V Rising – recenzja gry [PS5, PC]. Wampir wraca do życia
Po wielu miesiącach prac i zbieraniu informacji od graczy, V Rising w maju opuściło Wczesny Dostęp na PC, a w tym tygodniu debiutuje na PS5. Czy warto sprawdzić survival z wampirem w roli głównej? Poznajcie nasze wrażenia.
Stunlock Studios zdecydowało się na zaskakująco długi Early Access w przypadku swojej najnowszej produkcji. Gracze przez dwa lata doświadczali rozwoju gry, przez co pojawiły się opinie, według których deweloperzy przegapili swoją szansę i ostatecznie gra nie zaoferuje odpowiednich wrażeń. Po spędzeniu z wersją na PlayStation 5 kilku dni mogę napisać tylko jedno – wampir powrócił i warto dać mu szansę.
Założenia recenzowanego V Rising nie są specjalnie odkrywcze. To na papierze bardzo klasyczny survival z kapitalną walką, ale wszystko zmienia się z jednego powodu. Głównym bohaterem nie jest kolejny Kowalski, a wampir powracający do życia i pragnący odbudować swoje imperium. Twórcy doskonale wykorzystali ten detal, by na jego bazie zbudować masę połączonych ze sobą systemów i dzięki temu w produkcję gra się naprawdę dobrze.
Wampir potrzebuje krwi
Protagonista V Rising budzi się z długiego snu i chce rozpocząć kolejne-nowe życie, więc chwyta leżące w okolicy patyki, by zbudować prowizoryczną broń i następnie za jej sprawą nie tylko obijać wrogów, ale przede wszystkim zbierać następne surowce. Stunlock Studios na pierwszy rzut oka karmi nas bardzo klasyczną rozgrywką wyciągniętą z wielu podobnych propozycji, ponieważ główny bohater atakując przykładowo drzewa lub kamienie gromadzi materiały, za pomocą których może tworzyć kolejne uzbrojenie lub po chwili ma okazję odbudowywać swoje włości. Szybko jednak okazuje się, że V Rising jest dosłownie zbudowane na krwi, by to właśnie ten surowiec napędzał nasze budowle oraz rozwój głównego bohatera.
Wampir nie może zbyt długo przebywać na słońcu, więc najlepszym rozwiązaniem jest szybkie zbudowanie małej posiadłości, gdzie będzie mógł przerabiać zdobyte surowce na przykładowo deski potrzebne do kolejnych projektów, a zarazem ukryje się na chwilę przed niszczącymi promieniami. System związany z porą dnia bardzo mi się spodobał, bo choć na początku próbowałem unikać rozgrywki za dnia, to jednak szybko nauczyłem się wykorzystywać dodatkowe godziny do eksploracji. Czasami nie jest łatwo, ponieważ musimy przejść przez większy teren bez drzew, które mogłyby stworzyć cień, ale ostatecznie jest to naprawdę ciekawa mechanika.
Gromadzenie surowców w V Rising nie jest trudne, ale już przerabianie ich na odpowiednie składniki potrafi zmęczyć. Wszystko za sprawą czasu, ponieważ Stunlock Studios nie pozwala natychmiastowo wykorzystać przykładowo błyskotek, by dzięki nim stworzyć nowe materiały, a po prostu w każdej sytuacji musimy czekać. Trochę w tych niedogodnościach pomaga wspomniana wcześniej krew, ponieważ to właśnie ona napędza maszyny, które automatyzują prace w bazie – wampir w tym czasie może polować na kolejne ofiary. Wielokrotnie wpadałem do zamku, wrzucałem wszystkie materiały w odpowiednie maszyny, by następnie po prostu biegać za kolejnymi surowcami. Klasyka gatunku? Zdecydowanie tak, jednak V Rising na początku może trochę wynudzić, ponieważ dopiero po kilku pierwszych godzinach napędzamy całą machinę zbierania-gromadzenia-tworzenia. Gra potrzebuje po prostu czasu.
Krew jest wszystkim
Krew w recenzowanym V Rising przydaje się nie tylko do tworzenia materiałów, ale w zasadzie na jej bazie zbudowano całą progresję. Wampir dzięki esencji życia różnych ofiar otrzymuje specjalne bonusy, więc może przykładowo szybciej atakować lub regenerować swoje zdrowie, ale przede wszystkim to właśnie jucha odpowiada za rozwój postaci i pozwala zdobywać kolejne, coraz to potężniejsze zdolności.
Twórcy nie zdecydowali się na klasyczną progresję postaci przez punkty doświadczenia, a wampir ma możliwość wyśledzenia specjalnych wrogów, którzy posiadają „V Blood”. Nosiciele to w zasadzie bossowie, a za ich pokonanie otrzymujemy nowe zdolności – deweloperzy proponują kilka drzewek umiejętności. Główny bohater może w pewnym momencie oznaczyć ofiarę, by czerwona struga poprowadziła go do miejsca, gdzie znajduje się wróg. Przeciwnicy początkowo nie stanowią większego wyzwania, ale Stunlock Studios bardzo szybko wrzuca drugi bieg, by pokazać graczowi, że w tym tytule nie ma miejsca dla mięczaków.
Jeden ze znajomych obserwując rozgrywkę z V Rising stwierdził, że walka w grze Stunlock Studios wygląda jak połączenie Diablo z League of Legends i... coś w tym jest. Akcję obserwujemy z góry, każdy atak ma swoją wagę, ale podobnie jak w pozycjach z gatunku MOBA, możemy uniknąć ciosów wroga. Zmagania jednak szybko opierają się na zręczności i jak najlepszym wykorzystaniu umiejętności krwiopijcy oraz unikalnych zdolności broni. Tworzony i zbierany oręż jest bardzo zróżnicowany, zapewnia nam przeróżne ataki i rywalizacja jest jednym z głównych atutów gry. Świetnie sprawdza się polowanie na kolejne ofiary, a przejście z niskiego do wysokiego poziomu trudności jest bardzo płynne i akurat w tym wypadku nie musimy czekać za długo, by deweloperzy nie wybaczali drobnych błędów.
Gra w V Rising świetnie sprawdza się na kontrolerze, ponieważ za sprawą jednego analoga poruszamy się bohaterem (lewy), a drugi pozwala nam kontrolować kierunek ataków (prawy). W tej sytuacji wielokrotnie możemy walczyć na „wstecznym”, czyli z jednej strony uciekamy, ale z drugiej zadajemy wrogom obrażenia. Tytuł w zasadzie błyszczy w przypadku pojedynków, ponieważ zmagania są dopracowane, wymagające i ostatecznie bardzo satysfakcjonujące.
Progresja V Blood nie jest wyłącznie związana z bossami, ponieważ na jej fundamentach deweloperzy prowadzą kampanię. Gracze mają okazję odkrywać kolejnych potężnych wrogów, a jednocześnie sprawdzają cztery akty przygody, które prowadzą nas do następnych zakątków świata. Mapa z pozoru nie wydaje się duża, jednak bardzo szybko okazuje się, że ten świat skrywa całą masę sekretów, które mamy okazję odkrywać tropiąc kolejnych nosicieli Krwi V. Recenzowany V Rising nie oferuje specjalnie rozbudowanej fabuły, ponieważ deweloperzy nie skupili się na historii, jednak ukończenie gry zajmuje dobre 40-45 godzin. Nie jest to przygoda na jedno popołudnie, a biorąc pod uwagę ogromną regrywalność związaną z kooperacją ze znajomymi, gracze będą mogli spędzić w tym świecie naprawdę sporo czasu.
W trakcie przedpremierowych testów tylko w kilku momentach udało mi się wskoczyć na serwery do innych graczy, ale utwierdziło mnie to w jednym przekonaniu – V Rising to przyjemna gra single-player, która jednak oferuje sporo dodatkowych atrakcji z innymi osobami. Nie miałem problemu, by przez wiele godzin budować swoje imperium w pojedynkę, ale z wielką radością po premierze zaproszę na serwer znajomych, by razem polować na kolejne ofiary. Gameplay w tym miejscu specjalnie się nie zmieni, jednak rywalizacja bez wątpienia nabierze charakteru, ponieważ łatwiej będzie atakować większych rywali.
Świat żyje
Wspominając o progresji w V Rising nie mogę zapomnieć, jak deweloperzy mądrze poradzili sobie z rozwojem samej rozgrywki. W grze szybko się okazuje, że nie musimy już biegać za kolejnymi surowcami, ponieważ nasza baza staje się samowystarczalna, a my możemy zająć się mordowaniem kolejnych ofiar, szukaniem sposobów na zdobycie coraz to potężniejszych broni oraz następnie atakowaniem kolejnych bossów. Produkcja szybko przechodzi z klasycznego survivalu w pozycję nastawioną na walkę, co bardzo mi odpowiadało, bo choć nadal mamy okazję zarządzać całą machiną, to jednak nie musimy już męczyć się i wracać do punktu wyjścia.
Gdy już nie biegamy za każdym pojedynczym drewnem i kamieniem, gracz ma okazję odkryć piękno żyjącego świata V Rising. W tym tytule na każdym kroku obserwujemy, jak grupy wrogów ze sobą walczą – wilki gonią za łosiem, po chwili wpadają na skalnego golema, by ostatecznie na ich drodze pojawiła się grupa szkieletów. Kapitalnie sprawdzają się wszystkie momenty, gdy przypadkowo wpadniemy na łowcę wampirów – są to bardzo wymagający przeciwnicy, którzy polują na krwiopijców. Nie mogę także zliczyć wszystkich akcji, gdy po prostu przez przypadek natrafiłem na mini-bossa, który również pokazał mi, że słońce nie jest największym problemem wampirów. W trakcie przygody wielokrotnie ukrywając się w cieniu za dnia, miałem okazję skupić się na otoczeniu i bez wątpienia Stunlock Studios nie zawiodło oferując bardzo ciekawy i rozbudowany świat.
V Rising bardzo mocno zachęca do podróżowania po lokacjach, ale jednocześnie zbaczania z głównych ścieżek. Twórcy opracowali całą masę różnorodnych wyzwań, które dzieją się w lasach, na łąkach czy też w kopalniach, a dzięki świetnemu systemowi walki, wampir po prostu chce wpadać w kolejne potencjalne kłopoty, by następnie szybko radzić sobie z wrogami i móc wysysać z nich krew. Stunlock Studios nie zawiodło także w temacie samego zarządzania surowcami na kontrolerze. W grze mamy okazję przerzucać dziesiątki przedmiotów czy też zarządzać różnorodnymi skrytkami, które gromadzą nasze wcześniej zdobyte skarby, ale w V Rising nie czułem, by obsługa zakładek była mecząca. Deweloperzy dostosowali interfejs do DualSense.
Nie mogę także powiedzieć złego słowa o samej grafice. Recenzowany V Rising jest ładny dla oka, znakomicie prezentują się niektóre projekty przeciwników, a nawet wampir podczas swojej przygody ma okazję założyć kilka schludnych fatałaszków. Studio nie zapomniało o specjalnych efektach podczas starć, świat jest zbudowany z kilku różnorodnych biomów i w zasadzie autorzy mogliby jedynie zająć się sferą audio – soundtrack nie jest wybitny. Podczas rozgrywki brakowało mi utworów, które w odpowiedni sposób budowałyby atmosferę.
Dobrze złożona trumna
Grając w V Rising nie czułem, by produkcja wyznaczała nowy standard w gatunku, ale nadal trudno jest mi się oderwać od tej produkcji. Wszystko za sprawą naprawdę dobrze ułożonego projektu, który choć jest zbudowany na jednym elemencie (krwi), to jednak gracz systematycznie otrzymuje nowe bodźce, które mocno zachęcają do rozgrywki i pozwalają na czerpanie przyjemności z gry.
Bez wątpienia jednym z największych atutów V Rising jest walka, która punktuje umiejętności gracza oraz kapitalną znajomość zdolności wampira. W tytule systematycznie natrafiamy na mocniejszych oponentów, więc cały czas czujemy wyzwania na oczekiwanym poziomie.
Klasyczny survival w pewnym momencie wskakuje na wyższy poziom, ponieważ gracz nie musi już wykonywać wszystkich rzeczy w pojedynkę, co szczerze mówiąc bardzo mi się spodobało – to również nie jest rewolucja w gatunku, jednak Stunlock Studios w odpowiednim momencie oferuje kolejne systemy, by gracz z jednej strony nie został przytłoczony ogromną zawartością (a jest tego naprawdę sporo!), a z drugiej nie nużył się wcześniej przedstawionymi elementami. W zasadzie na każdym kroku recenzowany V Rising oferuje pewne nowości i cały czas zachęca do zabawy.
Ocena - recenzja gry V Rising
Atuty
- Świetna, wymagająca i rozbudowana walka. Gra szybko wrzuca drugi bieg i nie wybacza błędów,
- V Rising jest bardzo rozbudowane. Twórcy mądrze zmieniają punkt ciężkości gry,
- Prosty i skuteczny system budowania. Nie można się tutaj zgubić,
- Dobrze dostosowany interfejs do rozgrywki na kontrolerze.
Wady
- Męczący początek. V Rising potrzebuje czasu,
- Niektóre czynności wymagają za dużo czasu.
Pozytywne zaskoczenie, do którego będę często wracał. V Rising nie wyznacza nowych standardów, jednak Stunlock Studios poradziło sobie z odpowiednim (mądrym) ułożeniem koncepcji, a wszystko jest ze sobą połączone za sprawą krwi.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (21)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych