Reklama
Tiebreak - recenzja gry. Top Spinowi rośnie godny konkurent, ale...

TIEBREAK - recenzja i opinia o grze [PS5, XSX, PC, PS4, XONE]. Top Spinowi rośnie godny konkurent, ale...

Roger Żochowski | 05.09, 07:15

Popularność i sukcesy Igi Świątek sprawiają, że coraz więcej ludzi w Polsce zaczyna interesować się tenisem. Również na rynku elektronicznej rozrywki gry traktujące o tenisie wracają powoli do łask, a po udanym choć zachowawczym powrocie marki Top Spin, rękawice słynnej serii postanowiło rzucić studio Big Ant wraz z recenzowanym TIEBREAK: Official game of the ATP and WTA.

Dla nieobeznanych z tematem może się wydawać, że australijskie studio weszło na rynek z nową marką, wszak Tiebreak nie ma numerka w tytule. Jest to jednak tylko część prawdy, bo mamy tu do czynienia ze swoistym spadkobiercą innych tenisowych produkcji tworzonych przez Big Ant Studios. Ekipa swoje pierwsze kroki w tej dyscyplinie stawiała już w 2018 roku wydając słabiutkie i niedopracowane AO International Tennis. Potem był jeszcze nieco lepszy, choć wciąż pachnący trochę starym trampkiem sequel w postaci AO Tennis 2, by finalnie dostarczyć na rynek Tennis World Tour 2 po przejęciu pieczy nad marką od jej poprzednich autorów - Breakpoint Studio. Sytuacja jest więc „rozwojowa”.  

Dalsza część tekstu pod wideo

Jak bowiem widać przez ostatnie lata Big Ant Studios pracowało nad dwoma grami traktującymi o tenisie i choć dało się zauważyć, że każda kolejna produkcja jest coraz lepsza, to jednak wciąż były to gry w różnych aspektach niedogotowane. Pozwólcie, że pytanie „czy Tiebreak jest lepszy od nowego Top Spina” pozostawię jeszcze przez chwilę bez odpowiedzi.

Tiebreak w licencyjnym raju

recenzja TIEBREAK

Już pierwsze zetknięcie z grą odkrywa jej największy atut - kwestie licencyjne. O ile w Top Spin roster postaci wygląda tak, jakby wypluł go bęben maszyny losującej LOTTO, tak w Tiebreak mamy do dyspozycji 120 nazwisk zrzeszonych w ATP i WTA. Skład płci pięknej obejmuje choćby Gauff, Świątek, Zheng, Sabalenkę, Paolini, Sakkari, Pegulę, Navarro, Vekic, Badosę, Osakę czy Ostapenko, a to tylko część uznanych nazwisk. Wiadomo, zawsze można się przyczepić, że nie ma jakiejś znanej tenisistki z nieco niższych miejsc, ale dawno żadna gra o tenisie ziemnym nie oferowała tak dużej liczby licencjonowanych graczy. Zresztą w ATP jest podobnie, bo poza naszym Hurkaczem jest cała licząca się śmietanka jak Djoković, Nadal (no on może już mniej się liczy), Sinner, Alcaraz, Medvedev, Zverev czy Rublev. Może przydałoby się dodać więcej legend tenisa, bo choć jest Roger Federer czy Maria Sharapova, to niektórych historycznych nazwisk brakuje, ale osobiście wolę jak najwięcej gwiazd z aktualnej drabinki sezonowej niż postacie, które przeszły już na emeryturę.

Co więcej, twarze tenisistów w recenzowanym Tiebreaku są lepiej wymodelowane niż w Top Spin, choć oczywiście nie jest to poziom najnowszych odsłon FIFY i do ideału trochę brakuje. Czuć, że to jest wciąż jednak bardziej AA niż AAA. Nieco gorzej jest też z animacjami, bo jednak wielu tenisistów światowej sławy odpowiednio porusza się po korcie, wliczając w to różne nawyki i tiki, a tego tutaj niestety w wielu momentach zabrakło. Nie widać też, by sztuczna inteligencja odwzorowywała styl gry danego zawodnika czy zawodniczki - nie czułem, że mecz z Sinnerem czy Hurkaczem jakoś specjalnie się różnił. Wiadomo, zawodnicy są opisani statystykami, jeden gra bardziej forhendem inny bekhendem, z jednymi gra się trudniej z innymi łatwiej, ale brakowało tu bardziej indywidualnego podejścia do każdego nazwiska. Same korty zaś wyglądają bardzo schludnie (choć na zbliżeniach niektóre tekstury potrafią wystraszyć), telewizyjne ujęcia kamer i wstawki cieszą oko, a zadbano nawet o taki szczegół jak wybór strony monety podczas losowania na początku pojedynku czy możliwość obejrzenia swoistego skrótu z najciekawszymi akcjami. Widać też wyraźnie, że kolorystyka jest względem Top Spina bardziej stonowana, co ma nadać meczom realizmu. 

Droga do Finałów  

recenzja TIEBREAK. Gameplay

Kwestie licencyjne Tiebreaka wpłynęły też bardzo pozytywnie na tryb kariery. Choć jego konstrukcja nie różni się specjalnie od innych gier sportowych, to pozwala odczuć, że faktycznie gramy w zawodach rangi ATP lub WTA. Wybierając w karierze znaną postać tenisowego świata przez cały sezon walczymy na drabinkach głównie z prawdziwymi nazwiskami, a nie częściowo zmyślonymi jak w Top Spinie, gdzie trzeba było jakoś uzupełnić braki licencyjne. To wpływa na immersję, a dodajmy, że wykupiono też licencje na wiele turniejów z serii WTA i ATP. Łącznie jest ich 90, oczywiście odpowiednio obrandowanych. Na bieżąco możemy sprawdzać ile punktów do rankingu zyskaliśmy, a ile straciliśmy, jeśli nasz wynik w danym turnieju był gorszy niż w poprzednim sezonie.

Mimo iż twórcy nie mają licencji na wszystkie cztery turnieje Wielkiego Szlema (tutaj kasą sypnęli autorzy konkurencyjnego Top Spina), to te turnieje są tu obecne, odpowiednio oprawione, tylko bez oficjalnych emblematów. Możecie być jednak pewni, że do Melbourne, Paryża, Londynu i Nowego Jorku w końcu traficie, a nie mogło też zabraknąć ATP i WTA Finals na koniec sezonu, gdzie grają najlepsi tenisiści danego roku. Inna sprawa, że w grze możemy stworzyć swój własny kort, a nawet logotypy, które się na nim pojawią, więc jak nie ma Wielkiego Szlema, to zaraz będzie, już gracze o to zadbają. Zapachniało starym ISS Pro. 

W karierze jest też cała otoczka zatrudniania sztabu (jest nawet fotograf!), choć nie mamy tutaj postaci z imienia i nazwiska, między którymi można przebierać, a jedynie płacimy za kolejne poziomy danego specjalisty. Lepszy fizjoterapeuta czy dietetyk pozwoli uniknąć kontuzji lub szybciej dojść do zdrowia, lepsze zakwaterowanie i hotele zmniejszą zmęczenie podróżą, a lepszy trener poprawi naszą formę. Możliwe jest też pozyskiwanie sponsorów podzielonych nawet na poszczególne sekcje (żywnościowa, odzieżowa czy motoryzacyjna), co jest fajnym dodatkiem i pozwala zgarnąć różne premie i bonusy za turniej czy cały sezon. Nie ukrywam jednak, że samo menu jest dość spartańskie i mogłoby wyglądać bardziej zachęcająco. 

Od zera do bohatera 

Tiebreak recenzja

Należy jednak wyraźnie zaznaczyć, że lepiej gra się w trybie kariery nowo stworzoną postacią, wówczas dostajemy coś na wzór prostej historii ze scenkami przerywnikowymi, możemy brać udział w amatorskich turniejach (tutaj już nazwiska przeciwników są na moje oko zmyślone, ale trudno by w turnieju o Puchar Wąchocka startowała Sabalenka), prowadzić dialogi z trenerem, planować treningi i rozwijać postać zwiększając z czasem jej statystyki w wybranym kierunku (siła, rotacja, serwis, precyzja itd.), a nawet rejestrować się jednocześnie do gier singlowych i deblowych. Plusem jest też edytor postaci, naprawdę rozbudowany, bo możemy wybrać nawet torbę na sprzęt, buty (jest sporo licencjonowanych marek jak Lacosta, Nike czy Wilson) czy częstotliwość… chrząkania na korcie. Ważne, że planowanie startów w kolejnych tygodniach, również odpoczynku, zdobywanie pieniędzy, punktów doświadczenia, reputacji (tu liczą się choćby nasze odpowiedzi na konferencjach prasowych, choć pytania bywają dość kuriozalne) czy samo pięcie się w górę na tenisowej drabince, potrafi wkręcić. 

Start w karierze Igą Świątek, która automatycznie jest w rankingu wysoko, nie zbiera już punktów doświadczenia (bo jest nie na 1, a 50, maksymalnym levelu) oraz nie bierze udziału w kreowanej dla nowicjusza historii, dużo z tego uroku odbiera. Osobiście nie pogardziłbym mocniej fabularyzowaną historią z początkami na prowincjonalnych kortach, dramatami i wyborami moralnymi zwłaszcza po sukcesie filmu "Chalengers" z Zendayą. Tylko na pewno z lepszą polską wersją, bo w Tiebreak część rzeczy jest przetłumaczona, a część została po angielsku, i nie znalazłem tu żadnego klucza tłumaczącego ten fakt. Warto jeszcze wspomnieć, że kariera ma kilka poziomów trudności, możemy też wybrać całą masę opcji jak choćby liczbę gemów w secie, a możliwe są też symulacje meczy, jeśli z jakiegoś powodu nie chcemy grać wszystkich pojedynków w turnieju. Tyle tylko, że zawsze istnieje ryzyko, że symulacja skończy się naszą porażką.  

'Not too bad'

Tiebreak recenzja. Iga Świątek Finał

Pozostałe tryby nie są specjalnie odkrywcze, ale warto o nich wspomnieć w recenzji. Mamy możliwość rozegrania pojedynczego turnieju (chociaż tutaj tylko te rangi 1000 i Finals), zwykłego meczu z konsolą lub kolegą na kanapie czy pobawić się w sieci zarówno w grze pojedynczej jak i deblowej. Dość ciekawym, aczkolwiek nie do końca wykorzystującym swój potencjał trybem jest Djokovic Slam Challenge. Serb jako gwiazda okładkowa doczekał się swoistego hołdu, bo możemy tutaj wziąć udział w jego historycznych pojedynkach sprzed lat i wykonać stawiane przed nami wyzwania. Zazwyczaj nie gramy całych meczy, tylko próbujemy zaliczyć cele w ich trakcie. Szkoda, że podobnego hołdu nie doczekały się też inne klasyczne gwiazdy, gdzie można by pobawić się różnymi flirtami graficznymi. Twórcom Tiebreaka na pewno należą się słowa uznania za to, że nie wprowadzili żadnych mikrotransakcji, co w wielu grach sportowych jest normą. Wszystko co w grze odblokujemy, zdobędziemy, zależy tylko i wyłącznie od naszych postępów, nie grubości portfela.

I w ten sposób doszliśmy do kluczowego elementu każdej gry tenisowej - gameplayu. Studio nauczyło się sporo, ale i sporo nauki wciąż jeszcze przed nim. Po zapoznaniu się z samouczkami mamy wrażenie, że Tiebreak w przeciwieństwie do Top Spina celuje w bardziej realistyczny ton gry. Wymiany i ruchy zawodników są wolniejsze, samo ustawianie się do piłki i liczba zagrań również wydaje się bardziej rozbudowana, a piłkę jakby ciężej przebić na drugą stronę i często zatrzymuje się ona na siatce. Zasady są jednak dość proste i wszystko rozbija się o dobór właściwych zagrań, timing i odpowiedni kierunek.

Najlepszy tenis od Big Ant Studios

TIEBREAK recenzja - konferencja

I o ile Top Spin wydaje się z początku arcade’owy i łatwiejszy do opanowania przez zółtodzioba, to gdy mamy już za sobą wiele rozgranych godzin w obu grach łatwo zauważyć, że konkurent Tiebreaka oferuje też bardziej zniuansowany i precyzyjny gameplay. Wymiany w Top Spin sprawiają po prostu większą frajdę i mamy tu na pewno lepszą kontrolę nad piłką i zawodnikiem. W Tiebreaku niby można biegać po korcie używając spustów, ale czasami zawodnik dziwnie zachowuje się po dotarciu do piłki i nie wiemy do końca dlaczego zagrał tak, a nie inaczej. Irytują też choćby dziwne animacje zawodników, które nie są płynne, sprawiają wrażenie rwanych, jakby postać momentami płynęła do piłki lub dziwnie przeskakiwała między jedną animacją a drugą. Ciężko tu również o asy serwisowe, bo sztuczna inteligencja, która specjalnie inteligentna nie jest, została tak zaprogramowana, że np. ustawiając się do naszych podań z góry wie jaką postawę wybraliśmy (a wspomnieć trzeba, że postawy są trzy, co w połączeniu z różnymi zagraniami daje spore możliwości przy własnych serwisach).  

Najgorzej boli jednak fakt, że nawierzchnia na jakiej gramy nie ma praktycznie żadnego przełożenia na zachowanie piłki. Nie ma też więc tym bardziej szans na to, że Iga Światek będzie wyraźnie lepsza na mączce, a Djoković stanie się nie do pokonania na trawie. I tak sobie myślę, że gdyby połączyć gameplay z Top Spin z całą licencyjną machiną i trybem kariery Tiebreaka, mielibyśmy tenis niemalże idealny. A tak trzeba wybierać, albo po prostu kupić obie produkcje. Dla mnie na ten moment oczko wyżej stoi Top Spin, ale ekipa Big Ant Studios tym razem nie ma się czego wstydzić, a jestem nawet pewny, że znajdą się gracze, którym gameplay w Tiebreaku po prostu lepiej siądzie.

Ocena - recenzja gry TIEBREAK: Official game of the ATP and WTA

Atuty

  • Licencja na zawodników i turnieje ATP i WTA
  • Mało oryginalny, ale wciągający tryb kariery
  • Przyzwoicie wymodelowane twarze znanych gwiazd
  • Momentami bardziej symulacyjny gameplay
  • Ciekawy tryb opowiadający historię Djokovicia.

Wady

  • Dziwne i sztywne animacje niektórych zagrań
  • Zbyt wolna rozgrywka
  • Mniej precyzyjna mechanika niż w Top Spin
  • Brak odczuwalnych zmian nawierzchni
  • Sztuczna inteligencja przeciwników

Udany tenis, który w końcu ma szansę nawiązać kontakt z tuzami gatunku. Może jeszcze nie powalczy o Wielkiego Szlema, ale widać, że sukcesywnie do tego dąży.
Graliśmy na: PS5

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper