Łasuch (2024) - recenzja i opinia o trzecim sezonie [Netflix]. Mroczny finał starcia ludzi z hybrydami
O ile pierwszy sezon Łasucha był swego rodzaju powiewem świeżości w ekranizacjach komiksów, drugi nieco mnie znużył mocniej odchodząc od oryginału, dodając zbyt wiele infantylnych momentów i mnożąc niepotrzebne wątki. Gdy wydawało się, że trzeci sezon podtrzyma tendencję spadkową, twórcy wyciągnęli go do góry za uszy. A raczej rogi.
Serialowe zamknięcie adaptacji komiksów Jeffa Lemire’a to całkiem zgrabnie podany finał przygody tytułowego „Łasucha”. W świecie, w którym rodzą się hybrydy będące krzyżówką zwierząt z naszym gatunkiem oraz szaleje wirus zabijający ostatnie enklawy ludzkości, chłopiec z porożem jelenia próbuje odnaleźć swoją matkę pracującą gdzieś na Alasce nad lekiem na pandemię.
Łasuch musi jednocześnie uciekać przed nowym wrogiem uważającym go za klucz do uratowania ludzkości, który w imię dobra ogółu jest w stanie zrobić wiele. Czytaj – jest w stanie zabić.
Łasuch (2024) - recenzja i opinia o trzecim sezonie [Netflix]. Wejście w dorosłość
Trzeciemu sezonowi najbliżej jest do komiksu, bo choć wciąż uderza w bardziej optymistyczne tony niż oryginał, to jednak mrok i śmierć są tu bardziej odczuwalne, budując momentami atmosferę beznadziei, w której nie będzie łatwych wyborów i szczęśliwego zakończenia dla wszystkich. To podobnie jak w pierwszym sezonie swego rodzaju kino drogi. Bohaterowie ruszają w podróż na Alaskę, zwiedzając kolejne, klimatyczne miejscówki jak opuszczone kasyno czy rejsowy statek i spotykając zupełnie nowe, w wielu sytuacjach tragicznie doświadczone przez życie postacie. Konflikt pomiędzy ostatnimi ocalałymi ludźmi a hybrydami tym razem często nie bierze jeńców pokazując brutalne realia walki o przetrwanie.
Łasuchowi, lub jak kto woli Gusowi, towarzyszy w tej przygodzie ponownie Tommy Jepperd (Nonso Anozie) i właśnie ich relacja budowana konsekwentnie przez trzy kolejne sezony jest tu motorem napędowym wydarzeń. Choć kiedyś byli sobie obcy, teraz są duetem, który potrafi wycisnąć z widza łzy. Dążącym do poznania pochodzenia tak samego wirusa jak i pierwszych hybryd. Przemiana Łasucha, który musi zmierzyć się ze śmiercią na niespotykaną wcześniej skalę, jest naprawdę dobrze i wiarygodnie przedstawiona. To krok w dorosłość, a jednocześnie krok ku wątpliwościom i uprzedzeniom, których wcześniej nie miał.
Łasuch (2024) - recenzja i opinia o trzecim sezonie [Netflix]. Fanatyk i watażka
Niestety momentami mamy wrażenie, że wątków ponownie jest za dużo, że część to tylko zapychacze stworzone po to, by rozciągnąć całość na 8 odcinków. Nie jest to aż tak odczuwalne jak w poprzednim sezonie, ale historia Bear (Stefania LaVie Owen) i Wendy (Naledi Murray), która w pewnym momencie zaczyna funkcjonować obok głównego wątku, jest po prostu nudna. Z kolei w przypadku społeczności Alaski zamieszkującej tutejszą bazę, mamy wrażenie, jakby potencjał nie został odpowiednio wykorzystany. Intrygująca z początku grupa ludzi, w której czołowe role odgrywają matka Gusa (Amy Seimetz), Siana (Cara Gee) oraz jej hybrydowa córka Nuka (Ayazhan Dalabayeva), to finalnie tylko statyści. A przecież Carę Gee stać na więcej, wszak jej Camina w „Expanse" to jedna z najlepiej wykreowanych postaci w serialowej adaptacji kultowej powieści science-fiction.
Z drugiej strony świetnie wypada powracający doktor Singh (Adeel Akhtar), który ma wiele na sumieniu i chce odkupić swoje winy pomagając Gusowi. Nakręcany przez tajemnicze wizje jest postacią niejednoznaczną, ocierając się o świetnie zagranego religijnego fanatyka. Znacznie lepiej wypada też antagonista, a raczej antagonistka. Neil Sandilands jako generał Steven Abbot był moim zdaniem zbyt przerysowany, przez co przypominał karykaturę samego siebie i często bardziej śmieszył niż budził strach. Na jego tle Helen Zhang (Rosalind Chao) polująca na Łasucha jest postacią znacznie bardziej bezwzględną i dążąca do celu, jakim jest przywrócenie narodzin jedynego, czystego w jej oczach gatunku, po trupach. Dosłownie.
Łasuch (2024) - recenzja i opinia o trzecim sezonie [Netflix]. Więzy krwi
W serialu doskonale ukazano też ciężką sytuację córki antagonistki - Rosie (Kelly Marie Tran) - która poświecą swoje dzieci-hybrydy dla tyranicznej matki gardzącej innymi gatunkami, ale przez cały sezon jest w tej kwestii rozdarta. Rosi i jej matka to niejako kontrast dla głównej pary bohaterów prowadzący do ciekawych pytań - czy rodzinne więzy krwi powinno się przedkładać nad więzi zbudowane na wspólnych doświadczeniach z osobami niebędącymi naszymi krewnymi? Serial nie raz i nie dwa rzuca też do przemyślenia wątek ratowania świata poddając w wątpliwość czy w ogóle warto ratować gatunek ludzki. A może mieliśmy wymrzeć, może natura wie najlepiej co jest najlepsze dla planety i jej dalszej egzystencji?
Szkoda, że w wielu miejscach scenariusz i realizacja trochę kuleją. Zbyt dużo tu zbiegów okoliczności, niekonsekwencji, niemających większego sensu scen akcji czy niechlujnie opowiedzianych momentów, w których nagle wiele postaci pojawia się w jednym miejscu, by pchać fabułę do przodu. Ale logiki w tym niewiele, więc trzeba czasami wysoko zawiesić niewiarę.
Mimo wszystko zakończenie trzeciego sezonu daje trochę do myślenia i jest na swój sposób satysfakcjonujące domykając większość wątków. A jak już wspomniałem - pod względem mroku jest to sezon najbliższy oryginałowi. Fanów post-apo na pewno zadowoli.
Atuty
- Mroczniejszy ton opowieści
- Relacja Gusa z Jepperdem
- Satysfakcjonujące zakończenie
- Klimatycznie miejscówki
- Lepiej napisana antagonistka
Wady
- Niepotrzebne mnożenie wątków pobocznych
- Niewykorzystany potencjał niektórych postaci
- Głupotki fabularne i błędy realizacyjne
Mroczny i satysfakcjonujący finał opowieści o ludzkiej-hybrydzie, który jednak nie unika błędów.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych