Dziewczyna i morze (2024)

Dziewczyna i morze (2024) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. O pływaczce, która przeszła do historii

Piotrek Kamiński | 02.08, 21:00

Względnie prawdziwa historia Trudy Ederly, słabowitej dziewczyny, która ledwie dożyła dorosłości, która w wodzie wyglądała jakby walczyła o życie, a nie pływała, która była przygłucha... i która swoją ciężką pracą została mistrzynią olimpijską, posiadaczką wielu rekordów pływackich i pierwszą kobietą, która przepłynęła Kanał Angielski (czy też La Manche – jak znany jest po naszej stronie lądu) wpław w rekordowym czasie 13 i pół godziny. Spoiler? 

Teoretycznie tak, ale z drugiej strony mamy tu krzepiący, disneyowski film sportowy o pokonywaniu przeciwności, w dodatku oparty na prawdziwej historii - oczywiście, że jej się uda, inaczej być zwyczajnie nie może, bo kto by chciał oglądać film o porażce? No, chyba że byłaby to komedia albo opowieść ukierunkowana na morał, że nie wynik się liczy, a droga, która nas do niego doprowadziła. Z tym, że “Dziewczyna i morze” nie jest ani jednym, ani drugim, co mogę stwierdzić bez cienia wątpliwości. Już tłumaczę dlaczego. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Zauważenie, że nie mamy tu do czynienia z komedią nie należy do najtrudniejszych, kiedy cały film zaczyna się od sceny ukazującej chore dziecko i lekarza mówiącego, że do jego następnej wizyty raczej już jej nie będzie, a bliżej końca główna bohaterka w bólach, cierpieniach, poparzeniach i lęku walczy, aby się nie utopić, aby dotrzeć do celu. Nie jest to też historia, która ma nauczyć Trudy (Daisy Ridley) pokory. Od samego początku, do samego końca scenariusz zarzuca nas kolejnymi przykładami toksycznego do granic możliwości męskiego szowinizmu, seksizmu i generalnie pokazywania, że świat należy do mężczyzn i nie chcą się nim dzielić - kobieta niech sobie gotuje i sprząta. I ja rozumiem, że tak to z grubsza wtedy wyglądało, tych sto lat temu, ale skrypt Jeffa Nathansona, na podstawie książki Glenna Stouta opiera na tej koncepcji dosłownie cały film - każdą scenę, każdą interakcję, każdy zwrot akcji. Efekt jest taki, że oglądając film, zacząłem się śmiać z kolejnych momentów “Aha! Kobieta też może! A teraz przeproś, zgrzybiały dziadygo!”. Reżyser, Joachim Ronning zamienił tę niezwykłą historię w karykaturę, bojąc się, że przekaz nie będzie dostatecznie jasny. Szkoda. 

Dziewczyna i morze (2024) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Waleczne kobiety sprzeciwiają się głupim mężczyznom 

Rodzina przy stole

Progresja fabuły to w dużej mierze notka biograficzna z wikipedii w formie filmu - zwłaszcza w pierwszej połowie, gdzie akcja w ekspresowym tempie prześlizguje się po kilku kluczowych wydarzeniach z życia głównej bohaterki, od wspomnianej już choroby, która prawie wysłała ją na tamten świat, przez decyzję mamy (Janette Hain) aby córki nauczyły się pływać, co bardzo nie podobało się ojcu (Kim Bodnia), trudne pierwsze ruchy w basenie i stawanie się lepszym i lepszym, ewoluując ostatecznie w dorosłą postać Daisy Ridley. 

Dalsza część historii dotyczy profesjonalnej kariery Trudy, poprzecinanej od czasu do czasu cichszymi momentami między nią, a jej siostrą, Meg (Tilda Cobham-Hervey). To mogłyby być ciekawe momenty – pod pewnymi aspektami wciąż są - ale, jak już wspominałem, wszystkie, co do jednego cierpią z powodu swojej upartej monotematyczności. Meg musi wyjść za mąż za mężczyznę wybranego przez ojca - ponieważ kobiety nie mają nic do gadania. Trudy nie może ćwiczyć w drodze na igrzyska olimpijskie, bo basen jest zajęty przez męską reprezentację, a przecież razem pływać nie mogą - ponieważ kobiety nie mają nic do gadania. Główna bohaterka musi dosłownie wygrać jakiś głupi, niemal niemożliwy zakład, żeby móc przepłynąć Kanał Angielski – bo kobiety nie mają... No. Rozumiesz. Każdy rozumie, wystarczy! 

Dziewczyna i morze (2024) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Ridley robi robotę 

Płyń Trudy płyń

Zaskakująco sympatycznie w tym wszystkim wypada znana z ostatniej trylogii “Gwiezdnych Wojen” Daisy Ridley w tytułowej roli. Wciąż uważam, że jej elastyczność jako aktorki jest mocno ograniczona, ale jeśli dać jej odpowiedni scenariusz, to potrafi dostarczyć dobry występ. Trudy, jako młoda kobieta w świecie zdominowanym przez mężczyzn, to idealna propozycja dla Ridley – granie twarzą nigdy nie było jej mocną stroną, co tutaj jest wręcz zaletą, bo jej postać musi przez większość czasu godzić się w ciszy ze swoją sytuacją. Kiedy jednak ma już dosyć, potrafi się zdrowo wkurzyć, a to akurat zawsze wychodziło jej wiarygodnie. 

Reszta obsady jest w moim odczuciu trochę zbyt stereotypowa i nie ma aż tak dużej roli do odegrania w całym filmie. Jedynym wyjątkiem jest Cobham-Harvey, której relacja z Ridley jest jasnym punktem całego filmu. Widz czuje tę ich siostrzaną więź i nie ma problemu ze zrozumieniem, jak wielki wkład w sukces Trudy miała Meg. Reszta to po prostu różne odcienie facetów zdziwionych tym, że kobieta potrafi zrobić coś poza obiadem i twardych, wspierających się wzajemnie babek. 

Pięknie za to wypadają zdjęcia - zarówno wnętrza, jak i otwarte plany mają w sobie jakąś taką nostalgię, na którą w równej mierze pracują kostiumy i scenografia, jak i dobrze dobrane oświetlenie. Odpowiedzialny za kamerę Oscar Faura serwuje nam również od czasu do czasu intrygująco skadrowane ujęcia, obraz w obrazie, grę światłem i cieniem, a sceny w wodzie, zwłaszcza pod koniec, kiedy sytuacja robi się nieciekawa, budują niesamowity klimat – do tego stopnia skuteczny, że widz zaczyna kibicować Trudy, nawet jeśli z tyłu głowy doskonale zdaje sobie sprawę, że musi jej się udać. Co również jest problematyczne - brakuje tu stawki, brakuje napięcia i emocji - scenariusz opowiada bardzo prostą historię inspirowaną życiem, jasne, ale wypadałoby ubrać ją w trochę bardziej dramatyczne ciuszki. 

https://www.youtube.com/watch?v=7tNvrYzPUrk 

Wróciłem się do tego filmu, mimo że od premiery minęło już dobre pół miesiąca, z dwóch powodów. Po pierwsze: ponieważ Wy mi go poleciliście. Po drugie: ponieważ nie doczekałem się, aby napisał o nim ktoś inny. I choć zabierałem się za seans z niemałym entuzjazmem, to ostatecznie jestem “Dziewczyną i morzem” zawiedziony. Nie jest to może stricte zły film, ale historia życia Trudy Ederle jest w nim zbyt encyklopedyczna, a ciągłe, nieustanne wbijanie widzom do głowy, że tamtejsza forma patriarchatu ocierała się już wręcz o niewolnictwo szybko staje się najpierw męczące, a później wręcz irytujące. Koniec końców jednak i tak jest to jeden z tych filmów sportowych, po których buzia sama się cieszy, a ładne zdjęcia i bardzo solidna Ridley sprawiają, że ogłada się go lekko i w miarę szybko. Nie jest źle, ale spodziewałem się czegoś dużo lepszego. 

Atuty

  • Daisy Ridley;
  • Ładne, klimatyczne zdjęcia;
  • Kostiumy i scenografia;
  • Relacja Trudy i Meg;
  • To generalnie ładna, prawdziwa historia.

Wady

  • Ciągłe podkreślanie dysproporcji w prawach i swobodach u obu płci szybko zaczyna męczyć;
  • Odrobinę płaskie, jednowymiarowe postacie poboczne;
  • Nie potrafi zaangażować należycie widowni;
  • Środek trochę się ciągnie.

“Dziewczyna i morze” to pokaz potęgi ludzkiego uporu i walki z przestarzałymi zwyczajami, podminowany przez oparcie dosłownie każdego elementu filmu na tym samym temacie - mężczyźni myślą, że są najmądrzejsi i wszystko im wolno, a kobiety muszą o wszystko walczyć. Dosłownie o wszystko. Efekt jest męczący i brakuje mu napięcia.

5,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper