Borderlands (2024) – recenzja i opinia o filmie [Lionsgate]. Ło panie, a kto to panu tak... zepsuł?
Pamiętam czasy, gdy większość ekranizacji gier szorowała po piachu, a perełki pokroju pierwszego „Mortal Kombat” tylko potwierdzały regułę. Jeśli czuliście się w ostatnich latach dopieszczeni czas zejść na chwilę na ziemię.
Przyzwyczailiśmy się już bowiem do tego, że dostajemy naprawdę solidne, a czasem wręcz wybitne adaptacje gier. Zarówno tak udane seriale jak „The Last uf Us”, „Fallout” czy „Twisted Metal”, jak i kinowe obrazy pokroju „Super Mario Bros. Film”, „Uncharted” czy „Gran Turismo”, które hańby naszemu hobby na pewno nie przynoszą.
Tymczasem ekranizacja serii „Borderlands”, której osobiście jestem wielkim fanem, wygląda jakby za jej produkcję odpowiadała sztuczna inteligencja. Wypluwając jeden z najbardziej generycznych filmów tego roku.
Borderlands (2024) – recenzja opinia o filmie [Lionsgate]. Nie o taką Pandorę walczyłem
Założenia były może i w teorii słuszne. Mamy słynną planetę Pandorę, którą zamieszkują przerażające potwory, świry, psychole i gałgany próbujące od wielu lat znaleźć ukryty przez dawną rasę skarbiec. Rywalizują tu również wielkie korporacje produkujące broń i nakręcające biznes przyciągający tabuny nowych łowców marzących o tym, że to oni przekroczą bramy raju. Gdzieś w tym chaosie zaginęła Tina (Ariana Greenblatt), uprowadzona córka szefa jednej z największych korporacji trzęsącej planetą - Atlasa (Édgar Ramírez). I to właśnie Tina ma być kluczem do odnalezienia skarbca. Niejaka Lilith (Cate Blanchett), która jest też narratorem opowieści, musi odnaleźć dziewczynę i sprowadzić ją do tatusia. Oczywiście nie za darmo – zostanie za to sowicie nagrodzona. A co jeśli Tina nie chce wracać?
Tyle o fabule. Choć streściłem wam tylko sam początek, po blisko 100 minutach niewiele się w tej kwestii zmieni, bo nawet zwroty akcji są przewidywalne i mało wyszukane. Pierwsza część filmu to przede wszystkim ciągła akcja, gdzie nie ma nawet specjalnie czasu na to, by poznać świat i postacie. A skoro widz ich nie zna niespecjalnie interesuje się też ich losem. Wspomniana Lilith ma najwięcej czasu antenowego, ale 55-letnia aktorka odtwarzająca rolę 20-latki to nie był dobry pomysł. Niestety reszta bohaterów to postacie, o których dowiemy się niewiele albo nic. Oczywiście fani „Borderlands” z miejsca skojarzą szturmowca Rolanda czy psychola Kriega pomagających Tinie, ale Kevin Hart grający tego pierwszego to postać tak mdła i bez wyrazu, że przecierałem oczy ze zdziwienia jak można było ją tak źle napisać i zagrać. Nieco lepiej wypada wspomniana Tina, która podobnie jak w grze lubi wszystko wysadzać, ale brakuje jej charyzmy, uroku i niezrównoważonej natury, która cechowała oryginał. Ot, kolejne tło dla nieciekawej historii.
Borderlands (2024) – recenzja opinia o filmie [Lionsgate]. (Bez)krwawe łowy
Ponownie, fani będą mogli wyłapać kilka smaczków związanych z obecnością znanych bohaterów takich jak Knoxx (Janina Gavankar), Tannis (Jamie Lee Curtis), Moxxi (Gina Gershon), Marcus (Benjamin Byron Davis dobrze przeniósł do filmu charyzmatycznego handlarza bronią) czy w końcu najjaśniejszy punkt całego obrazu - robota Claptrapa będącego maskotką serii. Jest jedno jedno "ale". Wywołujące salwy śmiechu dialogi, ironia, sarkazm i świetnie poprowadzony dowcip sytuacyjny, czyli elementy będące bardzo ważną częścią gry, tutaj są niestety nieudolnie wprowadzone. I nawet Claptrap przemawiający głosem Jacka Blacka , który potrafi rzucić jakimś sucharem rozładowując napięcie, to wciąż dwie ligi niżej niż jego monologi i cięte riposty w grze. Ale przynajmniej jest „jakiś”.
Niestety „Borderlands” to film, od którego bije przeciętnością, schematami, bezpiecznym do bólu kinem akcji, słabym poprowadzeniem postaci oraz brakiem pomysłu na przedstawienie jakże dzikiego i fascynującego świata z oryginału. Seria gier przyciągała choćby przerysowaną, często arcybrutalną przemocą, podczas gdy film serwuje nam obrazy ze znaczkiem PG-13. Wygląda to w niektórych scenach bardzo, naprawdę bardzo źle, jakby ktoś wyciął z walk to co najważniejsze i ocenzurował krew zostawiając nas z markowanymi atakami oraz ugrzecznionym kadrowaniem. To już w Rebel Moon wyglądało to lepiej.
Borderlands (2024) – recenzja opinia o filmie [Lionsgate]. You are such a jackass
„Borderlands” ma jeszcze dwa inne problemy - niedawne premiery „Furiosy” i serialu „Fallout”. W kwestii szalonej, bezkompromisowej, brutalnej jazdy po pustkowiach, obie wymienione produkcje obnażają wszystkie wady filmu nie zostawiając na nim suchej kości. Nie uważam, że wina leży tylko w PG-13 - autorzy produkcji chyba nie do końca zrozumieli dlaczego pierwowzór odniósł taki sukces. Gdzie jakieś pomysłowe bronie jak na ekranizację looter shootera przystało? Gdzie chory klimat czyniący Pandorę jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc w galaktyce? Gdzie wstawki komiksowe ukazujące w krzywym zwierciadle nowo poznane postacie? (wiecie gdzie? Na napisach końcowych…). Gdzie łamiące czwartą ścianę easter eggi? W końcu gdzie jedna z najbardziej nietuzinkowych i barwnych postaci tego uniwersum – Handsome Jack?
Szkoda, bo widać, że zarówno scenografia, znane z oryginału miejscówki, pojazdy czy potwory zostały momentami naprawdę fajnie przeniesione na duży ekran i jest to jakaś przyjemność dla fana podczas seansu. Nawet realizacja i sceny akcji potrafią pozytywnie zaskoczyć, tyle, że są to tylko miłe dla oka „cutscenki" przeplatane nudnym „gameplayem". Eli Roth, reżyser i współscenarzysta, sięgnął może po wiele elementów z oryginału, ale próbował ułożyć z nich własną układankę, w której połowy puzzli brakuje, a drugą pogryzł skag. Znane nazwiska nie wystarczyły. Zastanawiałem się czemu wydawca nie przygotował na premierę jakiegoś remastera czy spin-offu. Teraz już jestem o tę wiedzę mądrzejszy. Po seansie zapewne wolał siedzieć cicho, albo - parafrazując jednego z mieszkańców Pandory - strzelić sobie w twarz.
Atuty
- Scenografia i niektóre sceny akcji
- Smaczki dla fanów
- Suchary Claptrapa
Wady
- Generyczna i nudna fabuła
- Postacie bez charyzmy i charakteru
- PG-13 w ekranizacji arcybrutalnej gry to kuriozum
- Humor, który przeważnie nie śmieszy
- Niezrozumienie materiału źródłowego
- Papierowy, pusty świat
Zamiast lecieć na Pandorę lepiej obejrzeć jeszcze raz Furiose i Fallouta. Tylko dla największych fanów, którzy będą w stanie znaleźć tu pozytywne akcenty.
Przeczytaj również
Komentarze (57)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych