Pogromcy Duchów: Imperium lodu (2024) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Bezduszna kontynuacja
Harold Ramis nie żyje, Ivan Reitman nie żyje, więc oczywiście wielkie studio filmowe robi to, co wielkie studia filmowe potrafią robić najlepiej – skleja na szybko nieprzemyślany zlepek oklepanych tematów, podlewa zdrową dawką tekstów i wizualnych odniesień do oryginału, a na koniec puszcza widzom ikoniczną piosenkę Raya Parkera Jr. i tekst „Dla Ivana”, aby upewnić się, że większość widowni opuści salę kinową z uśmiechem na ustach, zapominając, że jeszcze pięć minut wcześniej spoglądali na zegarek, czy daleko jeszcze do końca.
Zabrzmiało bardzo agresywnie, bo i uważam, że ten film jest gigantycznym upuszczeniem piłki po zaskakująco udanym „Pogromcy duchów. Dziedzictwo”, filmopodobnym produktem, który nigdy nie powinien był ukazać się w takiej formie, który kala tylko nazwisko Reitmana, będąc mu dedykowanym. Te bardzo przykre słowa powiedziawszy, uważam, że jest tu kilka elementów, które naprawdę się reżyserowi, Gilowi Kenanowi, udały. Czy te pojedyncze momenty wystarczą jednak, aby uratować cały film? Cóż. Odpowiedź, jak to zwykle bywa w tego typu sytuacjach, brzmi: to zależy. Jeśli chcesz po prostu usiąść na dwie godziny i cieszyć się za każdym razem, kiedy na ekranie pojawi się znana postać/miejsce/tekst, to prawdopodobnie tak – ten film to jest jeden, wielki festiwal nostalgii i scenopisarskiego lenistwa. Jeśli jednak oczekujesz od filmów czegoś więcej, niż tego, żeby były kompetentnie nakręcone, to raczej nie masz tu czego szukać.
Rodzina Spenglerów – obecni Pogromcy Duchów – starają się stać na straży swojego miasta, wyłapując (za drobną opłatą) niesforne upiory zawsze, gdy ktoś ich wezwie. Niestety, wprawy i stylu mają przy tym jeszcze mniej, niż oryginalny skład czterdzieści lat wcześniej, więc szybko lądują na dywaniku u burmistrza, którego wierni fani marki powinni natychmiast rozpoznać – toż to Walter Peck (William Atherton), najbardziej znienawidzony urzędniczyna w historii tej zacnej metropolii. Jakby tego było mało, kompletnie pustogłowy Hindus, Nadeer (Kumail Nanjiani) przynosi im przez przypadek starożytny artefakt, w którym znajduje się pradawne zło, Gary (Paul Rudd) stara się awansować na pełnoprawnego ojczyma, a może nawet i tatę, Phoebe (Mckenna Grace) zaprzyjaźnia się z duchem (Emily Alyn Lind), a Trevor (Finn Wolfhard)... On ma osiemnaście lat. Więcej nie da się tu o nim powiedzieć. W tle natomiast przewijają się jeszcze Ray, Venkman, Winston, Janine, Podcast, Lucky, małe, piankowe ludki z poprzedniego filmu i zapewne jeszcze cała masa innych postaci, o których już zdążyłem zapomnieć.
Pogromcy Duchów: Imperium lodu (2024) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Chaotyczna, dziurawa, przeładowana postaciami fabuła
Jednym z wielu problemów tego scenariusza jest fakt, że jest on skrajnie przeładowany postaciami i część z nich zwyczajnie nie ma co robić – nie wystarczyło już miejsca, aby napisać im jakieś sensowne wątki. Najlepiej widać to na przykładach Trevora i Lucky. Ona zupełnie nie wiem, co tu właściwie robi, chyba po prostu mieli trochę kasy, to powiedzieli, że jej dadzą, jak przyjdzie na kilka dni zdjęciowych. Trevor natomiast jest jeszcze gorszy, ponieważ w poprzednim filmie był, bądź, co bądź, jednym z głównych bohaterów, podczas gdy tutaj albo w ogóle go nie ma albo snuje się gdzieś na drugim planie albo tłumaczy komuś, że ma już osiemnaście lat. Idealną metaforą tego, jak skrajnie zbędną jest postacią, jest scena, w której rodzinka pada sobie w ramiona, bo cieszą się, że nikomu nic nie jest. Mama (Carrie Coon) łapie swoją córkę, praktycznie natychmiast między nie wchodzi jeszcze Gary, a na koniec Trevor nieporadnie próbuje objąć wszystkich sam, odtrącony, wykluczony z rodzinnego kręgu.
Tak naprawdę jest to film o Phoebe i częściowo o Garym. Ona czuje się wykluczona, więc znajduje sobie przyjaciółkę w postaci ducha młodej dziewczyny i przyjaźń z którym to duchem odegra istotną rolę w rozwoju fabuły. Gary natomiast chciałby, aby dzieciaki przestały widzieć w nim wesołkowatego nauczyciela, czy partnera mamy, a zaczęły ojca. Jak więc widać, temat rodziny i przynależności jest istotnym, prawdopodobnie nawet najważniejszym motywem całego filmu, spoiwem poszczególnych historii i katalizatorem praktycznie wszystkich meczących naszych bohaterów problemów. Przynajmniej w teorii, ponieważ tak naprawdę, wiele rzeczy w filmie dzieje się nie „ponieważ” coś tam, ale „i przy okazji” coś tam. W oryginale mieliśmy wątek naukowo-przygodowy i dziejący się obok romans Murraya i Weaver, które ostatecznie okazywały się być dwoma sznurówkami wiążącymi tego samego buta. Tutaj historia zaczyna się w ogóle od tego, że randomowy facet przynosi szmelc ze strychu zmarłej babci. Później mamy te historie, o których już pisałem wyżej i one też okażą się, wzorem oryginału, do jakiegoś tam stopnia połączone, ale jeśli zatrzymać się i zastanowić nad nimi choćby przez sekundę, to jasnym staje się, że nie mają one logicznego sensu, że zostały ze sobą chamsko sklejone, żeby udawać koherentną, satysfakcjonującą historię.
Pogromcy Duchów: Imperium lodu (2024) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Częściowo udany mix grozy i humoru
Także serca w tym filmie nie ma nigdzie – tak w ogóle. Ale może za to jest humor? Przyznam, że zdarzyło mi się od czasu do czasu uśmiechnąć pod nosem. Najczęściej, ponieważ scenariusz chamsko atakował nas tekstami żywcem wyciągniętymi z pierwszego filmu albo dublując rzeczy, które udały się w poprzedniej części. Podobały ci się małe, mordujące się słodko nawzajem z uśmiechami na ustach piankowe ludziki? No to spodobają ci się pewnie i tutaj. Żeby jednak nie było, że tylko marudzę, to uczciwie zaznaczę, że część oryginalnych gagów również wypadła nieźle, jak choćby ten, w którym Ray (Dan Aykroyd) i jego nowy pomocnik, Podcast (Logan Kim), zajmują się egzorcyzmami nawiedzonych przedmiotów (efekty wrzucając na YouTube, ofkors).
Z drugiej strony barykady mamy motywy straszące. „Pogromcy duchów” nigdy nie byli stricte horrorem, ale w każdym filmie znalazł się jeden albo dwa szczerze niepokojące motywy, które wryły się w ludzką pamięć na kolejnych czterdzieści lat. Całe szczęście, akurat pod tym względem film Kenana radzi sobie całkiem nieźle. Jasne, większość tych duchów to teraz głównie widowisko i spektakl – otwierający film pościg za duchem-lewiatanem to w zasadzie głównie piski opon, wiązki energii, zniszczenia i agresywny montaż – ale w paru miejscach udało się zbudować całkiem klimatyczne, nawet jeśli w pełni przewidywalne sceny grozy, z okazjonalnym jump scare'em dodanym dla podniesienia ciśnienia. Najciekawiej wygląda jednak główny antagonista filmu. Niby jego design nie powala oryginalnością, ale jest w tych pustych oczach i długaśnych pazurach coś nieprzyjemnego. No i zdaje się, że przynajmniej częściowo zrobili go praktycznie, więc brawo za nie pójście na łatwiznę. Szkoda jedynie, że jest go w całym filmie chyba nawet mniej, niż Gozera w jedynce i nie posiada żadnego charakteru, żadnej osobowości, którą można by zapamiętać, która zrobiłaby z niego ciekawą postać.
„Pogromcy Duchów: Imperium Lodu” to nie jest dobry film. Olbrzymia ilość postaci sprawia, że większość nie ma co robić, scenariusz jest dziurawy i brak mu satysfakcjonująco poprowadzonych i równie skutecznie zakończonych wątków, a wszystkie najlepsze momenty to po prostu kalki – miejscami wręcz wierne kopie – ukochanych momentów z oryginału. Seans dłużył mi się niesamowicie. Chemia i zew przygody łączący bohaterów jeszcze w poprzedniej części zupełnie gdzieś wyparowały. Jeśli „Dziedzistwo” posiadało ducha Duchołapów, to „Imperium lodu” jest pozostałym po tym duchu truchłem. Da się go obejrzeć i widać, że w najszerszych pociągnięciach pędzla to wciąż „Pogromcy duchów”, ale zrobieni przez kogoś, kto albo nie rozumie tej serii albo zwyczajnie mu na niej nie zależy.
P.S. Jakby ktoś zastanawiał się, czy można iść z latoroślą, to spieszę donieść, że mój młody wyszedł z kina zadowolony i daje 8.5/10.
Atuty
- Nieźle zaprojektowany antagonista;
- Pojedyncze dobre gagi;
- Wszystko, co mówi Bill Murray;
- Mckenna Grace słabsza, niż poprzednio, ale wciąż dźwiga na swoich barkach większość filmu;
- Solidne sceny akcji.
Wady
- Milion postaci, z których połowę można by z powodzeniem wyciąć, niczego nie tracąc;
- Kumail Nanjiani nie jest ani zabawny ani ciekawy;
- Dziurawa, patchworkowa, pełna nielogiczności fabuła;
- Chemia i ogólny urok postaci gdzieś wyparowały;
- Ostatecznie kiepsko wykorzystany czarny charakter.
„Pogromcy Duchów: Imperium Lodu” sprawia wrażenie filmu, który powstawał na zasadzie: zrealizujmy WSZYSTKIE nasze pomysły, a później zobaczymy, co uda nam się z tego skleić. Szkoda, że cierpią na tym i postacie i fabuła i humor i akcja i w zasadzie wszystko inne.
Przeczytaj również
Komentarze (29)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych