Różowe lata 90. (2023) – recenzja 3. części serialu [Netflix]. Nawet wujek Cichy Bob nie uratował Point Place
Jay i Cichy Bob z pompą wjechali w lata dziewięćdziesiąte po to tylko, aby zaraz zniknąć i pojawiać się w kolejnych odcinkach nie częściej, niż Leo w oryginale. Dobrze chociaż, że wątki Lei i jej ekipy stały się w tej kolejnej części trochę ciekawsze, dzięki czemu nie uważam obejrzenia ich za kompletnie stracony czas...
Z drugiej strony, nie ma się też czym przesadnio podniecać. Producenci serialu wciąż celują w raczej prosty, mało wybredny, a więc dla starszego odbiorcy również nie do końca śmieszny humor. Rozumiem, ze ma to być serial dla młodzieży – i to tej raczej młodszej, niż starszej – a tej taki rodzaj gagów może jak najbardziej pasować, ale moim zdaniem nie jest to dostateczna wymówka. Oryginalne “Różowe lata 70.” były niby kierowane do podobnego odbiorcy, co nie zmienia faktu, że humor mógł podobać się i dojrzalszemu widzowi. Ewentualnie, jest jeszcze szansa, że nie chodziło o humor, a o postacie.
Każdy jeden z bohaterów tamtego serialu miał swój własny styl, swój własny x-factor, który sprawiał, że w połączeniu z resztą obsady dostawaliśmy koktajl emocji, humoru i czasami nawet dramatu. Jasne, Hyde był przede wszystkim sarkastycznym gburem, ale dodaj do tego jego ciche uwielbienie dla Donny i przyjaźń z Formanem, a okazuje się, że jest on w pełni zrealizowaną postacią, którą z jednej strony się lubi, z drugiej odczuwa się w stosunku do niej pewną pogardę. Tego rodzaju głębi brakuje bohaterów sequela. Tutaj wszyscy są wyłącznie chodzącymi stereotypami, z ledwie zarysowanymi osobowościami, bez niuansów, bez czegokolwiek, co mogłoby zaintrygować widza bardziej, niż powierzchowne “uuuu, z kim się przespał?!”. A propos!
Różowe lata 90. (2023) – recenzja, opinia o 3. części serialu [Netflix]. Festiwal dobrych, ale niewykorzystanych pomysłów
Leia Forman przespała się z młodym Kelso! To jedno z większych wydarzeń tego sezonu i rozrusznik, od którego zaczynamy cały sezon. Szkoda więc, że scenarzyści nie zrobili z nim nic ponad przygotowanie względnie zabawnej sceny tanecznej, gdzie nagle w salonie Kitty i Reda pojawia się cały zespół taneczny, aby uczcić ten moment, co nawet nie byłoby wcale takie zabawne, gdyby nie nagłe pojawienie się samej babci, wesoło bawiącej się z resztą i pytającej “dlaczego tańczymy”, na co ktoś odpowiada jej “nieważne”, po czym Kitty dalej wesoło wierci kuperkiem z radości, że jej wnuczka i młody Kelso bawili się w chowanego pod kołdrą.
A przecież można było z tego wydarzenia puścić całą masę interesujących wątków – tak zabawnych, jak i edukacyjnych. Była to doskonała okazja, aby lepiej poznać naszych bohaterów. Ponieważ kim tak naprawdę jest Leia Forman? Dzieckiem swoich rodziców, nastolatką i entuzjastką ciężarówek. Z tego ostatniego udało się skleić nawet zabawny wątek, z gościnnym występem Cedrica Yarbrough w roli ojca Gwen. Ale poza tym nie mamy pojęcia o jej ambicjach, lękach, ani nawet, tak naprawdę, co dokładnie sądzi o swoich przyjaciołach ponad “lubię ich”. To chyba właśnie dlatego ten serial tak mnie mierzi – bo to nie są postacie, ludzie z krwi i kości, a chodzące stereotypy, nośniki średniej klasy żartów. A skoro nic o nich nie wiem, to i ciężko mi się wczuć w ich perypetie.
Różowe lata 90. (2023) - recenzja, opinia o 3. części serialu [Netflix]. Nowe twarze
Całkiem udanym dodatkiem jest siostra Kelso, Betsy (Kira Kosarin), która w pół sekundy daje się poderwać Nate'owi, po czym nie chce dać mu spokoju, jak bardzo ten by się nie starał. Można powiedzieć, że to taka ichnia wersja siostry Formana, tyle że zrobiona na bardziej zabawną, niż czysto drapieżną. Przyznam jednak, że na jej plecach (to żaden eufemizm, jakby co) zbudowano kilka naprawdę solidnych gagów. Chyba że wcale nie, a ja po prostu jestem jeszcze martwy po gamescomie i obniżyły mi się oczekiwania. Ale nie sądzę. Kolejne problemy, zarówno sercowe, jak i seksualne, które mają swój początek w jej osobie dały radę tchnąć odrobinę życia w ten sezon.
Na koniec zostawiłem sobie omówienie problemu Kevina Smitha i Jaysona Mewsa. Prawie podskoczyłem z radości, kiedy zobaczyłem ich w ostatnich minutach poprzedniej części. Sam Kevin też zapowiadał, że będzie ich w tej trzeciej części całkiem sporo. Tymczasem chłopaki wpadli na chwilkę, po czym zniknęli na bodajże 3 czy tam 4 odcinki, aby wrócić jako "opiekunowie" Ozzy'ego, również próbującego wrócić do randkowania. O jego partnerze nie będę się wypowiadał, bo jest jeszcze bardziej nijaki, niż reszta razem wzięta. Chłopaki są nawet zabawni, kiedy wykazują się absolutnym brakiem taktu i raczej niewysokim ilorazem inteligencji (zapewne czysto nostalgicznie, ale obecnie to chyba właśnie ich lubię najbardziej), choć skłamałbym, gdybym nie napisał, że ich styl grania nie drażni mnie lekko i nie kojarzy mi się trochę z tanim kabaretem. Krzyczący bardziej dla widza, niż bo ma to sens, wiecznie ustawiony półprofilem Smith nie gra tutaj wcale - po prostu podaje tekst, który mu dali i po sprawie. Jay wypada tylko trochę lepiej, bo przynajmniej stara się grać wesołego przygłupa. Ich występ znajduje się w tej dziwnej strefie mroku, gdzie coś może jednocześnie działać i nie działać, a mimo to się podoba. Nie wiem, czy dawanie im więcej czasu antenowego byłoby dobrym pomysłem, ale, szczerze mówiąc, chętnie bym sprawdził.
Ostatecznie, wydaje mi się, że trzecia część (czemu nie możemy po prostu nazywać ich sezonami?) "Różowych lat 90." jest krokiem w dobrą stronę, jeśli chodzi o rozwój franczyzy. Wciąż nie mogę powiedzieć, abym był fanem przygód Lei i spółki, ale przynajmniej mam regularnie z czego się pośmiać. Nawet jeśli ostatecznie jest to jedynie ładnego koloru wata, a nie pełnowartościowy produkt.
Atuty
- Jay i Cichy Bob;
- Siostra Kelso wprowadziła i dramę i masę humoru;
- Kilka celnych obserwacji;
- Sarkazm Reda wciąż działa.
Wady
- Wprowadza ciekawe wątki, po czym w ogóle ich nie eksploruje;
- Spora część żartów czerstwa jak zeszłoroczny chleb;
- Postaciom brakuje głębszej charakteryzacji;
- Aktorstwo wciąż bardzo nierówne.
Różowe lata 90. wciąż nie stworzyły sylwetek postaci, z którymi chciałoby się spędzić czas albo pójść na piwo, ale garść nowych postaci pozwoliła tchnąć w serial nowe życie. Jest się z czego pośmiać - często nawet bez sarkazmu - ale wciąż nie mogę powiedzieć, abym uważał produkcję Netflixa za dobrą.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych