Castlevania: Dominus Collection - recenzja gry. Symfonia mocy

Castlevania: Dominus Collection - recenzja i opinia o grze [PS5, XSX, NS, PC]. Symfonia mocy

Krzysztof Grabarczyk | 02.09, 22:00

Czekaliśmy na tę klasykę! Konami sprezentowało nostalgiczną podróż w głąb zamczyska, i to niejednego. Castlevania: Dominus Collection to raz jeszcze zaaranżowane odsłony marki pochodzące z konsoli Nintendo DS. Jak wydawca uwiecznił tamte dzieła? Powróćmy raz jeszcze do czasów, gdy seria zawzięcie promowała eksplorację spętanego demonami, wampirami i wszystkimi dziećmi nocy zamczyska. Przepisane ku współczesnym platformom domowej rozrywki, Dominus Collection spaja ze sobą więcej niż trzy produkcje. Zapraszam do recenzji.

Castlevania: Dawn of Sorrow to debiut wieloletniego promotora serii, Kojiego Igarashiego na Nintendo DS. Ku lepszej prezentacji, zespół wykorzystał dawne sprite'y stworów z kultowej Symphony of the Night, od której przecież rozpoczynają się lata cyklu jako dominującej formy metroidvanii. Gra stanowi bezpośrednią kontynuację Castlevania: Aria of Sorrow. Konami dostarczyło mnóstwo świeżości, dzięki optymalnej kalibracji touchscreena konsolki ku narracji i lepszej immersji. Teraz możemy odtworzyć tę historię raz jeszcze. Z kolei Castlevania: Portrait of Ruin oryginalnie wydana rok później stała się uosobieniem ulubionej gry Igarashiego, Castlevania III: Dracula's Curse. Twórca zaprosił do wspólnej walki z armią księcia ciemności dwójkę postaci, Jonathan'a i Charlotte. Koncepcja jednej lokacji przeszła rewizję. Osadzona w realiach II Wojny Światowej, jeszcze skuteczniej unifikująca możliwości dotykowe Nintendo DS, Portrait of Ruin zapewnia podróż m.in. w egipskie ciemności lub londyńską spiralę mrocznych uliczek. Słynny "IGA" pragnął dorzucić tryb kooperacji, lecz finalnie pozostawił rozgrywkę samotnikom, od teraz zarządzającymi dwójką bohaterów.

Dalsza część tekstu pod wideo

Castlevania: Order of Ecclesia opracowana przez ten sam zespół, ukazała się w 2008 roku. "Tworzymy już kolejną grę na Nintendo DS, lecz dajmy fanom się wyszaleć w Castlevania: Dracula X Collection" - miał powiedzieć Koji Igarashi na łamach popularnego Wired. Historia ta dzieje się tuż po erze Richtera Belmonta, gdy zamyka się Castlevania: Symphony of the Night, a zatem ok. 1800 roku! W kontekście tytułowej kolekcji gra jest kluczem nazwy Dominus. To tutaj pada nazwa siły, jaką dysponował Dracula. Prawdziwą wisienką na krwawym torcie od Konami jest całkowicie odświeżona Castlevania: Haunted Castle. Oryginał jest faktycznie drugą grą z serii, która ukazała się już w 1987 roku. Złożona z sześciu poziomów lokuje Simon Belmonta, który wycinając drogą poświęconym biczem, pragnie uratować żonę, Selenę. Gra jest niedostatecznie znana poza japońskim rynkiem, a wraz z kolekcją Dominus - wydawca wrzucił pełnokrwisty remake! Teraz wszystkie te dzieła scalono w jedną kolekcję.

Castlevania: Dominus Collection - na wezwanie

undefined

W niniejszej recenzji muszę przyznać, że Konami mnie zaskoczyło. Gdy ukazał się pierwszy ze zbiorów, Castlevania: Anniversary Collection zadawałem sobie pytanie: kiedy otrzymamy porty z Nintendo DS? Czas panowania konsolki Nintendo na rynku to również okres świetności wampirzej sagi. Konami w najlepszym stylu eksploatowało i urozmaicało koncepcję wielopoziomego zamczyska z dziesiątkami komnat i uzależniającym backtrackingiem. I oto jest, Castlevania: Dominus Collection. W istocie nie są to trzy, lecz aż pięć gier. W zestawieniu z całkiem apetyczną ceną należą się Konami wyrazy uznania za całkiem rzetelną zawartość. Zacznijmy więc od bonusów przygotowanych przez autorów. Castlevania: Dominus Collection gromadzi dziesiątki fantastycznie zilustrowanych i wizualizowanych szkiców koncepcyjnych. Do każdej z gier załączono cyfrową okładkę oraz instrukcję. Do wyboru mamy również język angielski lub japoński. Ponadto, zestaw zawiera ścieżki dźwiękowe. Dla fanów muzealnej penetracji jak znalazł.

Castlevania: Dominus Collection oferuje kilka trybów wyświetlania obrazu. W testowanej przez mnie wersji gry na konsoli PlayStation 5 ubolewałem jednak, że deweloper nie pozwolił grze na tryb pełnoekranowy. Zresztą to przypadłość również pozostałych obu kolekcji, a nawet wydanej jeszcze w 2018 roku Castlevania Requeim: Symphony of the Night & Rondo of Blood. Rozumiem troskę o jak najmniejsze rozpikselowanie obrazu na rzecz jakości, lecz duże piksele są dzisiaj w modzie jak nigdy przedtem. Muszę jednak oddać pokłony za zgotowanie ciekawej opcji dla fanów oryginalnych wydań. Kolekcja oferuje tryb obrazu w stylu Nintendo DS. Tę opcję rekomenduję głównie posiadaczom Castlevania: Dominus Collection na Nintendo Switch. Efekt na dużym ekranie jest raczej zachowawczy i sam traktuję go w ramach ciekawostki. Niemniej, autorom należą się plusy za dodatkową inicjatywę. Nie mógłbym zapomnieć o dostępnym kompendium - w tym tłustych opisów potworów oraz bohaterów. Niestety, to kolejne odświeżone wersje pozbawione nasze rodzimej wersji językowej. Czy Konami kiedyś ulituje się nad polskim graczem?

Castlevania: Dominus Collection przede wszystkim kusi jakością odświeżenia. Sprite'y postaci i potworów zostały lepiej wyszczególnione na ekranie. Dla mnie, jako wielkiego miłośnika Castlevania: Symphony of the Night odebrało to jednak cząstkę oryginalności, a w tym twórczości Ayame Kojimy, odpowiedzialnej za oryginalne sprite'y postaci we wszystkich trzech produkcjach. Czasem estetyka kolorów wydaje się nierówna. W części lokacji jest zbyt ciemna, natomiast inne uderzają namacalną jaskrawością. Trudno to wypośrodkować. Na szczęście są to w zupełności akceptowalne wykroczenia, i nie przeszkadzają, aby cieszyć się grą. W zakresie płynności działania oraz ogólnej responsywności wszystkie gry znajdujące się w najnowszym katalogu zrobiły postępy.

Castlevania: Dominus Collection - progresja jakości

undefined

W recenzowanej kolekcji istotna jest różnica w jakości. Deweloper zadbał o wszystkie gry. Na ruszt krytyki wrzućmy najsłynniejszego łowcę wampirów, Simona Belmonta. Prawdziwą gratką i kartą przetargową dla wszystkich fanów cyklu jest obecność Castlevania: Haunted Castle, w oryginalnej i ulepszonej wersji. To absolutne poszanowanie klasyki i czysta Castlevania z czasów, gdy serię tworzył Hitoshi Akamatsu, postać niedostatecznie znana graczom. Przygotujcie się na serię zgonów a każdy źle oddany skok ciężko odpokutujecie. Dzięki nowej szacie graficznej gra znakomicie wpisuje się we współczesny pixel-art (trochę jak Blasphemous). Warto sprawdzić również oryginał, który przenigdy nie nawiedził europejskiego rynku. Co z resztą? Tutaj warto skupić się na nowościach w sterowaniu. Teraz gry działają szybciej, a wykorzystanie dotykowego ekranu DS przełożono na konsolowe pady z pomysłem. W żadnej grze nie odczułem problemów z motywami operującymi sensorem ruchu. Jest szybko, sprawnie i przejrzyście.

Jak w każdej kolekcji Konami, również tutaj muszę wskazać faworyta. Wygrywa Castlevania: Order of Ecclesia za ogólne wykonanie i wciąż świetną fabułę. Gra męczy liniowością tylko na początku, aby stać się pełnokrwistą metroidvanią. Tytuł wybija się również oprawą, co wynika zapewne z faktu, że pojawił się na konsoli Nintendo jako ostatni z całej trójcy. Wszystkie trzy gry to znakomite przygody i wspomnienie najlepszych lat serii na rynku. Gdyby Konami kontynuowało Castlevanię jako cykl metroidvanii to seria bez wątpienia nadal odnosiłaby niemałe sukcesy. Castlevania: Dominus Collection jest tego świetnym przykładem. Kolekcji pomaga ogólna jakość trzech gier z czasów Nintendo DS, które uważano za brawurowe, zatopione w najlepszych tradycjach marki dzieła. I w nowej wersji świetnie się bronią. Za tę cenę absolutnie warto. Dla fanów sagi to obowiązkowa podróż do złotych dziejów marki. 

Ocena - recenzja gry Castlevania Dominus Collection

Atuty

  • Cena
  • Zawartość
  • Ogromna grywalność
  • Haunted Castle w nowej wersji

Wady

  • Brak trybu pełnego ekranu
  • Nowe sprite'y postaci średnio pasują
  • Momentami kolorystyka
  • Brak polskiej wersji językowej

Castlevania: Dominus Collection to jak dotychczas najlepsze zrzeszenie dorobku Kojiego Igarashiego, oraz jemu podobnych. Gry działają bez zarzutów, a mnogość bonusowej zawartości skusi niejednego historyka. Gameplay jest zaś kwintesencją gatunku z uwagi na rodowód marki. Zabrakło może kilku szlifów, ale w ogólnym rozrachunku to udany zestaw. Polecam.
Graliśmy na: PS5

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper