Final Fantasy XVI: The Rising Tide - recenzja i opinia o dodatku [PS5]. Ja chcę więcej
Final Fantasy XVI nie powiedział ostatniego słowa, ale jeszcze przed premierą gry na PC, nadszedł czas na drugi dodatek. Czy warto zainteresować się The Rising Tide? Przeczytajcie naszą recenzję.
Jedni uwielbiają, kolejni krytykują, a Square Enix chce zarobić na interesie. Nadal nie znamy konkretnych wyników sprzedaży Final Fantasy XVI, ale Japończycy zmienili zdanie i choć przed premierą wspominali o zaoferowaniu pełnoprawnego doświadczenia, Clive może wyruszyć na kolejną przygodę. Krótka wiadomość rozbudziła ciekawość głównego bohatera serii, który postanowił sprawdzić informację dotyczącą Eikona Wody.
Po zapoznaniu się z wymaganymi zadaniami pobocznymi, Clive otrzymuje w swoim biurze list, według którego Lewiatan potrzebuje pomocy. Protagonista bierze ze sobą Jill i Joshuę, by po chwili trafić do wyznaczonego miejsca – już na samym początku nowej opowieści poznajemy Shulę. To właśnie autorka listu zaprasza naszą ekipę na statek i drużyna płynie do Mysidii – jest to odcięta od reszty świata kraina, która z powodu pewnych okoliczności oferuje bardziej kolorowe okolice, a podczas samej rozgrywki możemy wielokrotnie podziwiać piękne tereny.
Square Enix już na samym początku przygody świetnie wprowadza gracza w nowy świat – w kilka minut otrzymujemy zestaw informacji na temat miejsca oraz mieszkańców, a Japończycy kolejny raz pokazują, że Final Fantasy XVI zostało umiejscowione w naprawdę interesującej krainie, w której nic tak naprawdę nie jest czarne lub białe.
Final Fantasy XVI: The Rising Tide pokazuje potencjał tego IP
Recenzowany Final Fantasy XVI: The Rising Tide skupia się na temacie Eikona Wody, z którym jest powiązana bardzo zaskakująca postać. Jej historia jest na tyle interesująca, że byłem naprawdę zaciekawiony, jak Clive ze swoją drużyną poradzi sobie z tym wyzwaniem. Twórcy w kapitalny sposób łączą założenia z nową bestią i sama opowieść jest zdecydowanie jednym z plusów całego rozszerzenia – wydarzenia niestety kończą się o kilka godzin za szybko. Historię ukończycie w 3-4 godziny, ale zachęcam do zapoznania się z dodatkowymi zadaniami – pozwalają one podbić trochę wrażenia i zapewniają kilka dodatkowych informacji o świecie.
Nie mogę za wiele napisać o wydarzeniach z powodu potencjalnych spoilerów, ale sam zarys fabuły jest bardzo prosty – Clive musi uratować pewną postać. Nie będę jednak ukrywał, że deweloperzy zaskakują akcją, ponieważ nie sądziłem, że scenarzyści zdecydują się na takiego „bohatera”. Zespół wpadł jednak na bardzo ciekawy pomysł, postanowił go zrealizować, a całość została obudowana intrygującym tłem fabularnym – z jednej strony wszystkie podstawowe informacje otrzymujemy już na początku przygody, ale byłem ciekawy, jak będzie prezentować się finał opowieści i co tak naprawdę pisarze ze Square Enix dla nas przygotowali.
Pod względem rozgrywki Final Fantasy XVI: The Rising Tide oferuje znany i powtarzany w podstawce standard. Clive potrafi okiełznać różne żywioły i nie inaczej jest w tym wypadku – protagonista w pewnym momencie otrzymuje dostęp do nowych mocy i z łatwością możemy sprawdzić rozbudowane możliwości głównego bohatera.
Final Fantasy XVI: The Rising Tide świetnie rozwija umiejętności głównego bohatera, który otrzymuje dostęp do zupełnie nowych ataków – właśnie z tego powodu żałuję, że ta moc pojawiła się w grze tak późno i tak naprawdę nie mogliśmy z niej skorzystać w głównym wątku. Square Enix pokazuje jednak, jak mogło w prosty sposób rozbudować progresję Clive'a oferując mu następny żywioł – w dodatku mam wrażenie, że ten naprawdę dobrze pasuje do postaci i jest jednym z najciekawszych.
W The Rising Tide odwiedzamy nową krainę i nie tylko poznajemy jej historię, ale mamy także okazję odwiedzić kilka korytarzowych lokacji – w tym miejscu z jednej strony Square Enix się nie popisało, ponieważ niemal cały czas deweloperzy prowadzą nas za rączkę, ale z drugiej... ten świat jest naprawdę piękny. Ponownie nie zamierzam wchodzić w konkrety, ponieważ mogę Wam zepsuć zabawę, jednak szczególnie pod koniec opowieści mamy okazję zerknąć na kilka kapitalnych ujęć... Final Fantasy XVI na odpowiednim telewizorze lub monitorze potrafi zachwycić.
Final Fantasy XVI: The Rising Tide bez wyzwań...? Do czasu!
Według Square Enix chcąc bez problemu poznać Final Fantasy XVI: The Rising Tide, Clive powinien posiadać przynajmniej 50 poziom doświadczenia, jednak podczas rozgrywki miałem wrażenie, że deweloperzy nie chcą nam zrobić krzywdy. Rozszerzenie jest bardzo proste i niestety w tym miejscu zawodzi – biegając po nowych lokacjach na 43-45 lvl nie miałem najmniejszego problemu z przeciwnikami.
Deweloperzy przygotowali kilka nowych rywali i bardzo mocno żałuję, że dodatek kończy się tak szybko, bo chciałbym pobiegać po tym świecie jeszcze przez kilka godzin i zmierzyć się z następnymi wrogami – lista nowych bestii nie jest specjalnie rozbudowana, jednak recenzowany Final Fantasy XVI: The Rising Tide potrafi zachwycić pod względem pojedynków z bossami.
W rozszerzeniu walczymy z potężniejszymi rywalami, a ostatnie starcie to prawdziwa kwintesencja tej przygody. Kapitalna walka, którą musiałem 3 razy powtarzać, bo zawsze zabrakło mi dosłownie sekundy, by móc ostatecznie przejść dalej i kontynuować pojedynek. A gdy to już się udało, to dosłownie pokonałem bestię w ostatnim momencie. Emocje? Zdecydowanie tak i właśnie takich atrakcji zabrakło mi w podstawce.
Recenzowany Final Fantasy XVI: The Rising Tide oferuje także dostęp do nowej broni oraz utworów, ale zdecydowanie ciekawszą zawartością są Wrota Kairosu – to typowe, arenowe atrakcje na wymęczenie palców, dzięki którym gracze sprawdzają umiejętności podczas kolejnych starć z przeciwnikami. W trakcie pojedynków musimy zbierać punkty, więc chcąc zgarnąć jak najwyższy rezultat niezbędne jest mądre przemyślenie swoich następnych ruchów i wykorzystywanie odpowiednich mocy podczas walk. We Wrotach deweloperzy rzucają w nas falami rywali i jest to miły dodatek.
Final Fantasy XVI: The Rising Tide kończy się zdecydowanie za szybko, ale tylko w momencie, gdy skupicie się wyłącznie na głównym wątku. Twórcy w ciekawy sposób rozbudowują świat i naszą wiedzę o nim za sprawą dodatkowych questów, które podbijają czas gry i pozwalają uczestniczyć w kilku ciekawych misjach.
Final Fantasy XVI: The Rising Tide potrafi zaskoczyć
„Chcę więcej!” powiedziałem tuż po zakończeniu wszystkich misji z Final Fantasy XVI: The Rising Tide i zdałem sobie sprawę, że chciałbym zapoznać się z kolejnym dodatkiem rozbudowującym ten świat.
Square Enix w świetny sposób rozszerza krainę, pokazuje zaskakującą postać i deweloperzy jeszcze raz utwierdzili mnie w przekonaniu, że Final Fantasy XVI powinien oferować znacznie mroczniejszą historię – scenarzyści posiadali wszystkie karty, by zaskoczyć graczy wydarzeniami, ale ostatecznie postawili na bardziej spokojną akcję.
Final Fantasy XVI: The Rising Tide to dodatek, obok którego nie powinni przejść obojętnie fani podstawki i jedynie żałuję, że całość kończy się tak szybko – nawet dodając do czasu gry wszystkie dodatkowe zadania oraz Wrota Kairosu.
Ocena - recenzja gry Final Fantasy XVI: Rising Tide
Atuty
- Zaskakująca historia z pewnym „małym” bohaterem,
- Efektowne starcia z bossami. Tego właśnie oczekuję od Final Fantasy XVI,
- Bardzo ciekawy świat. Twórcy dobrze wprowadzają do krainy,
- Zadania poboczne rozbudowują naszą wiedzę o świecie,
- Deweloperzy pamiętali o dodatkowej zawartości.
Wady
- Zdecydowanie za krótki wątek główny,
- Ponownie poziom trudności nie zachwyca.
Zaskakujące pod względem fabuły, ale zdecydowanie za krótkie. Final Fantasy XVI: The Rising Tide rozbudza oczekiwania, bo człowiek chce więcej i więcej. Dobry dodatek, jednak może czas na kolejny?
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (34)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych