Para idealna (2024) – recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Bogatym więcej można?
Bogaci, piękni ludzie, zjawiskowe okoliczności, wyjątkowa okazja i... zbrodnia, która szybko staje się głównym wątkiem. Netflix ponownie kusi swoich widzów produkcją z Nicole Kidman, czy jednak warto zdecydować się na seans? Zapraszam do recenzji miniserialu „Para idealna”.
Netflix robi to po raz kolejny – bierze na tapet bestsellerową powieść i przenosi ją na szklany ekran, przy okazji zaprosić do produkcji kilka znanych nazwisk, których wcześniejsze występy miałyby być gwarancją sukcesu kolejnego projektu. Tym razem mówimy o „Parze idealnej” autorstwa Elin Hilderbrand, której powieść nie do końca zagłębiała się w odmętach motywacji i psychologicznej głębi bohaterów, ale chwytliwa tematyka niewątpliwie zachęciła wielu czytelników do zakupu. Teraz to streamingowy gigant chce przyciągnąć widzów przed ekrany, snując następną opowieść o pięknych i bogatych. Ale podzielony na 6 odcinków serial ma znacznie więcej możliwości, by tę złożoność przedstawić, prawda? Prawda? ;)
Rzecz się dzieje na wyspie Nantucket, gdzie jedna z najbardziej wpływowych rodzin niebawem przyjmie do swojego grona nową członkinię. Amelia i Benji – średni z trzech synów państwa Winbury – niebawem spełnią swoje marzenie i staną na ślubnym kobiercu. W jednej z największych posiadłości w okolicy trwają gorączkowe przygotowania. Ekipy zjeżdżają z tysiącem kwiatów i najbardziej wysublimowanymi smakołykami, pracownicy w pocie czoła rozstawiają ozdoby w ogrodzie, a na podjeździe powoli kłębią się goście. Nad wszystkim czuwa Greer Garrison Winbury – wpływowa powieściopisarka, celebrytka i żona Taga, dziedzica fortuny – która chce dopiąć niemal każdy szczegół na ostatni guzik. No, proszę państwa, już od pierwszych chwil czuć pieniądz.
Para idealna (2024) – recenzja serialu [Netflix]. Wielkie kłamstewka to nie będą
Wszystko jednak trwa do czasu... Kiedy po kolacji przeddzień ślubu panna młoda znajduje ciało swojej druhny na plaży, z ceremonii nici. Zamiast kwiatów pojawiają się charakterystyczne żółte taśmy, zamiast łez szczęścia, łzy rozpaczy, a gości zastępują śledczy, na czele których są okoliczny szeryf i czuwająca nad powodzeniem sprawy detektywka pochodząca z większego miasta. Już od pierwszych chwil czujemy jednak, że państwo Winbury – tak mocno promowani na parę idealną – mają wiele do ukrycia i jeszcze więcej powodów, by zlecić morderstwo. I oczywiście, podobnie jak ich dzieci i znajomi, z perfekcją mają niewiele wspólnego.
Twórczyni „Pary idealnej” – Jenna Lamia – nieco namieszała w materiale oryginalnym, dodając sporo od siebie i wprowadzając kilka zmian. Przede wszystkim główna bohaterka – Amelia Sacks – schodzi z pierwszego planu, a znacznie więcej uwagi otrzymują członkowie rodziny Winbury. Czy był to dobry zabieg, miałabym pewne wątpliwości, ale konsekwencji scenarzystom nie można odmówić. Z odcinku na odcinek Amelia jeszcze bardziej traci blask i staje się niemal jedynie tłem dla pozostałych postaci. Tak, ona nie czuje, że pasuje do bogaczy, ale to nie zmienia faktu, że ma w ich towarzystwie po prostu znikać. O ile Eve Hewson w tej roli początkowo jest nawet interesująca, tak z czasem jej kreacja zdecydowanie mnie nie kupiła. Co prawda, miała u swego boku całkiem sporą „konkurencję”, lecz zamiast próbować dorównać, z każdą kolejną sceną aktorka traciła moją uwagę i całkowity charakter. No coś poszło nie tak.
W świetle reflektorów w recenzowanej „Parze idealnej” nieustannie stoi pani Greer, która twardą, acz wypielęgnowaną ręką trzyma wszystkich za... No właśnie ;) Kto ma kasę, ten ma władzę. Powiedzieć, że serial pokazuje cały wachlarz osobistości i stereotypowy obraz wyższej klasy, to jakby nie powiedzieć nic. Podczas 6 odcinków otrzymujemy więc spojrzenie na kilka schematycznych postaci. Głową rodziny jest Tag, zblazowany i oderwany od rzeczywistości jegomość, który zbyt często nie potrafi utrzymać rozporka na wodzy, a jego głównymi rozrywkami są palenie blantów i ćwiczenie golfa. Trzej synowie Winburych wydają się archetypami „typowych bogatych dzieciaków” – najstarszy traci kasę na kolejnych „inwestycjach” i więcej czasu poświęca narkotykom i kochance niż ciężarnej żonie, średni jest skrytym w sobie artystą, który przedkłada komfort rodzinny nad wszystko inne (Benjiemu twórcy zdecydowanie poświęcili za mało czasu), a najmłodszy to znerwicowany nastolatek, dla którego rodzina i ich oczekiwania wydają się zbyt dużym ciężarem, wpływającym na zdolność nawiązania bliższych relacji z innymi. Do tej barwnej palety dołożymy jeszcze synową Abby, dla której ważne są po prostu blichtr i kasa, więc jest zdolna przymknąć oko na wszystkie wybryki męża. Przyjemniaczki, prawda?
Para idealna (2024) – recenzja serialu [Netflix]. Gwiazdorska obsada gwarancją sukcesu?
Powiedzmy sobie szczerze, recenzowana „Para idealna” czerpie garściami z wielu propozycji tego typu, gdzie kłamstwa i intrygi wśród sławnych i bogatych stanowią wręcz idealne połączenie zmierzające do zbrodni. Podstawowym pytaniem nie powinno być „Czy to możliwe?”, a raczej „Kiedy?” lub „Kto?”. Miniserial Netflixa już na pierwszy rzut oka przypomina klimatem „Wielkie kłamstewka”, w których również główną rolę zagrała Nicole Kidman, a pierwszy sezon okazał się nie lada niespodzianką. Bogaczom można więcej – poprzez lata i telewizyjne historie pojawiające się niczym grzyby po deszczu, przekonaliśmy się o tym dobitnie. Czy jednak ta produkcja wyróżnia się czymś więcej na tle konkurencji? Mnie przykuło do niej zdumiewające połączenie nieco ciężkiego klimatu intrygi z wręcz satyrycznym przedstawieniem klasy wyższej.
Bogaci to próżniaki, głupi, durni, zepsuci do szpiku kości ludzie, którzy są już tak bardzo oderwani od rzeczywistości, a jednocześnie zanurzeni w przyjemnościach, że nawet śmierć nie robi na nich większego wrażenia. Liczy się tylko to, jak „owy incydent” wygląda na zewnątrz, a wszelkich wątpliwości można się pozbyć prostą, acz skuteczną umową o poufności. To podejście sprawia, że miniserii nie brakuje wręcz scen komicznych, które wpisywały się w moje poczucie humoru i nie raz, nie dwa wywoływały uśmiech na twarzy. „Para idealna” nie jest jednak projektem najwyższych lotów, a swoje bolączki pod postacią nieco rozwlekającego się scenariusza i kilku zbędnych scen, planuje naprawić pewnymi „ulepszaczami”.
Netflix po raz kolejny nie żałował grosza i do recenzowanej „Pary idealnej” zaprosił całkiem interesującą obsadę. Po niespełna trzech miesiącach od premiery „Sprawy rodzinnej” ponownie na ekranie możemy zobaczyć Nicole Kidman – o aktorce jest w ostatnim czasie głośno ze względu na premierę znakomicie przyjętego „W pokoju obok” podczas Filmowego Festiwalu w Wenecji i nagrodzenie jej kolejnymi statuetkami. Roli Greer nie można jednak uznać za jednej z najlepszych w karierze Australijki – chociażby w „Wielkich kłamstewkach” czy „Lucy i Desi” poradziła sobie znacznie lepiej. Tutaj co prawda jest posągowa, zimna i zdecydowana, lecz nie potrafi tak mocno przekonać do siebie widza. Kroku ustępuje jej serialowy Tag – w tej roli Liev Schreiber ("Ray Donovan"), który moim zdaniem znakomicie odnalazł się w kreacji zblazowanego próżniaka. Pan Winbury potrafi czarować, by zaraz potem wyjść na kompletnego idiotę. Choć pozostali aktorzy otrzymali całkiem interesujące role, to do końca nie mogli się popisać swoimi umiejętnościami – no może oprócz Jacka Raynora, którego Thomas jest po prostu przerysowanym obrazem syna bogaczy. Odnoszę wrażenie, że to scenariusz i nagromadzone wątki nie do końca pozwoliły ekipie wykazać się umiejętnościami aktorskimi.
Para idealna (2024) – recenzja serialu [Netflix]. Czy warto sprawdzić ten tytuł?
Najnowszej miniserii Netflixa nie można jednak odmówić jednego – pięknych widoków, dopracowanej scenografii i efektownej realizacji. Tutaj niemal każda scena jest po prostu przyjemna dla oka. Piękni ludzie w jeszcze ładniejszych ubraniach i na tle ekskluzywnych wnętrz, no czego chcieć więcej? Muszę przyznać, że mnie to kupiło i dzięki temu spojrzałam nieco przychylniejszym okiem na nowość platformy. Połączenie dopracowanej strefy wizualnej z tą historią dało po prostu całkiem lekki i przyjemny efekt.
Od pewnego czasu podchodzę ze sporym dystansem do produkcji oryginalnych Netflixa i tak było też w przypadku „Pary idealnej”. Brak zbyt wygórowanych oczekiwań sprawił, że mogę mówić o niezłej niespodziance. Tak, miniseria nie jest projektem najwyższych lotów, aktorzy nie pokazują maksimum swoich możliwości, a scenariusz wydaje się nieco przedłużony, ale mimo to nadal warto poświęcić tej historii czas. Śmiem twierdzić, że z uwagi na głośne nazwiska i oryginał, serwis ma kolejną szansę, by pochwalić się całkiem wysokimi słupkami oglądalności.
Atuty
- Obiecująca obsada,
- Nieco oklepany scenariusz, ale przykuwa do ekranu,
- Sprawne połączenie historii o zbrodni i satyry,
- Przez cały serial naprawdę zastanawiamy się, kto zabił,
- Piękna realizacja na najwyższym poziomie - „Parę idealną” po prostu przyjemnie się ogląda.
Wady
- Kilka wątków sztucznie przedłuża fabułę,
- Aktorzy aż tak mocno się nie starają,
- Z czasem główna bohaterka staje się coraz mniej przekonująca.
„Para idealna” nie zaskakuje pod żadnym względem, ale wizualnie urzeka od pierwszej do ostatniej sceny. Sztampowe przedstawienie bogatych i lekka intryga mi się podobały – chętnie zobaczyłabym kontynuację, na którą twórcy zostawiają sobie furtkę.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych