Laal Singh Chaddha (2022)

Laal Singh Chaddha (2022) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Albo: jak kompletnie ominąć sedno opowieści

Piotrek Kamiński | 24.04, 21:00

Laal od najmłodszych lat nie był taki, jak inni. Ludzie mówili, że jest przygłupem, że nic nie rozumie i do kompletu jego nogi wymagały trzymania w wielkich, niewygodnych szynach. Lecz dzięki niegasnącej miłości do jednej dziewczyny i pogodzie ducha, udało mu się odnieść sukces.

Brzmi trochę jak "Forrest Gump" Roberta Zemeckisa, co nie? Nie jest to w żadnym wypadku dziwny zbieg okoliczności - te podobieństwa wymagały całych lat starań, aby można je było zawrzeć w dzisiejszym filmie. Co, gdybym powiedział ci, że garstka bollywoodzkich producentów nagabywała Zemeckisa przez osiem lat, aby pozwolił im zrobić własną wersję jego filmu? Co gdybym powiedział, że to właśnie ten film i, że możesz w każdej chwili sprawdzić go na Netflixie? Jest oczywiście jeden haczyk. Musisz ustawić sobie w aplikacji język wyświetlania jako angielski, bo inaczej wyszukiwarka nie pokaże ci w ogóle strony filmu. No i nie ma polskich napisów...

Dalsza część tekstu pod wideo

"Laal Singh Chaddha" to zasadniczo po prostu "Forrest Gump", z pewnymi detalami przeniesionymi na tamtejszy grunt kulturowy. Tak więc możesz zapomnieć o mamie "bardzo dbającej" o edukację głównego bohatera, Jenny (tutaj zwana Rupą) nie gra nago na gitarze i nie jest hipisowską aktywistką lubiącą się za bardzo z dragami, a Bubba (tutaj Bala) nie marzy o otwarciu biznesu krewetkowego. Obaj panowie nie polecieli też wcale do Wietnamu, a na własny teren, na trwającą półtora miesiąca wojnę indo-pakistańską. Niektóre sceny wyglądają jakby reżyser, niejaki Advait Chandan, dosłownie przykleił je z oryginału - jak choćby ikoniczna scena w której Forrest... znaczy się Laal, po raz pierwszy "biegnie, Laal, biegnie" - ale częściej jednak są to swego rodzaju adaptacje i tak jak czasami te nowe pomysły są całkiem interesujące, jak na przykład ichnia wersja porucznika Dana, tak częściej są to bardzo płytkie przełożenia znanych i lubianych scen, zupełnie ignorujące sedno tego, dlaczego Forrest był tak wyjątkowy.

Laal Singh Chaddha (2022) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Kiedy wiesz co, ale nie dlaczego 

Laal i Rupa

Otóż Forrest Gump był osobą mało inteligentną, dla której życie nieustannie szło pod górkę, dodatkowo rzucając mu jeszcze pod nogi kolejne kłody, a mimo to stał się on narodowym bohaterem, osiągnął niemal wszystko co dało się osiągnąć (a literacki oryginał Winstona Grooma już chyba dosłownie wszystko), stał się inspiracją - pokazywał, że nawet tak prosta osoba, jak on może być każdym i wszystkim, czym tylko chce. Ten tutejszy Laal też dużo osiągnął, ale film rzadko kiedy robi z tego coś istotnego, raczej nie skupia się na szerszym kontekście jego osiągnięć i poczynań. Tak jakby scenarzysta wiedział, że ma być Forrest, ma być Jenny i mają być uniwersytet, wojna, krewetki i bieganie, więc tak to napisał, ani na moment nie zastanawiając się dlaczego tak to musi wyglądać.

Tak więc fabularnie "Laal Singh Chaddha" jest w 95% jedynie beznamiętną kalką filmu z 1994. A jak wygląda temat postaci? Główną rolę gra Aamir Khan, niemal sześćdziesięcioletni gwiazdor Bollywood i trzeba przyznać, że zazwyczaj nie widać po nim tego wieku. Jego wersja postaci jest jeszcze bardziej przerysowana, niż interpretacja Hanksa - który przecież też dawał czasu z akcentem i mimiką. Tutaj jednak miałem wrażenie, że bardziej niż Forresta, oglądam jakiś dziwaczny mix Sheldona i Raja z "Teorii wielkiego podrywu". Kilkuletni Laal sprawia wrażenie jakby za oczami było zgaszone światło, jakby był zupełnie nieobecny. Nastoletni/wczesno-dorosły Laal natomiast jest po prostu... Dziwny. Wybałusza wiecznie oczy, dziwnie się uśmiecha i, co najgorsze... Non stop do siebie mruczy, prawie każde zdanie zakańcza jakąś wariacją "mmmm". Ta ostateczna wersja postaci (grana, jakimś cudem, przez tego samego aktora) jest chociaż bardziej dobrotliwa, sympatycznie uśmiechnięta. Tak, czy inaczej, Laal częściej niż uroczo, wypada dziwnie i niezręcznie.

Laal Singh Chaddha (2022) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Tak samo... Ale gorzej 

Powrót z frontu

Reszta obsady też trafia raczej co któryś raz. Z jednej strony mama Laala jest bardzo sympatyczną duszą, z drugiej brakuje jej tego zacięcia Sally Field. Nie tylko spłyca to samą postać, ale również i tło fabularne filmu, bo wychodzi na to, że Laal nie miał aż tak trudnego startu, jak jego amerykański odpowiednik. Na dalszym etapie filmu inne postacie również ulegają podobnemu spłyceniu. Zachowanie Rupy jest niemal w pełni uzasadnione (co psuje logikę innych związanych z tym wydarzeń, czyli już chyba gorzej być nie może), przyjaźń Laala i Bali nigdy nie zostaje w należyty sposób przedstawiona, podobnie zresztą jak relacja głównego bohatera z tutejszym porucznikiem Danem, Mohammedem Paajim - to już dowódca szkoleniowy miał więcej charakteru i lepszą relację z Kanałem, na każdym kroku nazywając go geniuszem (całkiem zabawne, swoją drogą). Dosłownie na każdym kroku film pokazuje, że jest przynajmniej o klasę za oryginałem. W głowie widza rodzi się więc pytanie: po co było to kręcić?

Stereotypowo bollywoodzkie filmy słyną ze swoich niedorzecznych scen akcji i nagłych przejść w musical na pięć minut, co jakiś kwadrans. I myślisz sobie, że przecież Laal i Rupa mają przed sobą taki romans - na bank będzie z tego dzika sekwencja, gdzie połowa New Delhi zaczyna nagle tańczyć i śpiewać, mimo że nigdy wcześniej się nie spotkali. Podobnie w przypadku scen wojennych - przecież one aż się proszą o przesadę, o przełamanie tonu jakąś głupotą. Można by usprawiedliwić to jako sen Laala, czy coś, gdyby zaszła taka potrzeba. A tu nic. Sceny batalistyczne kojarzyły mi się ze słabiej przygotowaną wersją tego, co nasi zrobili ostatnio w "Czerwonych makach". Tylko że u nas film kręcono za przysłowiowe drobniaki, a "Laal Singh Chaddha", jeśli wierzyć doniesieniom z internetu, kosztował zdrowych... 450 milionów dolarów. Jeśli to prawda, to jestem pełen podziwu, jak można aż tyle schować pod stołem, żeby za taką kwotę nakręcić tak wyglądający film.

Zawieszony w próżni, "Laal Singh Chaddha" nie jest takim najgorszym filmem. To wciąż z grubsza ta sama historia, co w filmie Zemeckisa, deczko w niektórych miejscach spłaszczona, więc gdyby ktoś nie znał oryginału, to zapewne mógłby się na tej bollywoodzkiej wersji całkiem dobrze bawić. Psia mać! Ja też się dobrze bawiłem, chociaż głównie za sprawą wytykania filmowcom kolejnych głupot w towarzystwie dobrego kolegi. Taki to film.

Atuty

  • Ciekawa wariacja na temat porucznika Dana;
  • Pojedyncze przełożenia wydarzeń i sytuacji na grunt indyjski;
  • Z grubsza wierny oryginałowi;
  • Dorosłego Laala nawet da się lubić.

Wady

  • Zdaje się kompletnie nie rozumieć o czym jest oryginał;
  • Kulturowe ugrzecznienia psują logikę wydarzeń;
  • Jak na taki budżet, to wygląda biednie;
  • Główny bohater bardziej dziwny, niż nieinteligentny, w dodatku z rozpraszającym mruczeniem na końcu każdego zdania.

"Laal Singh Chaddha" to remake tak samo potrzebny jak "Psychol", "Carrie" czy "Vanilla Sky". Niczego nie wnosi, a to, co kopiuje, robi gorzej od oryginału. Jeśli masz 2.5 godziny wolnego czasu to możesz sprawdzić z ciekawości, ale generalnie nie polecam. Lepiej po raz kolejny obejrzeć "RRR".

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper