Dragon Ball Sparking! Zero - recenzja i opinia o grze [PS5, XSX, PC]. Warto było na to czekać...
Dostaję wiadomość, w niej kod. Wklepuję na konsoli, pobieram, odpalam grę. Mija jedna godzina, druga, później trzecia, a ja… Znów mam 10 lat. Raz jeszcze czuję zapach plastikowego Dualshocka od PS2 i ponownie mam wrażenie, że zaraz wpadnie kumpel, żebyśmy zmierzyli się na arenie Światowego Turnieju Sztuk Walki. A to przecież 2024, a nie 2007. I recenzja Dragon Ball: Sparking! ZERO, a nie Dragon Ball: Budokai Tenkaichi 3.
Już po samym wstępie możecie domyślać się, jak dużo emocji wywołuje u mnie ta premiera i jak mocno czekałem na nią od pierwszej zapowiedzi. Nie ukrywam, że gdy tylko dowiedziałem się, że będziemy mieli do czynienia z czymś na wzór “następcy” kultowego Budokai Tenkaichi, nie patrzyłem na ten tytuł jak na, na przykład, Xenoverse. Tu bagaż uczuć był znacznie cięższy. Ale czy ciążył? Bynajmniej!
Z tego względu piszę tę recenzję nie tylko czysto rzeczowo, ale także z przelewającą się przez moje palce na klawiaturę dziecięcą miłość do Dragon Balla. Uniwersum Smoczych Kul to dla mnie bardzo duża część dzieciństwa i niebywale ważna marka. A czy Dragon Ball: Sparking! Zero było w stanie spełnić wieloletnie oczekiwania? Cóż - już na tym etapie możecie się domyślać odpowiedzi, ale… Zapraszam do lektury!
Dragon Ball Sparking! Zero - Zacznijmy od początku
Recenzowany Dragon Ball: Sparking! ZERO to - jak już wcześniej wspomniałem - nowa odsłona serii Budokai Tenkaichi (która w Japonii od początku określana była jako Sparking). Za projekt odpowiada Spike Chunsoft, a sprawy wydawnicze załatwia, bez zaskoczenia, załoga z Bandai Namco. Pierwszy raz projekt zaprezentowano podczas ubiegłorocznego The Game Awards, a plotki o nim przewijały się jeszcze kilka tygodni wcześniej.
I trzeba napisać wprost - zwiastun ogłaszający powrót serii w nowym wydaniu wywołał spore poruszenie. Ba - było ono skrajnie pozytywne. W gąszczu niezwykle ciepłych komentarzy trudno było trafić na takie, które byłyby zabarwione negatywnie, lub jakkolwiek krytycznie podchodziły do projektu. Fani czekali na kontynuację kultowego Dragon Ball: Budokai Tenkaichi 3 przez lata. A niecały rok temu zaczęto wierzyć, że cierpliwość wreszcie zostanie wynagrodzona.
Przez kolejne miesiące byliśmy zalewani nowymi zwiastunami. Większość z nich działała na zasadzie odsłaniania kolejnych kart. Dostawaliśmy materiał wideo związane z następującymi po sobie sagami, a wydawcy chętnie prezentowali nam całe mnóstwo wojowników, którzy pojawią się w produkcji. Szybko dowiedzieliśmy się, że będzie to liczba rekordowa i tak też się stało - w grze do dyspozycji jest 181 wojowników. A przed nami jeszcze nadchodzące DLC...
Reasumując - od samego początku, aż do okresu przedpremierowego recenzowanego Dragon Ball: Sparking! ZERO, oczekiwania rosły. Twórcy dość bezpośrednio pokazywali, co chcą osiągnąć i jaką grę od lat przygotowują. Cóż, z perspektywy osoby, która zdążyła spędzić tam solidne kilkanaście godzin mogę napisać jedno - nie kłamali. I wyszło im to świetnie.
Z czym się to je?
Jeśli natomiast chodzi o sam projekt, to trudno napisać o jego założeniach coś odkrywczego. Jak to bywa w przypadku kontynuacji serii - nawet tych wydanych po wielu latach przerwy - mamy tu do czynienia z kontynuowaniem doskonale znanej formuły. I nie bez powodu najczęściej przytacza się tę ostatnią produkcję, która była jednocześnie dla wielu osób najlepszą. Dragon Ball: Sparking! ZERO faktycznie jest następcą Budokai Tenkaichi 3.
Ba, jest nim w genialnym wydaniu. Dla każdego, kto miał okazję grać na PlayStation 2, wszystko będzie tu doskonale znane. Poczujemy się, jakbyśmy wrócili do ulubionej miejscówki z dziecięcych lat - albo do dawnej szkoły. Niby gdzieniegdzie są przemalowane ściany i przestawione meble, ale błyskawicznie można się w tym wszystkim odnaleźć. Takie wspomnienia nie ulatują.
Mamy więc możliwość stoczenia szybkiego pojedynku (w normalnym wydaniu, lub próbując swoich sił w Turniejach Sztuk Walki) z SI, kumplem obok, lub online. Na tym oczywiście nie koniec, bowiem są też Bitwy epizodyczne, które w praktyce są kampanią fabularną, pozwalającą nam prześledzić losy znanych postaci. Co ważne, nie zamykamy się tu wyłącznie na Son Goku, bowiem deweloperzy przygotowali także historie o Gohanie, Vegecie, Trunksie, Goku Black, Frieezie, czy Piccolo.
Ciekawym smaczkiem, o którym informowano jeszcze przed premierą Dragon Ball: Sparking! ZERO, jest możliwość poprowadzenia fabuły w nieco inny sposób, niż znamy z dzieła Akiry Toriyamy. I jest to rzeczywiście miły dodatek, który pozwala odblokować alternatywne ścieżki, ale… No właśnie, to zaledwie dodatek. Nie nastawiajcie się na wielce rozbudowane “co by było, gdyby...”. Czy to przeszkadza? Nie, bowiem w samym trybie i tak jest masa walk do stoczenia.
Prócz tego, w menu znajdziemy sporo mniej i bardziej intrygujących opcji. Możemy realizować wyzwania i misje, możemy wybrać się na zakupy, by nabyć elementy kosmetyczne lub kupić nowe postacie (nie jest bowiem tak, że 181 jest odblokowanych od startu - albo ich bierzemy za walutę z gry, albo zdobywamy wraz z postępami), a możemy także, po zebraniu kul, wezwać Shenlonga (tym razem również Super Shenlonga znanego z serii "Dragon Ball: Super"), który spełni nasze życzenia (dotyczące pomocy w Bitwach epizodycznych, odblokowaniu herosów, czy doładowaniu waluty - Zeni).
Dokładnie na to czekałem
I co tu dużo mówić… Dokładnie na to czekałem, dokładnie tego chciałem. Dokładnie o tym marzyłem! Dragon Ball: Sparking! ZERO jest tym, co obiecywali nam twórcy już od pierwszych zapowiedzi. Jest pełnoprawną kontynuacją, która robi wszystko tak, jak powinna. To nie kolejna gra na bazie anime, która stworzona została po linii najmniejszego oporu. To pełnoprawna bijatyka, o której będzie się mówiło jeszcze przez długie lata.
Walki są niesamowicie satysfakcjonujące, a sam model starć - w mojej opinii - o kilka poziomów przerasta ten z serii Xenoverse. Tam pojedynki wydawały mi się lekko toporne i sztuczne. Tutaj czuć ducha Dragon Balla. Każde uderzenie ma odpowiedni impet, każda wystrzelona wiązka energii satysfakcjonuje. A do tego wszystkiego dostajemy naprawdę konkretną listę ataków specjalnych!
Te w recenzowanym projekcie nie tylko zachwycają wizualnie (choć trzeba przyznać, że nawet zwykłe ładowanie energii ki jest zrobione doskonale), ale także w praktyce. Wystrzelone Kamehameha potrafi skręcić w locie, a wściekle zaserwowany Galick Gun zmiata ze swojej drogi budowle, góry, rośliny i oczywiście oponentów. Rozpierducha na miarę najlepszych pojedynków w anime. A jeśli dorzucimy do tego widoczne na ciałach wojowników obrażenia i rozdzierane ciuchy, to robi się przepis na kapitalną immersję. Po prostu WOW!
Ponadto fuzje, transformacje, fantastyczna muzyka, świetne kwestie dialogowe… Czego tu nie ma?! Jak wspomniałem, spędziłem w grze kilkanaście godzin, testując tyle, ile tylko mogłem przez stosunkowo krótki okres dzielący mnie od momentu publikacji recenzji, ale już teraz wiem - przede mną jeszcze kilkadziesiąt kolejnych. Dodam jeszcze, że duża zawartość bez soczystego gameplayu byłaby niczym. Tu nie ma takiego zmartwienia.
Produkcja bezbłędna?
No dobra, czy w takim razie - biorąc pod uwagę wszystkie moje zachwyty - mamy do czynienia z grą idealną? Czy Dragon Ball: Sparking! ZERO jest produkcją bezbłędną? Osobiście uważam, że niezwykle do tego punktu blisko. Rodzi mi się jednak w głowie kilka mniejszych uwag, którymi warto się podzielić - choćby z dziennikarskiego obowiązku.
Po pierwsze, choć to detal, gra potrafi się delikatnie zaciąć na “scenkach przerywnikowych” w trybie Bitew epizodycznych. Nie jest to nic wielkiego i biorąc pod uwagę, że to za nimi ukryto ekrany ładowania, trudno mieć o to pretensję. Niemniej, czasem skacząca postać podczas lotu - między wyborem scenariusza a planszami fabularnymi - potrafi wytrącić z immersji. Nie zdziwię się jednak, jeśli najbliższe aktualizacje to poprawią.
Po drugie, liczba aren. O ile liczba postaci, do której za moment wrócę, może imponować, o tyle miejsca, w których się pojedynkujemy, zdają się okrojone. Pewnie, mamy te klasyki jak Arena Cella, Komnata Ducha i Czasu (warto dodać, że - w momencie pisania recenzji - w lokalnym multi do wyboru mamy wyłącznie tę arenę), czy choćby Namek, ale… Nie pogardziłbym większą różnorodnością. I może mocniejszym naciskiem na warunki pogodowe? Dało się to zrobić z większym przytupem.
Na sam koniec zarzut, który przewija się bardzo często od momentu prezentacji pełnej listy dostępnych postaci - ich różnorodność. Tak, nie jest kłamstwem, że wśród tych 181 opcji mamy kilkanaście różnych wersji Son Goku, Vegety czy Son Gohana. Mogę tu jednak odpowiedzieć dość krótko i rzeczowo formą pytania. A czy jest to problemem, gdy każda z tych opcji różni się stylem walki, atakami i wyglądem? Tak jest w tym przypadku i naprawdę czuć, że inaczej walczy Son Goku z Buu Sagi, a inaczej ten z Saiyan Sagi. To nie są zwykłe kopie, oj nie!
Dragon Ball Sparking! Zero - Podsumowanie
I tak oto docieramy do akapitów, w których powinienem podzielić się konkluzją. Wydaje mi się jednak, że jeśli przeczytaliście całą recenzję, domyślacie się, jakie jest moje zdanie na temat Dragon Ball: Sparking! ZERO. Uważam, że to najlepsza bijatyka z uniwersum Smoczych Kul, jaka kiedykolwiek powstała. Dokładnie tak zapamiętałem Budokai Tenkaichi 3, a to chyba najlepsza laurka, jaką mogę wystawić.
Deweloperzy deklarowali, że nad recenzowanym projektem spędzili długie lata - jeszcze przed jego oficjalnym ogłoszeniem. I to doskonale widać. Skala dopieszczenia szczegółów, przywiązanie do detali, a do tego ogromne poszanowanie materiału źródłowego. Czuć, że ekipa doskonale rozumiała, za co wszyscy pokochaliśmy swego czasu Son Goku i resztę. Uchwycili to w Dragon Ball: Sparking! ZERO - do tego stopnia, że trudno się tu dobrze nie bawić.
Szkoda, że Akira Toriyama nie miał szansy zobaczyć efektu końcowego i tego, jak kapitalnie potraktowano jego opus magnum. Wierzę jednak, że widząc to z góry, szeroko się uśmiecha. Spike Chunsoft, kawał dobrej roboty. Mogę jedynie podziękować, bo spełniliście marzenia małego Kajtka, który marzył o kontynuacji Budokai Tenkaichi 3. To nie tylko jedna z najlepszych gier na postawie Dragon Balla - to jedna z najlepszych gier na podstawie anime, z jakimi miałem kiedykolwiek do czynienia.
Gdybym zebrał smocze kule i poprosił smoka o stworzenie najlepszej możliwej gry na podstawie tego uniwersum, to wierzę, że zesłałby mi Dragon Ball: Sparking! ZERO. Chapeau bas, wracam do grania!
Ocena - recenzja gry Dragon Ball: Sparking! ZERO
Atuty
- Ogromna liczba dostępnych postaci
- Kapitalna warstwa audio-wizualna
- Świetnie zrealizowane "czucie" impetu ciosów
- System destrukcji otoczenia, który robi wrażenie
- Znakomite nawiązania do kultowego Budokai Tenkaichi
- Soczysty gameplay, który pozwala toczyć walki niczym w pierwowzorze
- Dbałość o detale i poszanowanie do oryginału
- Mnogość ataków specjalnych i ich jakość
Wady
- Liczba aren do walki mogłaby być większa
- Okazjonalne przycinki w scenach przerywnikowych
Dragon Ball Sparking! Zero jest nie tylko powrotem do cudownych czasów gry w Budokai Tenkaichi 3 - jest kontynuacją, która kapitalnie rozwija poprzedniczkę. Nie jest też tylko jedną z najlepszych gier na bazie uniwersum Akiry Toriyamy - jest jedną z najlepszych gier na bazie anime, jakie kiedykolwiek powstały. Jest tym, na co zasłużyli fani Smoczych Kul, czekając te wszystkie lata. Polecam z serduchem tak czystym, że mógłbym wsiąść na Kinto.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (80)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych