Bokser (2024) – recenzja, opinia o filmie [Netflix]. “Ta historia mogła wydarzyć się naprawdę”
Ojciec Jędrzeja całe życie próbował być najlepszy. Wraz ze swoim bratem, Cześkiem, trenowali ostro, nie bacząc na przeciwności losu. Nigdy jednak nie osiągnęli szczytu. W końcu ojciec zabronił mu boksować, kazał skupić się na nauce. Tak więc Jędrek zrobił. Wszystko jednak zmieniło się, kiedy tata nagle zmarł, a długo spychany na bok gniew Jędrka w końcu wyszedł na wierzch. Wrócił do świata boksu. Nie wiedział jednak, jak bezlitosny i pełen pułapek jest to świat.
„Ta historia mogła wydarzyć się naprawdę”, informują nas twórcy na samym początku filmu. Nie lubię tego typu tekstów. Bo co to ma właściwie znaczyć, że mogła się wydarzyć? Oczywiście, że mogła – dopóki nie ma w niej kosmitów, podróży międzygwiezdnych, supermocy, czarów i innych takich, to każda jedna historia mogłaby „wydarzyć się naprawdę”. Ale ta się nie wydarzyła. Przynajmniej nie w dokładnie takiej formie. Scenariusz autorstwa Mitji Okorna, Lucasa Colemana i Ivana Bezmarevica (a swoje trzy grosze dołożył również naczelny Filmwebu, Łukasz Muszyński - pozdro!) to taki amalgamat historii wielu mniej i bardziej znanych sportowców, którzy próbowali swoich sił poza granicami kraju.
Sprawia to, że „Bokser” jest filmem całkiem wiarygodnym, jasne – sposób w jaki Jędrek ucieka z kraju, jak podpisuje kontrakt i pozostałe kluczowe momenty jego kariery brzmią znajomo, jak coś co już się kiedyś słyszało, prawdziwie. Ale w tym też znajduje się problem filmu Okorna – brakuje mu świeżości. Już po obejrzeniu samego wstępu do tej historii możesz bardzo szybko zacząć układać sobie w głowie co wydarzy się dalej i na 99% będziesz mieć rację. Tak więc frajda, jaką będziesz czerpać z seansu w dużej mierze zależy od tego, jak bardzo przeszkadzają ci takie bardzo podstawowe, oklepane fabuły. Osobiście, lubię kiedy scenarzyści potrafią mnie czymś zaskoczyć, acz doceniam również historie opowiedziane po prostu dobrze, przejrzyście i sensownie. A z właśnie taką opowiastką mamy tu do czynienia.
Bokser (2024) – recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Opowieść o ludziach i ich marzeniach
Tytuł filmu mógłby sugerować, że jest to historia przede wszystkim o sporcie, ale nie jest to do końca prawda. Główny bohater, Jędrek (Eryk Kulm Jr.) pragnie zostać najlepszym na świecie, jasne, lecz łatwiej coś takiego sobie wymarzyć, niż zrobić. Potrzebujesz ludzi, którzy w ciebie uwierzą, bliskich gotowych poświęcić się dla ciebie, sporo szczęścia, talentu i ciężkiej pracy. Tak więc, fabuła w znacznej mierze będzie skupiała się na relacjach naszego bohatera ze wspomnianym już wujkiem Cześkiem (srogo zarośnięty Eryk Lubos) oraz ukochaną Kasią (Adrianna Chlebicka).
Ten pierwszy to taka typowa stara szkoła – na boksie zjadł zęby, czyjeś zdanie go nie interesuje, a i w mordę da bez najmniejszego problemu, jeśli tylko będzie trzeba. Przez większość filmu jest przede wszystkim po prostu zabawny, ale Lubos nadaje mu swoją grą na tyle dużo głębi, że widz zaczyna w pewnym momencie szczerze go lubić, pałać do niego sympatią, pod pewnymi względami nawet żałować. Kasia natomiast jest absolutnym tytanem i najlepszą postacią w całym filmie. Ile ta kobieta ma w sobie siły, serca i cierpliwości, twardo stojąc u boku Jędrka, pracując na dwa etaty, porzucając dom i rodzinę, byle być przy nim, kiedy on spełnia swoje chłopięce marzenie. Bardzo łatwo byłoby zrobić z niej nudną postać poboczną, która snuje się jedynie jak cień, lecz scenariusz z szacunkiem podchodzi do jej wkładu w karierę Jędrka, dając jej w drugiej połowie filmu kilka naprawdę mocnych momentów, w tym przepotężnie zagraną scenę erupcji emocjonalnej, która może być moim ulubionym pokazem talentu w polskiej kinematografii ostatnich lat. Jej krzyk dosłownie rozrywa widzowi duszę. Aż wstyd mi było, że patrzę.
Bokser (2024) – recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Nie chciałbyś zajść za skórę tym wąsom
Oczywiście boks jako taki również jest bohaterem filmu i muszę przyznać, że operator Bartek Cierlica dał radę. Walka okiem jego kamery nie jest tak pełna patosu, jak w przypadku „Creeda”, ma w sobie coś staromodnego – co idealnie pasuje do czasów, w których dzieje się film. Sporo tu szerokich kadrów, kamery śledzącej zawodnika, ujęć na korpus. Co najważniejsze: czuć w tych ciosach moc. Podoba mi się szczególnie, jak kamera podąża za ruchem pięści, niejako przekazując siłę uderzenia widzowi. Jest dynamicznie i całkiem intensywnie. Miło byłoby dostać więcej naprawdę długich ujęć, które pozwoliłyby na spokojnie docenić przygotowanie aktorów, ale nie narzekam.
A skoro już o przygotowaniu aktorów rozmawiamy! Eryk Kulm Jr. zrobił kawał roboty szykując się do roli. Jasne, nie przywalił nagle 40 kilogramów czystej masy mięśniowej, jak jakiś Christian Bale czy ktoś, ale sylwetka, którą udało mu się zbudować przy tych jego 184cm wzrostu, to naprawdę nie w kij dmuchał. W jego ruchach czuć energię i złość, a szeleszczący pod nosem wąs nadaje mu lekko zakapiorski sznyt. Nie do końca kupowałem go w bardziej intymnych scenach – ale nie dlatego, że źle zagrał. Po prostu gryzły mi się z tą energią z ringu i momentami, kiedy Jędrzej działa na podkręconych obrotach. W tych momentach, a jest ich tu całkiem sporo, Eryk jest jak rakieta i udowadnia dlaczego jest jednym z najciekawszych aktorów swojego pokolenia, idąc łeb w łeb z takim Lubosem, czy grającym promotora Nicky'ego Presleya Adamem Woronowiczem. Ten ostatni ma w sobie coś z Pershinga – ta zaczeska, okulary, sposób prowadzenia się. Może wręcz sprawiać wrażenie lekko przerysowanego, ale to bardzo dobrze, bo dzięki temu film staje się trochę mniej „standardowy”. Z miłą chęcią przywitałbym wręcz więcej tego typu postaci, bo dziennikarki Evy (Waleria Gorobets) nie liczę. Lubię tę aktorkę, ale tutaj ta postać była dla mnie zbyt dzisiejsza, jak na film dziejący się w znacznej mierze trzydzieści lat temu.
Doceniam pracę reżysera Mitji Okorna, ponieważ choć jego film nie należy do odkrywczych czy przesadnie oryginalnych, to jednak jest to po prostu dobrze zrobiona opowieść o ludziach, o marzeniach i związanych z nimi niebezpieczeństwach. Nie rozumiem jedynie czemu całość musiała być aż tak długa. Dwie i pół godziny to sporo czasu i czuć je zwłaszcza w raczej leniwie rozkręcającym się początku i trudnym do wysiedzenia finale, choć to ostatnie wiąże się raczej z tym, że twórcy zbudowali nam tu głównego bohatera, którego nie za bardzo da się polubić, podejmującego jedną złą decyzję za drugą, więc w pewnym momencie ja osobiście miałem już dość. Byłem gotów, aby film się skończył. A on trwał i trwał i trwał...
Atuty
- Ładne zdjęcia;
- Eryk Kulm Jr. włożył dużo pracy w tę rolę i to widać;
- Lubos, po części Woronowicz i przede wszystkim Chlebicka są niezastąpionymi filarami tej opowieści;
- Czuć wagę tych ciosów;
- Masa dobrych kawałków w ścieżce dźwiękowej...
Wady
- ...chociaż ciągłe przeskakiwanie na kolejny utwór nadaje początkowi mocno teledyskowy charakter;
- Fabuła składna i sensowna, ale tak oklepana, że bardziej się już nie dało;
- Nierówne tempo – zwłaszcza na samym początku i końcu.
„Bokser” opowiada uśrednioną historię typowego polskiego sportowca, który ruszył na zachód w pogoni za sławą. Nie ma w nim nic nowatorskiego, lecz skłamałbym pisząc, że źle się go ogląda, a to za sprawą świetnych Kulma Jr., Lubosa i Chlebickiej. Solidna, polska produkcja od Netflixa.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych