodniowo, jego poglądy zostały ciaśniutko zabetonowane już dawno temu, a do jego ulubionych hobby należą siedzenie przed telewizorem i picie piwa. Jakbym widział swoich rodziców (badum-tss)! Stawkę zamyka Blaire (Giorgia Whigham), kuzynka Johna, pomieszkująca u wujostwa z powodów, które zostaną prędzej, czy później omówione w samym serialu. Dziewczyna jest zdecydowaną feministką i nowocześnie myślącą, niezależną, młodą kobietą. Nie jest to może najbardziej oryginalna mieszanka charakterów, jaką można sobie wymyślić, ale zdecydowanie stanowią żyzny grunt pod całą tonę lepszych i gorszych gagów, którymi spokojnie można by zapełnić kilka sezonów serialu (nie popsuj tego, Peacock).

Ted (2024) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Pułapki wzorowania się na klasyce

Ulubione hobby

Pierwszy sezon składa się z ośmiu, raczej luźno połączonych ze sobą historii. A to chłopaki odkrywają pornografię (przezabawne cameo Iana McKellena), Susan zostaje zastępczą nauczycielką w szkole Johna, Matty'ego trzeba nauczyć tego i tamtego o tolerancji. Sezon zgrabnie lawiruje między mniej i bardziej odjechanymi tematami, we wszystkie jednak wstrzykując zarówno masę gagów, jak i jakiś morał - jak to zwykle w sitcomach. Różnica polega na tym, że w klasykach lat około osiemdziesiątych ten humor opierał się na nie słuchaniu się rodziców, delikatnym dogryzaniu sobie i tak dalej, a tutaj Matty tłumaczy synowi czym jest seks na przykładzie silnika spalinowego, a Ted zrównuje licealistkę z ziemią tłumacząc jej szczegółowo, dlaczego jest skazana na życiową porażkę. Lekko gryzło mnie natomiast to, że część postaci jest aż zbyt przejaskrawiona, przez co wypadają sztucznie. Co ciekawe, tyczy się to głównie dorosłych, bo młodsza część obsady wypada bardzo naturalnie. Ale takiego Matty'ego w połowie scen nie mogłem zdzierżyć, a wiem przecież, że Grimes jest solidnym aktorem.

Oczywiście nie wszystkie odcinki i poszczególne sytuacje są dosłownie samym złotem. Ponieważ postacie są mocno stereotypowe, to i część gagów może poszczycić się poziomem wilgoci na poziomie zero (suchary, znaczy się). Mam też wrażenie, że część z nich dosłownie słyszałem już w innych produkcjach MacFarlane'a, chociaż pewności mieć nie mogę. Nigdy nie rozbawił mnie rozhisteryzowany pan profesor, a i dziwny "opiekun" fetyszysta bardziej mnie krępował, niż rozśmieszał. W zalewie dobrej jakości gagów i uroczych momentów, jest to jednak tylko metaforyczna kropla w morzu, a i nawet w tych dziwniejszych sytuacjach znajdą się okruchy złota, jak choćby w odcinku z ciężarówką Matty'ego. Sama sytuacja nie była zbyt zabawna, ale w interesujący i nienachalny sposób tłumaczy czym - przynajmniej po części - jest Ted.

Jak na prosty serial komediowy, "Ted" jest produkcją całkiem ambitną. Nie dlatego, że odważa się poruszać tematy tabu, bo takich już dzisiaj chyba nie ma, ale właśnie dlatego, że jest to produkcja robiona, jak za dawnych, dobrych lat, powrotem do tych staromodnych wartości, na których drzewnej polegaliśmy. No i fakt, że głupi sitcom ma animowanego, pluszowego misia jakości pełnometrażowej też robi wrażenie. Dobra, dawać mi tu drugi sezon, a ja wracam do nadrabiania ostatniego sezonu "American Dada"!

Atuty

  • Zgrabnie miesza ostry humor z ładnymi morałami;
  • Burkholder dobrze zgrywa się z MacFarlane'em;
  • Dobre tempo - w ogóle nie czuć długości odcinków;
  • Bardzo celna parodia gry aktorskiej Marka Wahlberga;
  • Ted świetnie prezentuje się na małym ekranie;
  • Whigham jest dobrą przeciwwagą dla szaleństwa reszty rodziny.

Wady

  • Znajdzie się trochę sucharów i niezręcznych gagów;
  • Grimes czasami wypada nazbyt sztucznie.

"Ted" w wersji serialowej jest nawet lepszy, niż w filmie. Taki krótszy, telewizyjny format zwyczajnie lepiej pasuje do tej postaci. Odcinki przelatują szybko i chce się oglądać dalej. Jeśli lubisz humor MacFarlane'a, to szczerze polecam.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper