Beetlejuice Beetlejuice (2024) - recenzja, opinia o filmie [Warner Bros]. The Juice is loose!
Trzydzieści sześć lat po wydarzeniach z części pierwszej, Lydia, teraz popularna prowadząca show o duchach w telewizji, musi wrócić w rodzinne strony, aby wraz z córką wziąć udział w pogrzebie ojca. Młoda Astrid nie wierzy w duchy, ale będzie zmuszona zrewidować swoje poglądy, kiedy właduje się przez nie w niemałe tarapaty.
Kontynuacje powstająca po wielu latach zawsze są ryzykowne i zazwyczaj nie wychodzi z nich nic dobrego. Wystarczy spojrzeć jak wyszły "Głupi i Głupszy bardziej", "Jay i Cichy Bob reboot" czy "Blues Brothers 2000". Czasy się zmieniły, więc albo trzeba zrobić mocno niedzisiejszy film, ryzykując, że dzisiejsza publiczność go nie zaakceptuje albo dostosować się do czasów i stworzyć dzieło, które może już nie przypominać oryginału. Ale żeby nie było, że się nie da, to pamiętajmy również o istnieniu "Top Gun: Maverick", "Blade Runner 2049" i "Creed", by wymienić tylko kilka. Tim Burton potrzebował zwycięstwa po tym, jak kilka lat temu zgodził się nieopatrznie nakręcić dla Disneya wersję live action "Dumbo", co dosłownie zabiło w nim chęć do kręcenia kolejnych filmów. Więc, czy "Beetlejuice Beetlejuice" ma szansę stać się tym potrzebnym sukcesem?
Trudno powiedzieć, bo z jednej strony jest to film absolutnie burtonowy, w najlepszym tego określenia znaczeniu, z drugiej trochę odtwórczy i nie do końca wykorzystujący własny potencjał. Myślę jednak, że istnieje niemała szansa, że siła marki, w połączeniu z obecnym star powerem Jenny Ortegi wystarczą, aby zapewnić filmowi dobry wynik w kinach, niezależnie od jakości samego filmu. No, ale porozmawiajmy może w końcu o samym filmie!
Beetlejuice Beetlejuice (2024) - recenzja, opinia o filmie [Warner Bros]. Jak sugeruje tytuł, otrzymujemy więcej tego samego
Jak to często bywa w przypadku takich późnych kontynuacji (a to chyba jest jakiś rekord, bo jedynka jest w moim wieku), na przestrzeni całego filmu wielokrotnie usłyszymy echa oryginału. Jest więc nastolatka niedogadująca się z mamą, narcystyczny przydupas, kręcący się wokół rodziny, kolędowanie się z duchami, poczekalnia w zaświatach, pustynia z pasiastymi robalami, ślub z Winoną Ryder.
Powiedziałbym jednak, że niemal każdy z tych elementów posiada swój własny, oryginalny twist, który sprawia, że nie czujemy abyśmy oglądali po raz kolejny to samo. Dobrze jest raz jeszcze zobaczyć Winonę jako Lydię, a Catherine O'Hara wciąż jest niemożliwie nieznośna, ale przy tym zabawna jako jej mama. W zabawny sposób udało się obejść problem Jeffreya Johnsa, którego kariera w Hollywood już się raczej zakończyła. Burton znalazł sposób jak umieścić jego postać w kontynuacji, ale nie razić widzów twarzą zupełnie innego aktora. Jak to zrobił, pozwolę sobie jednak przemilczeć, bo jest to naprawdę zabawny reveal I szkoda byłoby obrabować cię z niespodzianki. Ortega już w "Wednesday" pokazała, że może spokojnie grać u Burtona, że czuje jego klimat, ale tutaj jej postać jest zaskakująco żywa, żwawa i dziewczęca - to nie prosta kopia Lydii, tyle że ze smartfonem w dłoni. MVP całego filmu jest jednak Michael Keaton, który mimo 73 lat na karku, wciąż absolutnie ma to coś. Jego Beetlejuice jest do pewnego stopnia powtórką z rozrywki, jasne, ale znalazło się i miejsce dla kilku nowych gagów, a Keaton bez wysiłku sprzedaje nam każdy jeden z nich. Szkoda, że czegoś podobnego nie mogę napisać o Monice Bellucci, która po bardzo interesującym wejście na scenę, resztę filmu spędza... Chodząc. Z dziwną miną przyklejoną do twarzy. Ogromnie zmarnowany potencjał.
Beetlejuice Beetlejuice (2024) - recenzja, opinia o filmie [Warner Bros]. Nowy film kręcony w starym stylu
Burton wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że zależało mu na tym, aby zrobić film w starym stylu - bazujący na wyraziście napisanych postaciach, z prawdziwymi planami zdjęciowymi, z klasycznymi efektami specjalnymi, miniaturami, kukiełkami i wszystkim innym (zdecydowanie ten "Dumbo" odbił mu się na psychice). I tak jak powiedział, tak też zrobił, bo film jest tak analogowy, jak to tylko możliwe. W paru momentach wygląda wręcz przez to dosyć tanio - jak kiedy kamera leci powoli nad miasteczkiem, kierując się w kierunku domu Deetzów. Widzimy ulice, domy, drzewa, czasami jakieś zwierzęta, samochody. W pierwszej chwili nic sobie z tego nie zrobiłem - ot, klasyczne otwarcie filmu. Po chwili zacząłem jednak zauważać, że te trawniki jakieś takie zbyt doskonałe, że ruch samochodów pozbawiony jest ciężaru, że zwierzęta stoją odrobinę zbyt nieruchomo. Cała ta sekwencja nakręcona została puszczając kamerę między miniaturowe miasteczko - niewykluczone, że dokładnie to znajdujące się w domu Lydii. Makijaż i protetyka musiały pochłonąć znaczną część budżetu, bo zobaczymy je w praktycznie każdej scenie filmu, od dryblasów z wysuszonymi głowami, przez samego Beetlejuice'a, na widocznej czaszce i mięśniach na twarzy przezabawnej, abstrakcyjnej postaci Willema Dafoe kończąc. Uczciwie przyznam jednak, że akurat w tym ostatnim przypadku, makijaż powinien był wyglądać lepiej, bo to co dostaliśmy wygląda wręcz trochę amatorsko.
Największym problemem filmu, dla mnie przynajmniej, jest przypadkowość tej fabuły. Nawet sama główna bohaterka narzeka w pewnym momencie, że "dlaczego zaświaty muszą być takie randomowe?!". I trzeba przyznać, że coś w tym jest. W szerszym rozrachunku fabuła trzyma się jakoś tam kupy, ale kolejne zwroty akcji po drodze wyskakują ni z gruchy, ni z pietruchy, sprawiając wrażenie losowych, pozbawionych odpowiedniej wagi. Na szczęście typowo burtonowe połączenie groteski z komedią sprawia, że seans upływa bardzo szybko i nie zwraca się nawet za specjalnie uwagi na te przesadnie zakręcone elementy scenariusza. Bawiłem się na seansie bardzo dobrze, a szedłem przekonany, że film będzie niewypałem, bo jeszcze przed seansem mignęła mi na Filmwebie dosyć niska ocena Kuby Popieleckiego. Jasne, memberberries masz tu pod dostatkiem, ale nie zmienia to faktu, że produkt końcowy jest zabawny, wybitnie burtonowy i bezbolesny w odbiorze. Na pewno oglądało mi się go znacznie lżej, niż nowego Yorgosa Lanthimosa. Ale o tym jutro! A dziś, zdecydowanie polecam "Beetlejuice Beetlejuice" wszystkim fanom specyficznego talentu Tima Burtona.
Atuty
- Keaton, O'Hara, Dafoe i Ortega absolutnie doskonali;
- Dużo burtonowego, zazwyczaj skutecznego humoru;
- Danny Elfman bardzo typowy, ale niczego innego nie oczekiwałem;
- Analogowe efekty mają swój urok;
- Dzieciak (będziesz wiedział/a;
- Tata Lydii i elementy gore.
Wady
- Zmarnowana Monica Bellucci;
- Może odrobinę zbyt dużo odniesień do oryginału;
- Warstwa emocjonalna filmu zupełnie mnie nie kupiła.
"Beetlejuice Beetlejuice" pod pewnymi względami wygląda znajomo, ale jest tu na tyle świeżego, dobrze zrobionego materiału, że seans mija nie wiadomo kiedy. No i Michael Keaton wciąż jest bezbłędny w tytułowej roli.
Przeczytaj również
Komentarze (33)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych