Flintlock: The Siege of Dawn – recenzja i opinia o grze [PS5, Xbox, PC]. Przerost marketingu nad zawartością
Po wielu miesiącach od zapowiedzi i dobrej kampanii marketingowej, Flintlock: The Siege of Dawn w końcu trafił na rynek, ale produkcja nie sprostała wysokim oczekiwaniom. Przeczytajcie naszą recenzję typowego średniaka.
Najnowsza gra studia A44 to idealny przykład produkcji, której kampania marketingowa przygotowała społeczność na coś naprawdę mocnego. Dobre zwiastuny, kawał przystępnie przedstawionej historii i nawet przyzwoita prezentacja kolejnych mechanik – to wszystko mogło skłonić niezdecydowanych do przygody lub przynajmniej do zainstalowania tytułu za sprawą Xbox Game Pass.
Ostatecznie jednak recenzowany Flintlock: The Siege of Dawn nie wyróżnia się z tłumu, wykorzystuje elementy wielu podobnych gier i ostatecznie (biorąc pod uwagę wspominaną kampanię) wielu może stwierdzić, że A44 nie wykorzystało szansy.
Historia pisana na małym kolanie
Opowieść z recenzowanego Flintlock: The Siege of Dawn można streścić w pięciu słowach: „są bogowie, trzeba ich zabić”. I chciałbym napisać, że scenarzyści zadbali o ekscytujący wątek główny, interesujących bohaterów niezależnych, a całość trwa tak długo, że nawet polubiłem towarzyszy niedoli, ale nic z tych rzeczy. Główną bohaterką jest Nor Vanek, saperka, która już w pierwszych minutach historii musi stanąć do walki z wielkim bogiem. Twórcy wrzucają nas w sam środek akcji i za bardzo nie tłumaczą wydarzeń – co się wydarzyło, że potężne istoty powróciły do świata i za sprawą nieumarłych chcą wybić wszystkich ludzi? Te informacje otrzymujemy tak naprawdę dopiero w drugiej połowie przygody, więc pierwsze godziny rozgrywki pozostawiają więcej pytań niż odpowiedzi. Przez to część graczy może odpaść, bo scenariusz to nie jest mocny element gry.
Gdy scenarzyści rozkładają karty i rozpoczynają przedstawiać wszystkie elementy opowieści, to okazuje się, że nie jest lepiej, ponieważ wątek jest po prostu nudny. Nie będzie wielkim spoilerem, jeśli napiszę, że w całą fabułę bardzo mocno wplątana jest postać, którą poznajemy na samym początku gry – Enki to tajemniczy lis, który zapewnia bohaterce dodatkową moc. Za jego sprawą możemy nie tylko lepiej radzić sobie z potężniejszymi wrogami, ale także otrzymujemy umiejętność szybkiego transportu.
Główny wątek w Flintlock: The Siege of Dawn można ukończyć w około 6-7 godzin, ale bez problemu spędzicie w grze nawet 12-15 godzin. Twórcy od początku do końca trzymają gracza za rączkę, dokładnie pokazują, gdzie mamy iść i tylko czasami w nieodpowiedni sposób podświetlają elementy otoczenia, przez co możemy w kółko biegać po małej arenie, by odnaleźć przykładowo beczkę.
W trakcie przygody spotykamy wielu żołnierzy, a czwórka towarzyszy pojawia się zawsze przy obozowisku głównej bohaterki – to właśnie za ich sprawą możemy ulepszać bronie lub pancerze, ale są to typowe, nic nie wnoszące do wydarzeń NPC, których nikt nie zapamięta. Szybko okazuje się, że w Flintlock: The Siege of Dawn biegamy od obozu do obozu, by pogadać z przypadkowymi towarzyszami, a ostatecznie wyruszyć na walkę z bossem. Twórcy nie postawili na otwarty świat, więc podczas rozgrywki prawie cały czas podróżujemy po bardzo korytarzowych lokacjach – plusem jest na pewno kilka ładnych widoków... szczególnie w drugiej połowie przygody, gdy trafiamy do dużego zamku lub biegamy po ostatniej, dość specjalnej lokacji.
Gra akcji z nietypową progresją
A44 projektując Flintlock: The Siege of Dawn chciało zadowolić wielu graczy, więc tytuł wykorzystuje elementy z różnych gatunków. Nor Vanek może odpoczywać przy wyznaczonych miejscach, by napełnić flaszki leczącą miksturą, wydać reputację (odpowiednik punktów doświadczenia) na jeden z trzech drzewek z umiejętnościami lub wskrzesić wcześniej pokonanych wrogów – system przypomina klasyczne ogniska z soulslike'ów, ale Nor Vanek nie rozwija swojego paska zdrowia, wytrzymałości lub siły za sprawą XP. Jeśli zapragniecie, by protagonistka posiadała więcej HP, to należy odnaleźć posągi, które napełniają ją energią.
Skupiając się wyłącznie na głównym wątku nie znajdziecie wielu nowych broni lub nie otrzymacie ciekawych strojów – w zasadzie przez całą przygodę tylko raz kupiłem nowy fatałaszek, by zobaczyć, czy on cokolwiek zmienia. Na próżno tutaj jednak szukać konkretnych danych, które zachęcałyby gracza do sięgania po kolejne stroje. Z orężem sprawa wygląda lepiej, jednak niezbędne jest pobieganie po świecie i zboczenie z głównej drogi, by znaleźć ciekawszy sprzęt – w innej sytuacji za reputację będziecie wyłącznie ulepszać bronie.
Nor Vanek jest bardziej gibka względem wielu bohaterów gier From Software, a niemal od samego początku może nie tylko korzystać z podwójnego skoku, ale także dodatkowego uniku – zapewnia to dużą swobodę eksploracji, a często pionowość lokacji możemy wykorzystać w trakcie walki. Nora bardzo chętnie skacze, by skorzystać ze zdobytych mocy, ale zdecydowanie najciekawsze elementy eksploracji pojawiają się w momencie, gdy znajdujemy posągi – Enki pozwala nam się błyskawicznie przemieścić po kolejnych punktach w świecie gry, co przydaje się nie tylko do podążania za historią, ale także do szukania znajdziek.
A44 wyraźnie inspirowało się niektórymi elementami z gatunku soulslike, ale bardzo szybko okazało się, że projektanci postawili na bardziej klasyczną akcję. Nawet same elementy RPG są bardzo płaskie, ponieważ nie możemy znacząco wpływać na możliwości postaci, a w zasadzie od początku jedynie wydajemy reputację na ulepszenia broni lub zdolności z trzech drzewek – walki wręcz, strzelania oraz magii. Dobrym pomysłem jest połączenie dróg, dzięki któremu zdobywając najlepsze skille z przykładowo broni palnej, możemy płynnie otrzymać najbardziej rozbudowane umiejętności z innego segmentu rozwoju. W rezultacie nie musimy tracić XP na mniej potrzebne zdolności, a od razu otrzymujemy dostęp do tych najlepszych. Gracze jednak nie mają tak naprawdę wpływu na żadne statystyki postaci.
Dynamiczna i efektowna walka
Walka to zdecydowanie najciekawszy i najbardziej rozbudowany element recenzowanego Flintlock: The Siege of Dawn. Bohaterka od początku korzysta z toporów oraz broni palnej, więc łatwo pokusić się o różnorodne kombinacje. Wrogowie nie odpuszczają i choć wiele ataków możemy sparować, to jednak w przypadku niektórych mamy dwie opcje – wykonać szybki unik lub strzelić. Pistolety ładują się przez walkę wręcz, więc bardzo szybko wpadamy w wir dynamicznego atakowania, unikania i strzelania. To jednak nie koniec, ponieważ do akcji wkracza także Enki, który pomaga w rozbrojeniu potężniejszych przeciwników – niektórym trzeba na początku zniszczyć pancerz, by móc następnie normalnie ich atakować. To właśnie magiczny lis pomaga naładować specjalny pasek, za sprawą którego wykorzystujemy różnorodne (i efektowne!) finishery. Widowiskowy przerywnik od normalnej akcji pozwala przykładowo zrzucić pancerz wroga, ale innym razem po prostu w ładnych okolicznościach eliminujemy przeciwnika.
A44 zrealizowało kilka ciekawych zdolności, które podczas gry łatwo możemy zdobyć – świetnie sprawdza się przykładowo zadawanie obrażeń podczas wykonywania uników. Biorąc pod uwagę dynamiczne starcia, w trakcie których mamy okazję walczyć z wieloma przeciwnikami i często unikamy kolejnych ataków, taka umiejętność idealnie rozwija możliwości protagonistki. Twórcy w zasadzie od samego początku zachęcają gracza do wystrzegania się ataków wrogów, co nie jest związane wyłącznie z początkowo skromnym paskiem zdrowia bohaterki – w Flintlock: The Siege of Dawn pojawił się mnożnik punktów reputacji, więc jeśli podczas rozgrywki nie dajemy się trafić, to otrzymujemy znacznie więcej XP. Ten pomysł jest banalnie prosty, ale bardzo skuteczny i zachęca do odpowiedniej rozgrywki. W tej grze ryzyko jest bardzo opłacalne i chętnie wskakiwałem w kolejne grupy wrogów, próbując unikać wszystkich ciosów.
Niestety, nie jest to łatwe zadanie, ponieważ wielu przeciwników korzysta z ruchów, których nie możemy przewidzieć – A44 w wielu momentach nie sygnalizuje ataków, co potrafi frustrować. Sytuacja nie tylko komplikuje odbijanie ataków, ale przede wszystkim źle wpływa na właśnie wspomniany mnożnik. W trakcie rozgrywki odniosłem wrażenie, że projektanci walki nie do końca przemyśleli ten pomysł, ponieważ z jednej strony zachęcają do ryzyka, a z drugiej nie zapewniają nam odpowiednich informacji, by taki gameplay sprawiał satysfakcję. Co jednak ciekawe zawsze otrzymujemy komunikat w momencie, gdy pojawiają się ciosy niemożliwe do zablokowania – w tej sytuacji najlepiej wykorzystać broń palną, by zaskoczyć przeciwnika i móc przejąć inicjatywę.
Przyjemnym pomysłem są także hordy wrogów. W niektórych fragmentach historii musimy na małej lokacji wybić wszystkich przeciwników. Autorzy nawet pokazują duży pasek zdrowia, przypominający HP bossa, ale w tej sytuacji zmniejsza się on po pokonaniu kolejnych, zwykłych wrogów. Ciekawym pomysłem są także obozowiska, w których musimy znaleźć jednego, potężniejszego wroga, by następnie uwolnić lokację od zła – twórcy powinni zadbać o lepszą prezentację momentu, gdy ratujemy miejscówkę, ale ostatecznie jest to ciekawa idea.
Walka w Flintlock: The Siege of Dawn to element, dzięki któremu chciałem dotrwać do końca historii. Fabuła na początku nie jest specjalnie ciekawa, a następnie miałem wrażenie, że jej wcześniejsza tajemniczość miała przynajmniej większy sens. Twórcy wyraźnie chcieliby opowiedzieć kolejną przygodę w tym świecie, co bardzo wyraźnie sugeruje zakończenie, ale nie jestem pewien, czy pierwsza część może zachęcić graczy do powrotu do tego świata. W tytule aktualnie nawet zabrakło Nowej Gry+, a po zabiciu ostatniego bossa wracamy do momentu przed pojedynkiem.
Flintlock: The Siege of Dawn ma wiele problemów, a twórcy znaleźli czas na przygotowanie prostej i szybkiej gry planszowej, która została dorzucona do przygody. W trakcie rozgrywki możemy nawet natrafić na monety pozwalające rozbudować taktyki, ale sam gameplay nie zachęcił mnie do spędzenia przy tej propozycji więcej niż 10 minut. Planszówka polega na przesuwaniu monet, a podczas gry możemy blokować ruchy wroga i choć zmagania są szybkie (2-3 minuty), to jestem przekonany, że twórcy mogli lepiej wykorzystać czas i zamiast opracować cały system, powinni wrzucić do gry większą liczbę różnorodnych wrogów.
Świat z pomysłem, ale zabrakło czasu?
Od pierwszej zapowiedzi Flintlock: The Siege of Dawn intrygował światem i kilkoma ciekawymi bestiami, ale ostatecznie podczas gry miałem wrażenie, że deweloperom zabrakło czasu na zapełnienie lokacji ciekawymi przeciwnikami. Zdecydowanie za często bijemy tych samych, w kółko powracających oponentów, a największym problemem byli dla mnie bossowie. Każda walka odbywa się na jedno kopyto, dwóch jest niemal takich samych i w zasadzie najciekawszy design został wykorzystany na przygotowanie kobiety sprzedającej towary w kolejnych obozowiskach. Potwór-gospodyni trzymająca swoimi rękami głowę to genialny projekt postaci, który został totalnie niewykorzystany.
Podobnie zresztą wygląda sam świat. Twórcy nie tłumaczą za wiele i nie tchnęli w te okolice odpowiedniego ducha – z jednej strony biegamy z toporami oraz strzelamy z broni palnej, z drugiej korzystamy z magii, a gdzieś tam jeszcze krążą nieumarli? Podstawy są tutaj naprawdę ciekawe, ale Flintlock: The Siege of Dawn pod tym względem przypomina Atlas Fallen. Na papierze świat jest intrygujący, ale ostatecznie nie został odpowiednio rozbudowany i zaprezentowany.
W okolicy premiery Flintlock: The Siege of Dawn mierzy się jeszcze z kilkoma prostymi problemami. Spadki animacji w wersji na PlayStation 5 zdarzają się zbyt często, by o nich nie wspomnieć, a ponadto pionowość świata sprawia, że łatwo wskoczyć w miejsca, przez które postać się blokuje. Z jednej strony deweloperzy udostępnili opcję aż potrójnego skoku, ale z drugiej nie dopracowali okolic. W trakcie jednego z etapów natrafiłem także na błąd z dźwiękiem – dość losowo włączała się lub wyłączała muzyka, która totalnie nie pasowała do wydarzeń.
Typowy średniak
Z jednej strony Flintlock: The Siege of Dawn kusi ciekawą i rozbudowaną walką, z drugiej męczy historią oraz samym światem. A44 zabrakło czasu na dopracowanie poszczególnych elementów gry i ostatecznie na rynek trafił typowy średniak.
A44 (identycznie jak przywołane wcześniej Deck13) znacznie lepiej poradziło sobie z mniejszą skalą (Ashen) i w trakcie rozgrywki w Flintlock: The Siege of Dawn miałem wrażenie, że autorzy nie do końca wiedzieli czego chcą lub po prostu postanowili chwycić wszystkie sroki za ogon.
Przygodę można sprawdzić, ale biorąc pod uwagę bardzo krótki wątek główny i niespecjalnie ciekawe, poboczne zadania, idealną opcją dla Flintlock: The Siege of Dawn wydaje się premiera w Xbox Game Pass. Z drugiej strony możecie zaczekać na pierwszą lepszą promocję.
Ocena - recenzja gry Flintlock: The Siege of Dawn
Atuty
- Dynamiczna i rozbudowana walka. To zdecydowanie najlepszy element gry,
- Eksploracja świata za pomocą Enkiego jest zaskakująco efektowna i przyjemna,
- Twórcy zachęcają do ryzyka.
Wady
- Fatalna historia. Na początku nic nie wiemy, a później w sumie nie chcemy wiedzieć,
- Główny wątek kończy się zdecydowanie za szybko,
- Dziwna progresja. Deweloperzy nie mogli się zdecydować,
- Niewykorzystany potencjał świata.
Idealna przygoda na jeden dzień lub dwa wieczory. Grasz, nie przejmujesz się głupią historią, bawisz się w trakcie pojedynków, po zakończeniu klikasz „odinstaluj” i zapominasz o tym świecie. A szkoda, bo kampania marketingowa przygotowała na coś znacznie lepszego.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (80)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych