The First Descendant - recenzja gry. Poradnik jak nie robić gry F2P
Nie zrozumcie mnie źle. Nie widzę nic złego w inspirowaniu się konkurencją lub idąc dalej, nawet kopiowaniem ich pomysłów. Jednak, gdy gra poza tym, co zostało zerżnięte, nie oferuje nic, co sprawi, że warto w nią zagrać, to zostajemy z poważnym problemem.
Skoro to nie cena jest jednym z czynników decydujących, a to, jak rozdysponujemy swój wolny czas, nie widzę żadnego powodu, by polecać komuś The First Descendant kosztem Warframe’a czy Destiny 2. Zresztą, widząc ile rzeczy Nexon pożyczył sobie z produkcji robionej przez Digital Extreme, czułbym się źle, stawiając gorszą kopię na piedestale.
Masz, spisz sobie. Tylko pozmieniaj, by facetka się nie połapała
Mem, który idealnie pasuje do recenzowanej gry. Im dłużej bawiłem się z The First Descendant, tym więcej Warframe’a widziałem. Począwszy od wszechobecnych liczników przy wytwarzaniu … w sumie wszystkiego, włącznie z nowymi postaciami, przez sposób podnoszenia poziomu postaci oraz jej mistrzostwa, aż po wzmacnianie broni i modułów, które do niej podczepiamy.
Rozumiem podejście, że jeśli coś działa, to nie trzeba tego zmieniać, jednak wyżej wymienione aspekty (poza poziomem postaci i jej mistrzostwa) to aspekty, które w ogóle mi w Warframe nie pasowały i podobnie jest tutaj. The First Descendant na każdym kroku przypomina nam, że nie musimy czekać, wystarczy, że wyjmiemy kartę z portfela i kupimy sobie walutę premium i przyspieszymy. Co ciekawe, wydawca zastosował przykry trik — dostępne w sklepie paczki są tak wymierzone, byśmy kupili dwie tańsze lub jedną droższą, nigdy nie nabywając tyle waluty premium, ile jest nam potrzebne.
Jakbym się miał uprzeć, to tytułowi bohaterowie (Potomkowie) są przynajmniej mocno wzorowani na Warframe’ach. Z wyłączeniem ich charakteru. Postacie tutaj są nieme i odgrywają rolę zwyczajnych pionków ciągle przesuwanych po tablicy, byleby pchnąć do przodu opowiadaną historię.
Fabuła jest tłem do strzelania
Nexon zadbał o to, by w The First Descendant była fabuła. Jakakolwiek, po prostu by była. Mamy więc kosmiczną rasę Vulgus, która zaatakowała ludzi i wybiła praktycznie wszystkich, pozostawiając niedobitków skupionych wokół Potomków. Ich rolą jest obrona ludzkości i odpieranie ciągłych ataków Vulgusów. Ważną rolę odgrywa także coś, co nazwano tutaj Ironheart, a w mocy przypomina… Wędrowca z Destiny. Nieopisane coś, co pozwoli zniszczyć Mur międzywymiarowy. W to wszystko wplątuje się tajemnicza postać Przewodniczki, której nikt nie ufa, jednak z tzw. braku laku, wszyscy ją słuchają.
Z początku jeszcze śledziłem to, co serwują nam scenki i długie rozmowy, po jakimś czasie jednak sobie odpuściłem, bo nie było w tym nic ciekawego. Ot, Przewodniczka mówi nam gdzie i iść, by odnaleźć kosmiczny artefakt, oczywiście tam go nie ma, bo główny zły nas uprzedził. Więc tak sobie ganiamy po kolejnych lokacjach, słuchając przepychanek, czy warto ufać czemuś, co ma nasz bohater w głowie.
Gdyby wyrzucono z The First Descendant fabułę, gra zbyt wiele, by nie straciła. Niektórzy mogliby po prostu nieco zgubić wątek przy zaliczaniu zadań fabularnych i zaplątać się w cykl aktywności pobocznych.
No to może rozgrywka, skoro nie fabuła?
Na temat rozgrywki ciężko powiedzieć coś oryginalnego. The First Descendant na prawdę na prawie każdym kroku przypomina Warframe’a, zyskując nad nim przewagę w tym aspekcie, że nie ma tu aż tyle zawartości i zaczynający przygodę z tytułem gracz się nie zgubi, co jest normą u konkurencji.
Misje, które przyjmujemy w otwartych lokacjach, są krótkie i trwają raptem kilka minut. Raz musimy wybić wszystkich wrogów, innym razem osłaniać wybrany punkt, a jeszcze w innym momencie pozbierać surowce. Jedynie zadania kończące daną lokację trwają dłużej i możemy wybrać, czy zaliczymy je sami, czy korzystając z matchmakingu, z innymi osobami. Tutaj muszę pochwalić w sumie fakt, że dołączenie do innego gracza odbywa się w sposób automatyczny, przez co mamy jakieś złudne uczucie żyjącego świata i przy dobrych wiatrach niezbędne zadania, by pchnąć fabułę, zaliczymy z marszu.
Prawdziwym rdzeniem rozgrywki jest jednak … grind. Ciągły i niekończący się, a przy tym niesprawiedliwy grind. Jak już wspomniałem, część zadań jest krótka, więc ich powtarzanie licząc, aż wypadnie nam jakiś podstawowy materiał, nie jest uciążliwe. Jednak gdy do gry wchodzą cenniejsze przedmioty potrzebę do stworzenia najrzadszej broni lub nowego Potomka, musimy zabrać się za trudniejsze zadania czy starcia z bossami. A te mogą trwać. No i drop, mam wrażenie, nie do końca odpowiada procentowym wartością, podawanym na ekranie wyboru misji. Społeczność idzie krok dalej i mówi wprost, że Nexon oszukuje i ma ku temu podstawy wskazując, że przedmioty z 20% szansą dropu nie lecą nawet po rozegraniu 10 starć z rzędu. Wydawca milczy, gracze są poirytowani i tak się to wszystko toczy.
Unreal Engine 5, zmora konsol tej generacji
The First Descendant jest kolejną produkcją, która niestety korzysta z najnowszej wersji silnika Unreal. Piszę niestety, gdyż kolejny raz wychodzi na to, że konsole są po prostu na ten moment za słabe. Tytuł oferuje dwa dostępne tryby graficzne — jakość i wydajność (trzy, jeśli nasz TV wspiera 120 Hz), jednak nie widzę powodu, by grać inaczej, niż w tym drugim, który w teorii ma dobijać do 60 klatek na sekundę. W praktyce się zdarza. Choć ogólnie teraz i tak jest znacznie lepiej niż w okolicach premiery, gdzie niezależnie od ustawień, w pustych lokacjach oglądaliśmy pokaz slajdów.
Niska rozdzielczość działa na niekorzyść designu świata gry. Zdarzają się miejscówki w lokacjach, które teoretycznie powinny zapierać dech w piersiach, jednak z racji niższej rozdzielczości odległe obiekty są rozmazane i przypominają papkę.
Być może z czasem gra będzie działać jeszcze lepiej, może też zyska na jakości grafiki. Może tutaj potrzebne są mocniejsze wersje konsol tej generacji lub po prostu przesiadka na mocne pecety (choć w tym momencie one i tak nie gwarantują odpowiedniej jakości).
Jeśli czas jest Waszą walutą, inwestujcie gdzieś indziej
Z jednej strony The First Descendant od początku jawiło mi się jako kolejna gra F2P koreańskiego wydawcy, której celem są wyłącznie nasze portfele. Z drugiej liczyłem, że sukces innych produkcji w tym segmencie pokazał firmom, że nachalne promowanie sklepu z rzeczami do kupienia za walutę premium nie jest najlepszym rozwiązaniem. Cóż, przejechałem się na swojej naiwności.
The First Descendant po prostu jest. Niczym się nie wyróżnia na tle konkurencji, z której kopiuje na potęgę. Nie oferuje nic, co mogłoby Was przekonać do porzucenia innej, dowolnej gry F2P (jeśli w takowe gracie). Jeśli do tej pory ignorowaliście segment darmowych strzelanek, tudzież gier akcji, to znacznie lepszą inwestycją czasu będzie wymieniane w tej recenzji Warframe lub Destiny 2.
Nie zdziwię się, jeśli za rok wydawca wyciągnie wtyczkę z serwerów gry i uzna, że czas istnienia The First Descendant dobiegł ku końcowi.
Ocena - recenzja gry The First Descendant
Atuty
- Strzelanie jeszcze ujdzie
Wady
- Całość jest po prostu nijaka
- Natarczywe mikrotransakcje
- Fabuła, której mogłoby nie być
Znalazłbym kilka lepszych pomysłów na to, jak spędzić czas przy konsoli lub pececie. The First Descendant zatraciło się w kopiowaniu rywali, zapominając, że trzeba też dać coś od siebie.
Graliśmy na:
PS5
Przeczytaj również
Komentarze (75)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych