Gwiezdne wojny: Parszywa zgraja (2021) - recenzja, opinia o 3. sezonie serialu [Disney]. Koniec walki
Crosshair i Omega przebywają uwięzieni na górze Tantiss. On kompletnie wyczerpany i zrezygnowany, ona napędzana ogniem każącym za wszelką cenę wyrwać się z niewoli. Na szczęście, ich bracia nie zamierzają tak po prostu ich porzucić. Jej. Nie zamierzają porzucić jej...
"Parszywa zgraja" była całkiem ciekawym eksperymentem, ponoć zaproponowanym przez samego George'a Lucasa. Kiedy "Wojny klonów" dostały swój ostatni sezon, w jednym z odcinków wprowadzono oddział 99, składający się z "nieudanych" klonów Jango Fetta. Tak naprawdę były one jednak lepsze od oryginału, ponieważ pewne jego cechy były w nich znacząco zwiększone, jak siła fizyczna, intelekt, wzrok, słuch. Każdy klon posiadał własną specjalizację i był na swój sposób wyjątkowy. Lecz, czy oparcie całego serialu na postaciach tak "przyziemnych", praktycznie rezygnując z potyczek na miecze świetlne i wydarzeń tak monumentalnych jak wysadzanie baz wojskowych wielkości planety, miało szansę na powodzenie? Czy ktoś chciałby oglądać takie "Gwiezdne wojny"? Jak się okazuje - jak najbardziej!
Wydaje mi się, że ta bardziej ludzka, pozbawiona supermocy natura klonów sprawiła, że stawka i emocje znacząco poszły w górę. Hunter, Wrecker i reszta są bardzo zaradni, jasne, ale ostatecznie to tylko ludzie - sami nie pokonają całego batalionu wrogów. Śmierć jest na wojnie codziennością i jasne, w głównej sadze też parę osób wzięło i wyzionęło ducha, lecz nigdy nie martwiliśmy się o Luke'a, czy Leię. Tutaj głównych bohaterów jest tylu, że każdy jeden mógł polec właściwie w każdej chwili, a serial leciałby dalej. No i ta mniejsza bombastyczność sprawiła, że i same odcinki musiały zostać oparte w większej mierze na ludziach, na relacjach, zdradach, pojednaniach i trudnych sojuszach. A że postacie są od samego początku bardzo wyraziste, łatwo jest wczuć się i przeżywać tę przygodę z nimi.
Gwiezdne wojny: Parszywa zgraja (2021) - recenzja, opinia o 3. sezonie serialu [Disney]. Dobra, choć trochę przeciągnięta historia
Seriale animowane z tej serii zawsze miały jeden i ten sam problem - tempo kolejnych odcinków jest cholernie nierówne. W sumie to nawet nie tyle chodzi o tempo, a wagę oglądanych wydarzeń. Niektóre odcinki "Wojen klonów" były najzwyklejszymi zapchajdziurami ("poszerzaczami świata", jeśli ktoś jest mega fanem). Pobocznymi historiami jakichś czwartoligowych postaci, które może gdzieś tam wrócą kiedyś na małe cameo, żeby nikt nie mówił, że odcinek do niczego nie prowadził i niczemu nie służył. Ostatni sezon "Parszywej zgrai" zaczyna się... Powoli. Codzienność Omegi na Tantiss nie jest przesadnie emocjonująca i choć mamy do tego wątek Crosshaira i rannego, hmmm, "psa", Batchera, to spędzenie w tym jednym miejscu trzech z trzynastu odcinków wydaje się być lekkim nadużyciem ze strony scenarzystów - zwłaszcza, że i tak później tu jeszcze wrócimy.
Środek sezonu to natomiast standardowy dla serii festiwal gościnnych występów. Na moment wpada Cad Bane, gdzieś tam przewija się Tarkin, a w prawdopodobnie najciekawszym, samodzielnym odcinku tego sezonu, zobaczymy Asajj Ventress z jej pięknym, żółtym mieczem świetlnym i... Włosami. Przyznam, że zupełnie zapomniałem, że ona tę swoją czachę goliła, a nie była łysa z natury. Ventress jest prawdopodobnie najlepiej rozwiniętą postacią, jaką stworzono na potrzeby "Wojen klonów", jeszcze za czasów hiper stylizowanej animacji 2D Gendy'ego Tartakovskiego. Od wściekłej zabójczyni, przez wkurzoną na Obi-Wana wojowniczki, niechętną kolaborantkę, na bardziej wyciszonej, stojącej z boku samotniczce kończąc. Jej czas spędzony z Omegą jest nie tylko interesujący z powodu potencjalnego rozwoju tego wątku w przyszłości, ale stanowi również ciekawe spojrzenie na jej postać już po wojnie, a sam odcinek oferuje poruszające, emocjonalne zakończenie (na razie) tego wątku.
Gwiezdne wojny: Parszywa zgraja (2021) - recenzja, opinia o 3. sezonie serialu [Disney]. Animowana wojna nigdy nie wyglądała tak dobrze
Ogólne spoilery z finału serialu w następnym akapicie.
Później natomiast akcja przyspiesza, aby zaoferować finał pełen wrażeń i emocji, rozłożony na ładnych kilka odcinków. Jak się nad tym zastanowić, to trzeci sezon serialu ma strukturę podobną do klasycznego filmu - rozwleczonego ponad zdrowy rozsądek, ale jednak. Czy jest to idealne zakończenie całego serialu? Cóż, to trochę zależy od osobistych oczekiwań. Z jednej strony nie wyobrażam sobie bardziej satysfakcjonującego końca na płaszczyźnie takiej czysto ludzkiej, robiącej dobrze na serduszku. Z drugiej, oto kolejna historia wojenna, w której główni bohaterowie mają plot armor niemożliwy do spenetrowania. Niby wojna, ludzie i inni kosmici giną na lewo i prawo, ale zazwyczaj są to jakieś no-name'y, bardzo rzadko ktokolwiek znaczący, a z głównych bohaterów zupełnie nikt. Od początku serialu jedynie Tech poświęcił się dla reszty swoich braci. Nie mówię, że chciałbym aby wszyscy na koniec zostali zamordowani (choć zdecydowanie byłoby to mocne i zapadające na długo w pamięć zakończenie), ale tym ostatnim odcinkom przydałoby się trochę więcej dramaturgii, żeby widz w większym napięciu i niepewności oglądał ostatnią batalię oddziału 99. Trochę mi tego brakowało - choć akurat sama finałowa scena lekko ruszyła mnie za serducho.
W temacie animacji Filoni i jego ekipa robią niesamowitą robotę już od bardzo dawna i nie inaczej jest i tym razem. Styl graficzny "Bad Batch" to wciąż ta sama kreska, co "Wojny klonów", które same w sobie były z kolei trójwymiarową reinterpretacją projektów Tartakovskiego i tak jak pierwsze sezony tamtego serialu trącą już dzisiaj lekko myszką, tak z rozwojem technologii styl serialu również ewoluował. To wciąż te same linie, ale znacznie pełniejsze detali otoczenie, wyraźnie różniące się od siebie tkaniny i inne materiały oraz lepsza gra cieni sprawiają, że serial wygląda najzwyczajniej w świecie... Dobrze. Dodać do tego sympatyczną animację, z bardzo sprężystym, ale jednak całkiem ciężkim, żywo wyglądającym ruchem i fizyką postaci, paroma niezłymi pomysłami na sceny akcji i na prawdę od strony artystycznej nie ma na co narzekać.
"Parszywa zgraja" kończy mocno i z klasą. Serial dostał szansę skończyć się na własnych warunkach, którą to szansę wykorzystał aby opowiedzieć historię tej dziwnej, w pewnym sensie patchworkowej rodziny na tle powojennej transformacji całego świata. Trochę już męczy mnie, że cała ta galaktyka najwyraźniej składa się z plus-minus dwudziestu planet i kręci się wokół niewiele większej garstki osób, a i samo zakończenie jest może odrobinę zbyt bezpieczne, zbyt "czyste", ale jako całość, historia Oddziału 99 jest jak najbardziej godnym polecenia dodatkiem do szerszego świata "Gwiezdnych wojen".
I niech czwarty będzie z wami! ;)
Atuty
- Ewolucja Crosshaira;
- Kilka ciekawych gościnnych występów;
- Dobrze nakreślona więź rodzinna głównych bohaterów;
- Sceny akcji;
- Porządne zakończenie...
Wady
- ... choć trochę zbyt bezpieczne;
- Kilka wolniejszych momentów, które spokojnie można było skrócić;
- Zbyt prędkie albo ogólne zakończenie wątków niektórych postaci (zostawiają sobie pewnie furtkę na kolejne historie).
Nie bez wad i przydługich momentów, ale generalnie solidne zwieńczenie, solidnego serialu. Chciałoby się może trochę więcej dramatyzmu, choć czysto emocjonalnie był to dobry finał. Tak po prostu.
Przeczytaj również
Komentarze (14)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych