Tomb Raider: Legenda Lary Croft (2024) - recenzja serialu [Netflix]. Laro, co oni ci zrobili

Tomb Raider: Legenda Lary Croft (2024) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Laro, co oni ci zrobili

Roger Żochowski | 16.10, 12:41

Ekranizacje Tomb Raidera generalnie uznaję za umiarkowanie udane. Zarówno dwie części filmu z Angeliną Jolie, jak i przyzwoity powrót marki na duży ekran z Alicią Vikander, oglądało się całkiem przyjemnie. Wydawałoby się, że stworzenie animacji będzie zadaniem łatwiejszym biorąc pod uwagę materiał źródłowy w postaci gry wideo. Nic bardziej mylnego.

Crystal Dynamics, twórcy ostatnich odsłon Tomb Raidera, współpracując przy produkcji serialu chcieli niejako połączyć zgrabnie wydarzenia ze starych części Tomb Raidera z tymi z nowej trylogii, tworząc jeden kanon. Serial jest więc bezpośrednią kontynuacją Survivor Trilogy, ale jednocześnie wykorzystuje elementy z oryginalnej osi czasu, którą pamiętają dinozaury takie jak ja, zagrywające się nocami w pierwsze odsłony gry na PlayStation licząc skoki Lary co do piksela.

Dalsza część tekstu pod wideo

Serial zaczyna się od retrospekcji, w której Lara wraz ze swoim mentorem Conradem Rothem, zdobywa pewien chiński kamień, który w przyszłości narobi jej problemów. Szybko przenosimy się do czasów współczesnych. Obecna Lara jest nieco straumatyzowana po wydarzeniach znanych z gier i postanawia rozdać swoje dzieła na specjalnej aukcji w znanej fanom posiadłości. I właśnie podczas tej mocno zakrapianej imprezy artefakt zostaje skradziony przez zamaskowanego hultaja na motocyklu, co daje początek zupełnie nowej przygodzie, której stawką są - jakżeby inaczej - losy naszego świata. Tyle, że widz niespecjalnie jest tym zagrożeniem zaintrygowany i brakuje tu poczucia, że faktycznie gra toczy się o dużą stawkę. To sprowadza się do tego, że nawet cliffhangery na końcu każdego odcinka nie wywołują większych emocji.

Raider: Legenda Lary Croft (2024) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Daddy issues raz jeszcze

recenzja Tomb Raider: The Legend of Lara Croft

Fabuła do oryginalnych na pewno nie należy, a jest wręcz kopią tego, co już przerobiliśmy w grach. Lara nie może pogodzić się ze śmiercią, tym razem jednak nie tyle ojca, co innej bliskiej jej osoby, która zginęła w najnowszej trylogii gier. To raz. Dwa. Zamiast z Trójcą Lara walczy teraz z nową organizacją, która w sumie niewiele od Trójcy się różni. Jedynie nowy złol wydaje się postacią dość ciekawą, bo wbrew pozorom za jego historią kryje się jakaś głębia. W sumie to niespecjalnie głęboka, ale na tle prostych dialogów z przyjaciółmi Lary znanych z ostatnich gier jak Jonah, Zip czy Abby, wypada całkiem dobrze. Pochwalić można też wątek z Camillą Roth, córką mentora Lary i przyjaciółką z dzieciństwa, który w późniejszych odcinkach wprowadza nieco ożywienia do przewidywalnej narracji.

W sieci największe oburzenie wzbudził jednak wygląd Lary, która ma teraz znacznie mniejsze piersi. Cała para poszła w muskuły, bo dziewczyna momentami wygląda jakby pakowała na siłce pod okiem Abby z The Last of Us. I choć w kilku scenach faktycznie wygląda to trochę karykaturalnie, to jednak przez większość serialu oglądamy zwinną heroinę, która huśta się na linach, robi przewroty i wykorzystuje do eliminacji wrogów kultowe bronie, w tym również łuk i czekan znane z nowej trylogii. Głos też ma dobrze dobrany, bo choć do roli nie wróciła znana z gier Camilla Luddington, to Hayley Atwell dobrze ją zastąpiła.

Raider: Legenda Lary Croft (2024) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Wydmuszki przez duże W

recenzja Tomb Raider: Legenda Lary Croft

Ustalmy też jedno - sugestia, że być może Larę łączą bardzo bliskie relacje z jedną z kobiecych postaci nie jest tu żadną nowością, bo już w komiksie Tomb Raider: Inferno słynna pani archeolog miała pocałować namiętnie Sam rozwiewając wszelkie wątpliwości narastające przez lata, ale w ostatniej chwili zmian zażądał wydawca gry. Niemniej jednak zakusy do tego, że Lara interesuje się kobietami, nie są żadną nowością wprowadzoną w serialu Netfliksa. Jest nią za to fakt, że z Zipa zrobiono teraz geja, który biega w kożuszku i z pomalowanymi paznokciami i doskonale rozumiem, że taka zmiana wizerunku nie każdemu podejdzie. To jednak najmniejszy problem tej animacji.

Lara w serialu Netfliksa jest po prostu postacią, która praktycznie całkowicie zatraciła swój charakter. Widzimy słabą, niezdecydowaną, płytką, chimeryczną, ciągle przeżywającą coś postać, w której próżno szukać silnej, niezależnej, inteligentnej, nieustępliwej i zdesperowanej dziewczyny, którą znamy z gier. Tym samym główna bohaterka często zaczyna po prostu bardziej irytować niż interesować. Nie pomaga fakt, że każdy z ośmiu odcinków gna na złamanie karku. Brakuje tu chwil oddechu, skupienia się na budowaniu zagrożenia i relacji między postaciami, aby nie były one jedynie tekturowymi NPC-ami, które rzucają raz na jakiś czas mało wyszukany dowcip ciągle pocieszając Larę.

Raider: Legenda Lary Croft (2024) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Oh crap

recenzja Tomb Raider: Legenda Lary Croft

Jedno trzeba serialowi oddać - w kwestii realizacji stara się podążać za duchem gier. Lara zwiedza więc malownicze lokacje jak Chiny, Paryż czy Irak, regularnie zmienia stroje, wykorzystuje drona do badania terenu, skrada się, rozwiązuje zagadki w katakumbach, próbuje omijać pułapki, a nawet walczy z krokodylem. Zdecydowanie nie jest to również serial dla najmłodszych, bo trup momentami ściele się gęsto i padają nawet headshoty zaskakując dosadnością. Ba, będziemy świadkami niezłych sekwencji akcji, w których wjeżdżają efekty CGI, a Lara znajduje się na krawędzi śmierci z obowiązkowymi momentami „oh crap", w których ziemia zarywa się pod jej nogami, a gzyms sypie spod rąk. Jednocześnie zbyt często ma się jednak wrażenie, że ruchom Lary brakuje klatek animacji, a część elementów wygląda jak tanizna z kolejnego sezonu Ninjago. Efekt jest taki, że dostajemy efektowną, kolorową animację jakich wiele i nawet fajnie wyglądające sekwencje akcji nie są w stanie tego zmienić.

Powerhouse Animation, odpowiedzialne za wiele produkcji Netfliksa, odwaliło więc trochę pańszczyznę i szykuje nam jeszcze drugi sezon. Tylko po co? O wiele lepiej obejrzeć kolejny raz „Castlevanię”, wchodzące do oferty „Dragon Ball: Daima” czy „Niebieskookiego Samuraja”, niż poświęcać kilka godzin na przeciętną przygodę z animowaną Larą. Niby nie brakuje tu easter eggów, burzenia czwartej ściany i smaczków dla fanów, przy których, nie przeczę, potrafiłem się uśmiechnąć pod nosem, ale nie ulega wątpliwości, że serialowi bliżej do netflikowej interpretacji popkulturowej legendy niż czegoś, co powinno być traktowane jako kanon i spójnik pomiędzy kolejnymi reebotami. Rzekłem.

Atuty

  • Niektóre sceny akcji są naprawdę fajnie ukazane
  • Zróżnicowane scenerie, bronie i motywy w każdym odcinku
  • Główny zły nie jest taki... zły
  • Smaczki dla fanów zarówno starych jak i nowych odsłon

Wady

  • Lara straciła swój drapieżny charakter
  • Postacie drugoplanowe to wydmuszki
  • Oklepany scenariusz i powtórka z rozrywki
  • Część elementów animacji wygląda bardzo tanio
  • Relacji między bohaterami praktycznie nie ma

Lara straciła swój charakter. Mimo kilku fajnych momentów i smaczków dla fanów, serial ciężko polecić nawet tym fanom uniwersum.

5,0
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper