Turtles all the way down (2024)

Turtles all the way down (2024) - recenzja, opinia o filmie [HBO] Romans na tle nerwicy natręctw

Piotrek Kamiński | 25.04, 21:00

Przedziwny mix pomysłów na podstawie książki Johna Greena. Trochę romansidło, z odrobiną wątku detektywistycznego, podlane problemami psychicznymi, prehistorycznymi jaszczurkami, fanficami "Gwiezdnych wojen" i rozważaniami natury filozoficznej. A wiesz jak to jest, kiedy próbuję się złapać zbyt wiele srok za ogon?

Reżyserką dzisiejszego filmu jest Hannah Marks, aktorka i reżyserka, która ma już na koncie kilka filmów - między innymi "Nie opuszczaj mnie", który to film zrobił na mnie swego czasu bardzo złe wrażenie. Nie dlatego, że był źle nakręcony - akurat aktorsko i warsztatowo wszystko hulało tam jak trzeba, ale okrutnie nieuczciwym, skrojonym pod emocjonalne wzięcie widza z zaskoczenia zakończeniem. I niby to nie jej wina, w końcu to nie jej scenariusz, ale automatycznie sprawiło to, że do jej nowego projektu podchodziłem z dużym dystansem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tym razem za fabułę odpowiada autor książkowego oryginału, pan John Green (no I oczywiście adaptujący go scenarzyści, Elizabeth Berger i Isaac Aptaker), którego część z was może kojarzyć jako autora "Gwiazd naszych wina", popularnej książki do płakania dla młodych dorosłych. Przyznam, że drażnią mnie tego typu fabuły, kiedy już od pierwszych minut wiesz, że będziesz płakać - jakby fabuła konstruowana była centralnie w tym celu. Śmiertelnie chorzy zakochują się w sobie progu tragedii. Ktoś ginie w tajemniczych okolicznościach, dzięki czemu młodzi mogą się w sobie zakochać. Oczywiście w dalszej perspektywie obowiązkowa tragedia. Tutaj jednak ta tragedia nie jest nawet meritum całej fabuły - po prostu dzieje się, niejako przy okazji, bez większego znaczenia i emocji. Krótko mówiąc: dziwny jest ten film.

Turtles all the way down (2024) - recenzja, opinia o filmie [HBO]. Jak żyć, kiedy człowiek brzydzi się samego siebie

Koleżanki

Aza Holmes (Isabela Merced) jest względnie zwyczajną licealistką. Ma niezłe oceny, niewielką, ale zwartą grupkę przyjaciół - zwłaszcza znaną w internecie za sprawą swoich fanficów ze świata "Gwiezdnych wojen" Daisy (Cree) i zdolnego, młodego artystę, Mychala (Maliq Johnson). Jest jednak coś, co nie daje jej spokojnie żyć. Jej zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, objawiające się przede wszystkim panicznym lękiem przed bakteriami, wirusami i innymi mikrobami. Nie jest w stanie normalnie funkcjonować - korzystać z życia, jeść, całować się, nawet po prostu dotykać nowych rzeczy bez wpadania w panikę, rozmyślania bezustannie o tym jak gigantyczna ilość drobnych form życia atakuje właśnie jej ciało, wyobrażania sobie najgorszych możliwych scenariuszy dalszego rozwoju wypadków.

Po części o próbach radzenia sobie z tym problemem jest fabuła filmu - ale tylko w niewielkim stopniu, ponieważ już po chwili pojawia się wątek zaginionego pana Picketta, właściciela wielkiej korporacji, obecnie borykającego się z kłopotami prawnymi. Dziewczyny postanawiają odnaleźć go, aby zgarnąć zdrowych 100 tysięcy dolarów nagrody. Czyli co? To o tym jest "Turtles all the way down"?! Też nie, ponieważ syn Picketta, Davis (Felix Mallard) jest dawnym znajomym Azy i, jak się okazuje, niemal ślini się na jej widok - co dla niej jest oczywiście odrażające, ale tylko do pewnego stopnia, bo jednak ma oczy i widzi, że chłopak jest nie tylko bogaty, ale i przystojny. No więc, czy to jest główny wątek fabularny filmu? Też nie do końca, bo w pewnym momencie po prostu znika, zastąpiony eksploracją przyjaźni przez pryzmat upośledzającej normalne funkcjonowanie przyjaźni. Wszystkie te wątki próbują jakoś się ze sobą łączyć, współdzielić ekran. Efekt? Żaden z nich nie zostaje odpowiednio wyeksploatowany, nie docierając do satysfakcjonującego finału, bądź też trafiając tam drogą na skróty.

Turtles all the way down (2024) - recenzja, opinia o filmie [HBO]. Trochę o miłości, więcej o przyjaźni

Kochankowie

Marks wie, jak wyciągać ze swoich aktorów emocje, więc wiadomo było, że akurat pod tym względem film zaoferuje kilka ciekawych momentów. Dwie relacje w szczególności - Azy z jej mamą (Judy Reyes) oraz Azy i Daisy - robią wrażenie. W obu przypadkach przede wszystkim dlatego, że bardzo wiarygodnie drą ze sobą koty, ale wcale nie tylko. Aza i Daisy są trafnym przedstawieniem relacji intro i ekstrawertyczki, a to jak ze sobą rozmawiają, jak czują się w swoim towarzystwie sprawia, że widz bez problemu wierzy w ich przyjaźń. Nie mam pojęcia, czy aktorki lubią się w prawdziwym życiu czy nie, ale w filmie nie mam co do tego wątpliwości.

Słabiej wypada wątek romantyczny. Nie wystarczy posadzić naprzeciw siebie dwójki młodych i atrakcyjnych ludzi, kazać im się do siebie uśmiechać i gotowe. W tym wypadku jednak powiedział bym, że to bardziej kwestia scenariusza, niż aktorów, bo i sama sytuacja jest raczej specyficzna, niecodzienna. On jest niedorzecznie bogaty, zasadniczo obsypując ją prezentami w stylu "spontaniczny lot prywatnym samolotem do innego stanu", ona nie potrafi się zmusić żeby go pocałować. Ciężko wytworzyć jakkolwiek wiarygodną relację w takich warunkach i moim zdaniem ta sztuka się filmowcom nie udała. Nie rozumiem dlaczego oboje czują do siebie taki pociąg, nie czuję, aby ewoluował on na przestrzeni filmu w coś bardziej prawdziwego. Film prawdopodobnie byłby lepszy, gdyby w ogóle wyciąć z niego wątek romantyczny, lepiej uwypuklając za to poszukiwania i przyjaźń Azy i Daisy.

"Turtles all the way down" to film zbudowany niemal jak strumień świadomości - nieskupiony, opowiadający o tysiącu rzeczy na raz, porwany, chaotyczny. Jest w nim kilka ciekawych scen i przemyśleń, które nie mają jednak takiej mocy, aby skleić cały ten blisko dwugodzinny seans do kupy. Tytuł odnosi się do problemu nieskończonego regresu, w którym szukając w czymś sensu, odpowiedzią jest coś, czemu trzeba nadać sens czymś innym, czemu trzeba nadać sens czymś innym i tak bez końca. Mam wrażenie, że Green w podobny sposób budował historię w swojej książce - nieustannie wyciągając nowe wątki z poprzednich, idąc coraz dalej i dalej, nie myśląc o tym gdzie i jak zakończyć. Może to i sprytne, ale dla widza średnio angażujące.

Premiera na HBO max już drugiego mają.

Atuty

  • Sympatycznie zbudowane relacje między postaciami;
  • Niezła ścieżka dźwiękowa;
  • Kilka ciekawych spostrzeżeń na temat życia;
  • Emocjonalnie, prawdziwie rozpisana przyjaźń Azy i Daisy.

Wady

  • W ogóle nie kupiłem tego romansu;
  • Za dużo, zbyt powierzchownie potraktowanych wątków, przez co film potrafi nudzić, mimo że relatywnie dużo się w nim dzieje;
  • Miejscami sztucznie rozpisane sceny i pojedyncze dialogi.

"Turtles all the way down" odważnie opowiada o życiu z paraliżującym strachem, ale gubi się, przygnieciony czystą ilością wątków, które pragnie poruszyć, nie dopinając ciekawie żadnego z nich.

4,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper