Godzilla i Kong: Nowe Imperium (2024) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Godzilla plus dwa
Kong walczy o swoje miejsce w Pustej Ziemi, podczas gdy Godzilla od czasu do czasu pozbywa się kolejnych Tytanów na powierzchni. Lecz kiedy przez świat zaczynają przepływać dziwne fale dźwiękowe, a potwory zmieniają wzorce swojego zachowania, rozpoczyna się wyścig, aby ustalić co to wszystko znaczy, zanim będzie za późno.
MonsterVerse zaczął się dosyć niespodziewanie już dziesięć, długich lat temu. Gareth Edwards dostał do zrobienia nowy film o Godzilli po tym, jak jego "Monsters" pokazał, że można zrobić zajmujący film o potworach za bardzo małe pieniądze - chociaż w przypadku tego konkretnego filmu były to wręcz bardzo, bardzo małe pieniądze. Przy "Godzilli" zdolny Anglik miał już solidny budżet, więc mógł zaszaleć - pozostając oczywiście w konwencji filmu o wielkim, atomowym jaszczurze. Udało się sprawić, że Godzilla znowu robiła wrażenie, więc trzy lata później na ekrany kin wszedł "Kong: Wyspa czaszki" i ten film również został przyjęty raczej ciepło - może bez szału, ale na plus. Zdawało się, że MonsterVerse znalazł swoją niszę, z której studio Legendary spokojnie mogło wypluwać kolejne odcinki tej telenoweli. Dostaliśmy więc "Godzilla II: Król potworów", po nim "Kodzilla vs. Kong", a na małym ekranie "Skull Island" i recenzowany tu nie tak dawno temu "Monarch".
Mam wrażenie, że z każdym kolejnym odcinkiem ta seria staje się coraz bardziej niedorzeczna. Zaczęliśmy od względnie realistycznej "Godzilli", po czym tutaj mamy futurystyczne pojazdy latające, auto-kamuflaż, wielkie egzoszkielety i co tam jeszcze. Do kompletu Tytani są wśród nas już tak długo, że co bardziej ogarnięci zdążyli się już do nich przyzwyczaić, śmieszkując wręcz z tych, którym gigantyczne potwory strzelające laserami/ogniem/lodem/w sumie to czymkolwiek, wciąż malują gatki na brązowo. Powstały już nawet związane z Tytanami zawody. Nowa postać w serii, dawny znajomy powracającej z poprzedniej części Irene (Rebecca Hall), niejaki Trapper (Dan Stevens), jest bodajże pierwszym na świecie weterynarzem od kaiju, którego poznajemy, kiedy akurat musi usunąć Kongowi zepsutego zęba. Cała scena jest absolutnie absurdalna, do kompletu ze śpiewaniem, sportami ekstremalnymi, komentowaniem nieświeżego oddechu wielkiej małpy i okazjonalnymi, komicznymi (przynajmniej w zamyśle) komentarzami znanego z poprzedniej części Bernie 'ego (Brian Tyree Henry). I taki jest cały ten film: widowiskowy, ogólnie lekki i... Nieskończenie głupkowaty.
Godzilla i Kong: Nowe Imperium (2024) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Typowa fabuła i oklepani bohaterowie
Tym razem fabuła mocno koncentruje się na postaci Jii (Kaylee Hottle), małej, głuchoniemej dziewczynki, która potrafi porozumiewać się z Kongiem w języku migowym. Scenariusz od początku rysuje bardzo wyraźne paralele między nią, a Kongiem - oboje są ostatnimi przedstawicielami swojej rasy, oboje czują, że nigdzie nie pasują. Jeśli widziałeś w życiu ze dwa filmy, to wiesz doskonale dokąd to zmierza. W końcu okazuje się, że trzeba wysłać ekspedycję do Pustej Ziemi, gdzie rozegra się większa część tej opowieści. W międzyczasie Godzilla kręci się po Europie, rozwalając kolejne potwory i przejmując ich energię, a Kong odkrywa dziurę niedaleko swojego legowiska, która prowadzi go... Do jeszcze głębszego obszaru ziemi. Co tam znajdzie?
Powiedzieć, że jest to prosty scenariusz, to jak nic nie powiedzieć. Główni bohaterowie to chodzące stereotypy, z inteligentną, ale niedostępną panią doktor, jej dawnym kolegą/chłopakiem, który ewidentnie wciąż coś do niej czuje, dziewczynką o niewyjaśnionych zdolnościach, która zapewne jest kluczem do zrozumienia wszystkiego i mądrym, ale strasznie głośnym i strachliwym typkiem na czele. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Niespodzianek raczej uświadczą tu tylko dzieciaki, które jeszcze nie są wyczulone na takie rzecz, podczas gdy reszta domyśli się kształtu scenariusza praktycznie do samych napisów końcowych, kiedy tylko na planszy rozstawione zostaną wszystkie pionki. Zawiodło mnie też, że poświęciłem tyle godzin na obejrzenie "Monarch" na AppleTV, po czym... Nie ma on żadnego wpływu na tutejszą fabułę. Z drugiej strony, wypada przyznać twórcom, że głównych bohaterów da się lubić, a struktura opowieści trzyma się ram klasycznych filmów o Godzilli.
Godzilla i Kong: Nowe Imperium (2024) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Przepełniony epickością finał rekompensuje odrobinę generyczną resztę
W przeciwieństwie jednak do świetnego, zeszłorocznego "Godzilla: Minus one", tutaj to nie fabuła jest najważniejsza, a spektakl. I pod tym względem film Adama Wingarda dowozi... Zazwyczaj. Godzilla i Kong wyglądają świetnie. Ta pierwsza jest skórzasta, wygląda należycie gadzio i potrafi wciąż zrobić robotę atomowym oddechem. Kong ma natomiast sporo scen, w których nie występują żadni ludzie, mimo to pozostając bardzo ekspresyjnym, przekazując widzowi wszystko, co powinien wiedzieć. Nowe potwory wyglądają... Różnie. Przede wszystkim nigdy nie podobał mi się wygląd tych bardziej generycznych Tytanów - uważam, że są raczej mało wyraziste, nie zapadają w pamięć. To powiedziawszy, powrót jednej znanej już postaci wyszedł całkiem interesująco. Od zawsze uważam, że nie da się jej zrobić, aby wyglądała "kozacko", ale generalnie wstydu nie ma. Nie do końca kupił mnie również główny antagonista filmu i to z grubsza z tych samych względów - jakiś taki nijaki po prostu był. Tylko broń miał fajną!
Pusta Ziemia jest w porządku i potrafi namieszać trochę w głowie, kiedy przechodzimy nagle płynnie z jednej orientacji góra-dół na drugą. Dodając do tego efekt 3D w IMAX kilka razy naprawdę aż zakręciło mi się w głowie, bo błędnik zaczął lekko wariować. Miałem natomiast problem ze skalą tego miejsca. Otóż, zawsze kiedy w scenie mamy też ludzi, wszystko wygląda tak, jak powinno - Kong jest dosłownie gigantyczny, ludzi ciężko wręcz zauważyć w szerokim kadrze, a dla nich duże drzewa i krzaki są ledwie bardziej wyrośniętą trawą dla Konga. Ale zawsze kiedy mamy samego Konga, to poczucie wielkości gdzieś się rozpływa. I rozumiem, że chcąc skupić się na małpie jako postaci, ciężko abyśmy oglądali ją z parteru, ale całe miejsce wydaje się wtedy być takie... Zwyczajne. Kiedy rzuciło mi się to w oczy, zacząłem patrzeć na elementy tła, szukać tych detali, które oddadzą odpowiednio skalę, ale nie. Nie ma. Tylko jakieś generyczne skały, od czasu do czasu coś zielonego, ale nawet na gigantycznym ekranie nie widać było, żeby to były drzewa, domy, czy cokolwiek znajomo wyglądającego. I tak oto wielki Kong stał się tylko kolejnym mieszkańcem "Planety małp". W paru miejscach skala jest dobrze oddana, ale to jak wyżej - przeważnie wtedy, kiedy na miejscu są i ludzie.
Przez większą część filmu po głowie kołatała mi się myśl, że oglądam dobre zrealizowanego średniaka. Fabuła niczego nie urywa, emocjonalnie nic nie poczułem, a ja zazwyczaj ryczę na niemal wszystkich filmach, efekty są... Dobre. Tak po prostu, poprawne. Ale później zaczęła się rozłożona na kilka faz, wypełniona pay-offami wcześniejszych scen, finałowa bitwa i rany, jaka to była jazda bez trzymanki. Jak najlepsze walki w bayowych "Transformersach". Zwłaszcza pierwsza faza, rozgrywającą się w dużej mierze (prawie) bez grawitacji, sprawiła, że powiedziałem do syna coś w stylu: "kurczę, co tu się wyprawia?!". Reżyser zabiera nas od jednej akcji, do drugiej, nigdy nie zapominając na długo o żadnym z walczących, dyrygując tym baletem zniszczenia aż do naprawdę satysfakcjonującego końca. I tylko za ten finał podbiję ocenę o jedno oczko. Cieszę się, że pofatygowaliśmy się na to szaleństwo do IMAXa, bo jeśli już oglądać taką bezmózgą rozrywkę, to chociaż z jak najlepszymi wrażeniami audiowizualnymi!
Atuty
- Godzilla i Kong wyglądają pierwszorzędnie;
- Całkiem dobre tempo, choć w okolicach połowy filmu spojrzałem ze dwa razy na zegarek;
- Część żartów nawet zabawna;
- Powrót znanego i lubianego kaiju;
- Finałowa bitwa robi robotę.
Wady
- Scenariusz próbuje zbudować jeden emocjonalny wątek, ale zupełnie tego nie poczułem;
- Fabuła tak podstawowa i przewidywalna, że aż boli;
- Nudne inne Tytany;
- Miejscami źle oddana skala lokacji;
- Dużo bardzo czerstwego humoru;
- Żadnego związku z niedawnym "Monarch" - gdzie ten "MonsterVerse"?!
"Godzilla i Kong: Nowe Imperium" nie robi takiego wrażenia, jak zeszłoroczna wersja Japończyków, ale też nie próbuje udawać, że jest czymś więcej, niż lekkostrawną rozrywką dla masowego widza, idealną do złapania na dużym ekranie, kiedy ma się ochotę na odrobinę rozpierduchy.
Przeczytaj również
Komentarze (19)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych